Rozdział 18

Przybywam z nowym odcinkiem :) Widzę, że bardzo dużo Was odwiedza naszego bloga.
Miło to widzieć! Fajnie by było, gdybyście jeszcze zostawiali po sobie ślad w reakcjach lub
w komentarzach :D
Nie przedłużam już. Zapraszam :*

~18~


      - Myślę, że to niemożliwe. Jest teraz z córką adwokata - odpowiedział Travis, wstając.
      - NIE OBCHODZI MNIE TO! WIDZĘ JĄ NATYCHMIAST NA ROZMOWIE - fuknął, wcale nie zważając na to, że właśnie zwrócił na siebie uwagę wszystkie pobliskie biura.
      - Szefie... Dobra... Pójdę po nią osobiście - mruknął, wychodząc ze swojego biura i kierując się do apartamentów.
      Rey wpadł do gabinetu Mika, miał ochotę narobić syfu obydwóm Kaulitzom albo przynajmniej Tomowi... Chyba nie chciał zadzierać z jego bratem...
      - Co takiego? - spytał Mike, zerkając znad papierów.
      - Co takiego? Romans adwokata z pokojówką! - Rozłożył ręce, jakby to było jasne. - Cały hotel o tym mówi!
      - Adwokata z pokojówką? O czym ty mówisz? Siadaj i uspokój się. Powiedz mi wszystko. - Mike wybity z monotonnej pracy naprawdę nie wiedział, co tak wyprowadziło z równowagi Reya.
      - Nie udawaj, że o niczym nie wiesz - zaskoczył się.
      - O czym mam wiedzieć? Wiem, ile zer na nasze konto wpływa za prywatną pokojówkę dla adwokata.
      - Tylko to cię obchodzi? Jeśli krytycy się tym zajmą, gdy plota wypłynie poza hotel, wiedz, że JA umywam od tego ręce i z niczym proszę do mnie nie przychodzić - zaznaczył poważnie.
      - A wiesz, chociaż, czy ta plota to prawda? Wywal tego, kto plotkuje i po sprawie.
      - Cały hotel mam zwolnić!? - zapiszczał aż. - Ja nie podpisuję się pod prywatnymi stosunkami Moich pracowników z Waszymi gośćmi. Rozumiesz!? Zamierzam wycofać się z tej oferty, a Ty, jeśli chcesz 'wpływające zera', to bierz to na siebie. Tyle, co chciałem ci przekazać. - Wycofał się.
      - To pozbądź się problemu tam, gdzie go widzisz. Ale za problemy z adwokatem odpowiesz głową - zagroził na odchodnym Reya.
      - Już cię przerobił? - zaskoczył się i pokręcił głową. - Jak możesz dawać się tak robić temu Kaulitzowi? - zapytał retorycznie i zniknął. Miał wrażenie, jakby wszyscy się obawiali cokolwiek powiedzieć temu całemu adwokatowi tylko dlatego, że właśnie nim był...
      Mike pokręcił głową i westchnął ciężko. Ray miał bardzo zły dzień...

      Travis zapukał w drzwi królewskiego apartamentu i stąpnął z nogi na nogę. Nie widziało mu się robić fermentu o takie ploty, aczkolwiek przyznawał swemu przełożonemu rację. Nienawidził stać pośrodku i coraz bardziej żałował, że się zgodził na takie stanowisko pracy.
      I już wiedział, jak może załagodzić tę sprawę z dobrem dla Reya, Amandy, hotelu i adwokata... Adwokata może nie, ale nie śmiał nawet nie podejrzewać, że ten sobie nie poradzi. Przecież, zamiast płacić za dwa apartamenty i dwa razy więcej za pokojówkę, to mógłby płacić raz, tylko za nianię.
      Zapukał ponownie, nie słysząc odzewu.
      Amanda otworzyła drzwi, wycierając pot z czoła. Dzieci spały po obiedzie, a ona sprzątała. - Travis? - spytała, zaskoczona jego wizytą.
      - Tak. Niestety - zaznaczył. - Jesteś sama? - Zerknął do wnętrza, które ukazywało mu się z wejścia.
      - Maluchy śpią, a pan Kaulitz bierze prysznic. Coś się stało?
      - Tak. - Wsunął się do środka, by nie stać w przejściu.
      - Obawiam się, że przez ploty na twój temat i pana Kaulitz, będziesz miała niemiłą rozmowę, na której masz się w tym momencie pojawić. Ja - zaznaczył - znając twoją sytuację i wiedząc, że spełniasz się wybitnie w pracy, chciałbym, żebyś się zgodziła na każdą inną opcję, jeśli ci taką zaoferuje, bo jestem wręcz pewny, że jesteś tu ostatni dzień. Jeśli się zgodzisz, może cię przenieść na inne piętra, ale pracy nie stracisz i nie dostaniesz wypowiedzenia z twojej winy, która ci może zaszkodzić w innych pracach, o ile znajdziesz inną z takim papierem, a on jest do tego zdolny - wyrzucił z siebie wszystko na jednym tchu.
      - Słucham? - Spojrzała na niego niedowierzająco. Nie mogła stracić pracy! Ale też nie mogła się zgodzić na nic innego. - Przecież... Nic nie zrobiłam... - Szepnęła. Nawet jeśli sypiała z Billem, nigdy nie zrobiła niczego, żeby narazić dobre imię hotelu. - Nie mogę teraz wyjść... Nie mogę zostawić dzieci bez opieki.
      - Musisz... - Skwasił się. - Zawiadom lepiej pana Kaulitz, że musisz wyjść. Ja tu zaczekam. Pośpiesz się - ponaglił.
      - Zaczekaj na korytarzu. Pan Kaulitz nie lubi obcych na swoim terenie. - Wypchnęła Travisa za drzwi i poleciała na górę. Zapukała do drzwi łazienki, które zostawił otwarte i weszła do środka. - Bill? - zagaiła zestresowana.
      - Tak? - Zaskoczył się nieco, widząc dziewczynę w drzwiach. Związał na biodrach śnieżnobiały ręcznik i się poirytował brakiem prywatności. - Nie widzisz, że korzystam z toalety?
      - Widzę, ale to ważne - powiedziała, zbierając resztki godności, żeby się na niego nie rzucić... - Muszę teraz wyjść...
      - Musisz? - Uniósł ironicznie brwi. - Kto tak powiedział?
      - Mój szef - rzuciła poważnie. - To nie potrwa długo - obiecała, choć najchętniej zajęłaby się czymś innym.
      - Szef? Rozmawiałem z nim nie dawno... - Skwasił się, a po chwili lekko zestresował. - Jeśli ktoś się dowie... - Podszedł do blondynki, grożąc palcem i mierząc jej twarz. - To poznasz mnie od innej strony - dokończył, patrząc jej prosto w oczy.
      - Dzięki Tobie już i tak wszyscy gadają... - mruknęła. - Nic nikomu nie powiem... Nie zapominaj, że mam dla kogo zachować pracę - powiedziała. Była przerażona... Nie tylko rozmową z szefem, ale i groźbami ze strony Billa.
      - Dzięki mnie!? - wysyczał, krzywiąc mocno twarz w niezadowoleniu. - Uważaj na to, co mówisz - pogroził już zły.
      - To ty zamówiłeś wino dla żony do pokoju, w którym jestem z małym - przypomniała mu. - Więc zły możesz być tylko na siebie.
      - Już wcześniej o Tobie mówili za plecami. Gdybyś się tym zainteresowała, to byś wiedziała. Jeśli nie wierzysz - zapytaj kogokolwiek. Więc nie zwalaj winy na mnie, bo umywa ręce od winy tylko tchórz. Idź już stąd - warknął. - Załatw tę sprawę tak, jak się należy.
      Travis zapukał w drzwi ponownie.
      Powstrzymała łzy. Odwróciła się napięcie i wyszła z apartamentu.
      - Nie piekl się tak. Kaulitz miał milion pytań - wytłumaczyła. - Chodźmy.
      - Nie denerwuj się. Nie pozwolę cię zwolnić. Wszystko będzie okay - odrzekł po drodze.
      - To zarzuci mi, że sypiam nie tylko z gośćmi a jeszcze z pracownikami - powiedziała podłamana, idąc za nim do biur.
      - Bądźmy dobrej myśli - odrzekł, nie wiedząc, jak naprawdę mógłby zareagować.
      - Daj spokój. Sama jestem sobie winna. Słyszałam te plotki, ale ignorowałam je, zamiast uciąć w zarodku - rzuciła.
      Podprowadził ją do gabinetu, ale tam ją jeszcze zatrzymał.
      - Jeśli ci nie zaproponuje tego, co przypuszczałem, sama to zaproponuj. Nie martw się, masz we mnie wsparcie. Przyjdź do mnie, jeśli będziesz miała problem. Jestem u siebie. - Wskazał na swój gabinet.
      Pikowała głową i weszła do gabinetu Raya.
      - Chciał pan mnie widzieć? - spytała cicho.
      - Proszę usiąść.
      Ray splótł palce dłoni na swoim brzuchu i wygodnie się oparł na krześle biurowym, przyglądając młodej dziewczynie.
      - Proszę mi wytłumaczyć się, co to za ploty?
      Amanda usiadła na krześle i westchnęła.
      - Jak sam pan powiedział, to plotki. Nie mają nic wspólnego z prawdą.
      - Skądś się musiały wziąć. Wszyscy wiedzą, że w każdej plotce jest jakaś prawda. - Zmrużył oczy.
      - Prawda jest tylko taka, że pracuje na piętrze apartamentów i gdy trzeba, zajmuje się córką państwa Kaulitz.
      - Mieszka pani obok w apartamencie - zaznaczył. - Dobrze. - Poprawił się nerwowo na krześle. - Nie mam ochoty słuchać tych bzdur. Jak pani rozumie, nie możemy sobie pozwolić na żadne ploty, które niszczą obraz hotelu. Rozumie też pewnie pani, że pomimo iż może naprawdę są to ploty wyssane z palca, tak nie mogę nic z tym nie zrobić.
      Wziął w dłoń długopis i zerknął w papiery. I tak jej nie wierzył, widząc jej osobę. Była młoda, atrakcyjna i miała pociągające spojrzenie. Była samotną matką, więc wszystko było możliwe. Taki adwokacik jak Kaulitz mógłby uczestniczyć w tych plotach. Wcale nie widział w nich obu niewinnych.
      - Nic? Pan zwyczajnie nie chce nawet wysłuchać jedynej prawdy... - mruknęła.
      Rey zerknął na blondynkę spod ukosa.
      - Jedynej prawdy? Zatem słucham. - Przeszywał ją swym wzrokiem.
      - Nigdy nie spałam z panem Kaulitz. Nie sypiam z żadnym klientem hotelu. Pan Kaulitz ma rodzinę. Żonę i córkę, a ja mam syna i jest dla mnie ważniejszy niż bycie stroną takich plotek.
      - Niestety jest pani główną postacią w tych plotkach - wyjaśnił beznamiętnie, mierząc jej tułów.
      - Nie chciałam tego... Nie zrobiłam niczego, co by powodowało te plotki.
      - Zatem hańbienie mienia w takich przypadkach jest karalne i grozi wypowiedzeniem umowy.      Aczkolwiek nie widzę przeciwwskazań do zwalniania pani ze swojego stanowiska pracy, a jedynym powodem, jaki ku temu widzę, jest właśnie ten okrutny dla pani los... - odrzekł, jakby wcale jej nie słuchał. - Od jutra, zajmie się pani piętrem pierwszym i drugim. Chcę mieć panią na oku. Tymczasem proszę wrócić do swoich obowiązków. Jutro Jamie obezna panią ze wszystkim. Dziękuję. - Zakończył rozmowę i wziął słuchawkę telefonu do ręki, wykręcając numer do pokoju numer 483.
      Wstała i spojrzała na niego.
      - Jest pan niesprawiedliwy! Mówię, że niczego nie zrobiłam!
      - Im bardziej będzie się pani upierać przy swoim, tym bardziej będę wierzył plotkom. - Uniósł      brew.
      - Ja naprawdę nic nie zrobiłam. - Rozpłakała się. Jak ktoś mógł ją tak traktować?!

      Bill odebrał telefon.
      - Słucham? - Zaczął spokojnie.
      - Przepraszam, że zawracam panu po raz drugi głowę, jednakże jest to pilna sprawa, dlatego chciałbym panu przekazać, że z mojej strony została wycofana współpraca z panem dotycząca 'pokojówki na własność'. Od jutra będzie przychodzić inna pracowniczka, by wykonywać Swoje obowiązki. Jeśli ma pan jakieś zażalenia, proszę zwrócić się do prezesa hotelu, Mike'a Zimmermanna. Czy podać do niego numer kontaktowy?- mówił formalnym głosem bez zająknięcia.
      - Nie. Mam kontakt do Mike'a. Proszę w takim razie o zwrot połowy nadpłaconych pieniędzy za      rezygnację ze świadczenia usługi. Pana szef na pewno bardzo się ucieszy z tej wiadomości.
      - Niezmiernie - z ironizował. - Jeśli to wszystko, to życzę miłego dnia i pobytu w naszym hotelu. Do widzenia. - Rozłączył się.
      Odetchnął i wykonał telefon do Mika.
      - Ray? - Mike odebrał telefon. Miał złe przeczucia.
      - Adwokat żąda zwrotu nadpłaty za usługi związane z Amandą Steele. Panna Steele od jutra zajmuje się czym innym. Tyle z mojej strony.
      - Więc mu je zwrócisz z własnej pensji - odparł krótko. - Zrobiłeś zamieszanie, więc je teraz      ogarniaj.
      - Zrobiłem zamieszanie? To TY powinieneś zająć się tą sprawą. Ja wykonuje swoje obowiązki, jak należy. Jeśli nadal trzymasz się przy swoim, jeszcze dziś sprawa trafi w ręce właściciela. Proste.
      - Zamierzasz zawracać głowę ojcu? Te plotki nie wyszły poza pracowników... A gdyby nawet wyszły, to dałoby się je rozproszyć... Bez strat dla hotelu. A tracimy właśnie kupę kasy.
      - Nie obchodzi mnie to. Ja nie zamierzam mieć słuchanego, że MOJE pracowniczki Puszczają się z Gośćmi hotelu, hańbiąc jego mienie. Ja zwrócę od siebie część pieniędzy, które za te usługi otrzymałem, reszta należy do ciebie. Nie mam więcej do powiedzenia. - Chciał się już rozłączyć, ale nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystałby takiej pieczeni. - I weź się za tego Kaulitza, bo wszędzie, gdzie się pojawi, robi dym! - zawołał. - Jeszcze raz mi się napatoczy, to będzie źle.
      - Ale jaki Kaulitz? - Mike trochę zgłupiał.
      - Twój święty pracownik - warknął i rozłączył się. Był wściekły jak nigdy dotąd.
      Mike wrócił do papierów, pisząc maila do sekretarki o załatwienie sprawy u księgowej. Zupełnie tak samo, jak Rey, dlatego Scarlett miała dzisiaj dodatkowe zajęcie. Informację o Tomie wypuścił drugim uchem, aczkolwiek zapamiętał to, że ją wypuścił.

      Amanda wróciła do apartamentu i korzystając z faktu, że Bill zajmuje się dziećmi, zaczęła się pakować, nie hamując łez.
      Gdy pan Kaulitz ją zobaczył, miał ochotę do niej podejść i wyrzucić w nią wszystkie żale, jakie w tym momencie odczuwał. Nie miał pojęcia, co zrobi z Lisą. Czuł lekką panikę, jednakże wiedział, że musi się zachować rozsądnie. Przecież Lisa nie była pieskiem, którego można podrzucić do sąsiada obok. Jedyne, co mu przychodziło do głowy, to błagać, żeby Tom wziął urlop albo chorobowe, albo na żądanie. Cokolwiek, by pozwoliło mu spać dzisiaj bez stresu. Drugą myślą, lecz niepewną była to myśl o zaoferowaniu Amandzie prywatnej pracy u niego ze zwolnieniem się z hotelu. Niestety myśl, że mógłby zniszczyć jej tym plany, życie i cele, gdyż za jakiś czas wyjedzie i zapewne ją zostawi tutaj - wtedy z niczym,  zniechęcała go. Nie chciał dla niej źle, ale... Miał dziwną obawę w sobie na myśl, że zostanie w apartamencie z Lisą sam. Zawsze przy nim była Marika albo przynajmniej wiedział, że jest gdzieś, ale jednak z nim. Teraz miałby zostać Naprawdę Sam. Przerażało go to...
      Przyglądał się rozpłakanej dziewczynie i analizował całe to wydarzenie. Nie była winna temu sama. Oboje byli temu winni i jeśli Amanda myśli, że tylko ona teraz za te występki płaci, to się grubo myli. Suma pieniędzy na koncie i możliwości wcale nie dadzą zaufania, jakim już zdążył obdarzyć tę młodą kobietę.
      Widząc jej niekończące się, małe, choć znaczące i bolące go wodospady na jej policzkach, podszedł do niej. Złapał za ramię, odwracając ją w swą stronę i najprościej w życiu, sam od siebie skrył ją w swych ramionach. Potrzebował tego i podejrzewał, że ona również tego w tym momencie potrzebuje. Jeszcze przed chwilą zbliżyli się do siebie inaczej niż zwykle. Teraz znowu mieli się oddalić. To było chore...
      Praca na niższych piętrach hotelu obniżała zarobki i zwiększała wymiar godzin bez syna... Billowi Scott nie przeszkadzał... Ale szef nie pozwoli przecież Amandzie zabierać ze sobą syna...
      Kiedy ją przytulił... Chciała się wyrwać... Ale nie umiała... Objęła go, przeżywając w ciszy przerywanej duszonym szlochem swoje problemy... Nie chciała się oddalać... Czuła, że znowu będzie zupełnie sama... Jak dotychczas... Zdążyła się przyzwyczaić do myśli, że ma przyjaciela...
      - Tom weźmie jutro wolne... - Zaczął spokojnie, zerkając na radosne dzieci. Nie umknął mu widok oczu Scotta, skierowanych w ich stronę z zainteresowaniem. - Weźmie Lisę i Scotta, nie musisz się martwić o to, że będzie sam z sąsiadką... Jeśli tylko chcesz... - Pogłaskał ją po plecach.
      - I pozwoli młodemu najeść się słodyczy, a potem będą dokuczać chłopakom na recepcji. - Powiedziała, zerkając na niego. - Poza tym... Tom nie może brać wolnego codziennie... A ja będę      dzień w dzień i noc w noc pracować... - Otarła łzy, chcąc się odsunąć od blondyna, lecz on chwycił jej dłoń, nie pozwalając jej na to.
      - Weźmie wolne do końca tygodnia. To są dwa dni. Wtem będziemy mieli czas na poukładanie... - Westchnął. - Znowu od nowa... Poza tym... Lisie też pozwala jeść słodycze, a razem mają frajdę, gdy biegają po recepcji... - Chciał ją jakkolwiek pocieszyć, dlatego też sam się lekko uśmiechnął.
      - Co chcesz układać? Mam dzień na zebranie się i wyniesienie z hotelu... W międzyczasie czeka mnie zapieprz na parterze... Dopiero teraz będę myć kible. - Skrzywiła się. - On nawet przez sekundę nie udawał, że mi wierzy...
      Nie miała siły się uśmiechać... Chciała tylko być bezpieczna w ramionach mężczyzny, którego kochała... Najbardziej bolało ją to, czego była pewna od początku... Że on w żaden sposób nie będzie próbował zawalczyć z nią o dalszą współpracę.
      Kaulitz nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Zerknął po raz kolejny na bawiące się dzieci. Tym razem złapał wzrok Lisy... To wszystko było nie tak. A już myślał, że zaczyna się układać. Aż się zaśmiał z siebie w myśli i przeklął.
      Nie miał pojęcia, co ma zrobić. Olać tę sprawę i żyć dalej? Czy przejmować się nie swoimi problemami? To drugie wydawało mu się proste, ale teraz, patrząc na nią w kolejnej rozsypce i Scotta, który coraz częściej zaczął się uśmiechać, wcale takie nie było...
      - W jego oczach jestem dziwką, nie pracownikiem... - szepnęła, tym razem naprawdę się odsuwając. - Scott? Skarbie... - Podeszła do niego. Mieli tylko siebie... Była głupia, myśląc, że kiedykolwiek będzie inaczej.
      - Pamiętasz, jak mówiłam, że będziemy tu tylko chwilę? Ta chwila minęła... Musimy wrócić do domku, wiesz? - Starała się wyjaśnić mu wszystko, choć było jej trudno... Jak miała wyjaśnić dziecku, że znowu będzie mieszkało w spartańskich warunkach?!
      - Ta chwila nie musi minąć, jeśli tego nie chcesz - zwrócił się do Scotta. Podszedł do nich, ale wziął Lisę na swe kolana, siadając przy nich na kanapie.
      Nie wytrzymał. Nie przemyślał swojej decyzji aż tak dobrze, jak powinien, ale nie było na to czasu. W grę wchodziły dzieci, które mniej rozumiały wszystkie rzeczy, a przeprowadzki w tę i wewte  źle wpływały na ich rozwój. Zwłaszcza że Lisa posiadła przyjaciela, a Scott przyjaciółkę. On sam nie wyobrażał sobie, żeby Amandy nie było tutaj. Czuł się przy niej bezpiecznie. Wiedział, że może jej zaufać na tyle, żeby być pewnym tego, że jego księżniczka jest w dobrych rękach. Co dalej? Sam nie miał pojęcia, ale to nie było ważne. Nie mógł pozwolić na to, żeby ich czwórka pozostała sama, zwłaszcza że wcale nie musiała, jeśli tego wszyscy zapragną. Stać go było na to, żeby utrzymywać ich całą czwórkę w ponadprzeciętnej normie. Zresztą! Wcale o tym nie myślał. Chciał, żeby zostało tak, jak było do tej pory.
      - A co ma tu do rzeczy moje, czy Scotta chcenie albo niechcenie? - spytała, spoglądając na niego, jednocześnie mocno tuląc syna.
      - To, że jeśli chcecie, może zostać tak, jak do tej pory - odrzekł już z lekką obawą. Nie przemyślał tego, że może Ona wcale nie chcieć z nim zostawać. Aż zwątpił w swą chwilową pewność. Zresztą, przecież nic nie przemyślał. Właśnie żył chwilą. Jednak wiedział, że zmierza w dobrym kierunku i nie obawiał się skutków swoich decyzji.
      Spojrzała na niego i wstała.
      - Możemy porozmawiać w cztery oczy? - spytała. Jeśli mieli podejmować takie decyzje... Musieli je przedyskutować. Nie chodziło tu nawet o nią... Ale o Scotta i Lisę.
      - Uważam, że twój syn, jak i moja córka mają również swój głos w takich rozmowach, bo to między innymi o nich również chodzi.
      Coraz bardziej odczuwał stres. Nie chciał żałować swoich słów, ale ona wcale nie wykazywała chęci, czy jakiejkolwiek radości z tego, że może być jak dotychczas.
      - I oczywiście wysłuchamy ich... Ale są rzeczy, które powinny zostać między dorosłymi - szepnęła. Była w stanie rzucić dla niego wszystko i cholernie się tego bała... Spojrzała na niego z ledwo powstrzymywanymi uczuciami...
      - No dobrze... - Westchnął. Już czuł, że zrobił z siebie idiotę. Gdyby była 'za' pewnie od razu by się zgodziła. Po co rozmawiać? Chyba wyjaśnił wszystko - że będzie jak do tej pory. - Pobawcie się razem. - Odstawił swą córkę, dając jej buziaka w czółko i poszedł za blondynką. Westchnął po raz drugi. Przypomniał sobie, że to przecież kobieta, która musi zrobić najpierw problem i podyskutować z godzinę, by w końcu po dwóch godzinach powiedzieć to, co mogłaby od razu...
      - Chcę tylko wiedzieć, czy masz pojęcie, ile może zmienić twoja propozycja? Mogę się zgodzić bez zastanowienia... Ale co dalej? Rzucę wszystko, żebyśmy ze Scottem byli z Wami... Żeby było jak dotąd... To dobre dla dzieci... Ale co dalej? Ty skończysz sprawę, wyjedziesz z małą... Złamiesz mu serce. On już pokochał cię bardziej niż kiedykolwiek kogokolwiek... Nie chcę, żeby cierpiał.
      - Wiesz... Zdaję sobie sprawę, ile może zmienić moja propozycja. - Pokiwał głową, robiąc przy tym ironiczną minę. Kto jak kto!? Ale on musiał mieć pojęcie na wiele bardziej śmiertelnie poważnych sprawach i to na dodatek nie swoich i na drugi dodatek od razu analizować skutki i trzymać się dobrych strategii. Matka natura obdarzyła go w coś, w co się nazywało dobrą improwizacją, dlatego zawsze mógł polegać na swoim umyśle w stresowych sytuacjach. - Co dalej? Mam być z tobą szczery?
      - Jak zawsze. Nie znoszę kłamstw... - powiedziała, patrząc mu w oczy. Bała się jego prawdy...
      - Więc... Szczerze ci oświadczam, że niezbyt mnie to interesuje. Będzie, co ma być. - Wzruszył ramionami, tchórząc. Miał inny pomysł na odpowiedź 'co dalej'. Mianowicie była to odpowiedź taka, w której on po wyjeździe płaci jej regularnie wypłaty do momentu aż znajdzie pracę, gdyż bardzo mu zależało na tym, żeby to właśnie ona się opiekowała Lisą w ten czas...  - Podoba mi się widok bawiących się razem naszych dzieci i chciałbym móc patrzeć na nich jak najdłużej. To jest moje wytłumaczenie na to, co robię. - Zmarszczył brwi, wiedząc, że to wytłumaczenie dziwnie zabrzmiało z ust, takiego kogoś jak on, ale przełknął to. Przyglądał się Amandzie i wyczekiwał decyzji. Miał nadzieję, że wziął jej uczucia na dzieci...
      Uśmiechnęła się, wspominając ten widok. Chodziło mu o maluchy... Odetchnęła ciężko.
      - Scott na pewno zgodzi się na to, żeby tak zostało... Ale ja nie wiem, czy mogę tak nic nie planować. Podoba mi się twój pomysł... Uwielbiam, jak dzieci się bawią... Ale jestem samotną matką... Wyjedziecie z Lisą, a ja dalej będę tą samą samotną matką z synem, który tygodniami będzie za wami płakał... Muszę mieć plan B... Nie mogę pozwolić sobie na aż tyle swobody... Powiem "Okej! Zróbmy tak!" Rzucę pracę w hotelu, żeby zajmować się dziećmi, podczas gdy ty pracujesz nad sprawą... A potem Wyjedziecie, bo będzie po sprawie... Myślisz, że ten goguś przyjmie mnie z powrotem? - spytała retorycznie, łapiąc jego dłoń, żeby nie uciekł ani nie zmienił zdania.
      - Wiesz... Sądzę, że nawet gdyby miało to trwać dwa dni, tydzień, czy miesiąc, to wydaje mi się, że bardziej zasługujesz na takie życie, niż moja żona. Mój pobyt tutaj zależy od najważniejszego. Od mojej pracy, aczkolwiek to najważniejsze, może w każdej chwili stać się błahostką, a to, co naprawdę ważne stanie na swoim miejscu. To my decydujemy o naszym życiu, nie kto inny - wymyślił co innego i gdy to wypowiedział, chyba pożałował, gdyż jednak pierwsza myśl wydawała się zawsze najlepsza. Teraz być może zrobił jej jakieś większe nadzieje!
      Uważał, że zasłużyła na takie życie? A co z cierpieniem po jego wyjeździe? Co z tygodniami łez i złamanym sercem?
      - Dobrze... Mogę przystać na to... Ale jeśli się dla was zwolnię... Mogę dostać zakaz wstępu tutaj... - Westchnęła ciężko... Chciała z nim być... Chociaż jako kochanka... Spędzać czas i wspierać go... Nawet jeśli miałoby to trwać tydzień...
      - Nie dostaniesz zakazu wstępu... - Chwycił mocniej jej dłoń. - A jeśli nadejdzie ten czas, w którym się pożegnamy, to wiedz o tym, że Lisa i Scott zyskali przyjaźń, ja ogromną pomoc i wsparcie, a ty, można powiedzieć, wakacje, biorąc pod uwagę fakt, że pracowałaś non stop przez 5/6 lat. - Uniósł brew. - A tak poważniej, będziesz wiedzieć, że możesz mieć to, co chcesz i nikt ci nie jest do tego potrzebny. Obiecuję. Wiedz też o tym, że ze względu na przyjaźń, nie powiemy sobie do widzenia, tylko do zobaczenia. Bo Wasz świat, na moim wyjeździe się nie kończy.
      Miała świadomość, że robi głupotę... Że robi ją dla niego... Pozwoliła, by ponownie łzy zmoczyły jej policzki.
      - Świat Scotta legnie wtedy w gruzach... Straci na raz dwie osoby, które są dla niego ważne... - Nie myślała o sobie... Tylko o synu...
      - Oczywiście, że nie legnie w gruzach, jeśli dasz mi się zaprosić do Los Angeles albo podasz mu telefon, gdy Lisa będzie chciała z nim rozmawiać. - Uniósł ponownie brew.
      Puścił po chwili jej dłoń, widząc jej łzy.
      - Pójdę do dzieci.
      Chciał, żeby sama się nad tym zastanowiła. Nie chciał na nią napierać, żeby móc później słyszeć 'To przez Ciebie'. Była dorosła. On nie chciał dla niej źle. Nie znali się tak dobrze, żeby być tego pewnym, aczkolwiek on jej ufał, a to, czy ona zaufa mu, zależało tylko od niej. Bo nie tylko Scott będzie na tym cierpieć, ale Lisa również i zdawał sobie z tego sprawę, ale ufał Sobie, dlatego się nie bał.
      - Czekaj... - szepnęła, łapiąc ją z powrotem. - Oczywiście, że zawsze podam mu telefon... Dziękuję - rzuciła, przyciągając go i całując jego policzek. - Idź teraz do dzieci i dowiedz się, co o tym myślą... Ja zaraz dołączę.
      Zaskoczył się i to musiał przyznać, że bardzo. Cały czas myślał, że jest skreślony i wyszedł na idiotę. Okazało się, że jednak jego pochopne decyzje są odbierane poważnie nie tylko przez niego. Cóż... Może ona też jest taka nienormalna?
      - Bardzo dużo się zmieni... - zaczęła ponownie. - Od jutra nie będę twoją pokojówką... Od jutra znowu będę nikim... - Westchnęła ciężko. Jak miała się uśmiechać? - Po wszystkim wrócisz do swojego życia, a ja znowu będę musiała zaczynać od zera - zauważyła.


CDN