Rozdział 13

Znowu spóźniony rozdział eh... Wybaczcie, ale tak, jak pisałam na Astral Love - kompletnie nie miałam do tego głowy w zeszłym tygodniu.

13. rozdział, choć wcale ten numer taki nie pechowy ;) 

Zapraszam :*


~13~


Usiadła w końcu przy stole, by móc dalej rozmawiać, patrząc mu w twarz i móc zająć się spożyciem kolacji przygotowanej z myślą o nim.
- A gdyby mnie zdarzyło się pozbawić męża życia... To... O ile byłoby mnie stać na pana usługi, próbowałby pan uratować moje życie od gnicia w więzieniu? - Spytała nagle. Była ciekawa jego odpowiedzi. Wiedziała, że nigdy nie byłoby ją stać na pomoc Billa...
- Nie zawsze broniłem nadzianych klientów - zauważył. - Zaczynałem od spraw, które były podrzucane mi na biurko, gdy klient nie miał centa na adwokata. Wtedy decydowałem, czy ją przyjąć, czy nie. Jeśli stwierdziłem z góry, że ofiara jest niewinna, przyjmowałem sprawy. A więc... Twoją raczej też bym przyjął.
- Nawet gdybym otwarcie powiedziała, że jestem winna i nadstawiła nadgarstki do skucia kajdankami? - Spytała, unosząc prowokacyjnie brew ku górze.
- Oczywiście. Nie chciałbym, żeby twój syn trafił do sierocińca. - Również uniósł brew. - Musiałabyś żyć na wolności tylko po to, żeby go wychować. Nie ważne, czy na slumsach, czy w jakimś apartamencie. To twój obowiązek jako matki. Gdyby skończył osiemna...
- Zaraz... Skąd pan wie, że mieszkam na slumsach? - Spytała zaskoczona i nieco przestraszona.
- Dużo rzeczy wiem. Chyba rozumiesz, że dbam o bezpieczeństwo i muszę wiedzieć, kto przychodzi do mojego apartamentu, a teraz i w nim aktualnie prawie mieszka.
- Pan mnie szpiegował?! - Pisnęła. Była tym krokiem jednocześnie zdegustowana i zadowolona. Interesował się takim nikim jak ona... Jej serce zabiło szybciej. - I jak kolacja? Niewiele pan zjadł - zauważyła.
Zaskoczył się jej szybkimi zmianami emocji.
- Jest bardzo smaczna - przyznał szczerze.
- Nie spodziewałam się, że zacznie pan przetrzepywać moje życie prywatne... Sądziłam, że ważne dla pana będzie to, jak sprzątam - szepnęła cicho i westchnęła. - Czyli możemy uznać, że nie jest już pan taki zły na mnie, jak w ostatnich dniach?
- Jestem, ale staram się o tym nie myśleć - wyznał szczerze po raz drugi. - Jest w tym coś strasznego, że wiem, gdzie mieszkasz?
- Nie, ale... - Poddała się. - Wstyd mi za to, gdzie prawie skończyliśmy. - Uznała, że jak się przed nim otworzy, to może złość mu przejdzie całkowicie.
- A pytanie, czy gdybyś zabiła swojego męża, czy bym cię bronił, napomknęło mi, że również, tak jak ja, nie masz za ciekawej przeszłości.
- To też pan wie? Nic się nie ukryje przed panem. - Westchnęła ciężko.
- To akurat sama mi podsuwałaś, odkąd się tu zjawiłaś.
- Nie mam męża... Nigdy nie miałam... I pewnie się to nie zmieni. - Uśmiechnęła się. Słuchał, co do niego mówiła...
- Aż tak cię skrzywdził?
- Ojciec Scotta? Fizycznie nigdy nie zrobił mi żadnej krzywdy... Kiedy dowiedział się o ciąży... Nawet się cieszył... A później wyszło na jaw, że pragnie samorealizacji bardziej niż siadać w domu w pieluchach... - Odwróciła wzrok. - Miałam do wyboru... On i życie w dobrobycie... Albo dziecko i spakowane walizki... To mi zrobił...
- To cham. - Skwasił się. - Dlatego twierdzisz, że już nigdy nie wyjdziesz za mąż? Bo masz dziecko? - Nie rozumiał zbytnio.
- Próbowałam... Mały żadnego z moich znajomych nie zaakceptował... A bez tego... Nie ma żadnej szansy, żebym dopuściła do nas kogokolwiek. Zresztą... Każdy zainteresowany, gdy się dowiaduje, że mam dziecko, wycofuje się. To zawsze jest dla nich dziwne, że jestem młoda, a mam tak duże dziecko. Oni tego nie chcą, bo również są młodzi. Dopiero co kończą studia, dopiero, jakby wkraczają w świat dorosłego... - Westchnęła ciężko, ocierając łzy.
- Spójrz na mnie - rozkazał niezbyt rozkazująco.
Miała spojrzeć na niego oczami pełnymi łez? I co miała powiedzieć? Nie potrafiła własnych uczuć, nazwać słowami. Była ze wszystkim sama od niemal 6. lat. Nie miała zbyt wiele wsparcia...
- Codziennie walczę z pytaniami syna o ojca, a jego nie ma. Nie było i nie ma. - Odwróciła się. Jak miała zmusić swojego byłego do pokochania Scotta? - Przepraszam. Już się opamiętuję... - Wyszeptała, choć tak naprawdę daleko jej było do równowagi, a po policzkach popłynęły łzy.
Trudno mu było cokolwiek w tym temacie powiedzieć, bo nie znał jej zbyt dobrze.
- Najważniejsze jest to, że ty masz jego, a on ma ciebie. Ja, gdybym nie miał Lisy, zwariowałbym...
- Ma mnie... Ale pyta o niego... Ciągle... Wciąż tylko dopytuje, co z tatą... Kiedy do nas wróci... Jak mam wytłumaczyć mu, że jego ojciec nigdy nie wróci, bo go nie chciał? - Spytała na wydechu. Nie umiała już dłużej tego w sobie trzymać...
- Może w końcu nadejdzie ten moment, w którym powinnaś mu powiedzieć prawdę... Zawsze jest okrutna, ale mniej się cierpi.
- Nie... Zamknie się w sobie... Nie mogę mu powiedzieć... - Otarła wciąż płynące z jej oczu łzy.
- Spróbuj jakoś delikatnie mu to zacząć tłumaczyć... - Westchnął.
- Pan nic na ten temat nie wie. Ma pan w życiu wszystko, o czym można marzyć. Pana córka również to ma... Niech się pan cieszy tym szczęściem i dba o to, żeby nie przepadło. - Była na skraju załamania. Kompletnie inaczej sobie wyobrażała ich 'romantyczny' wieczór.
- Wiesz, co? - Trochę się oburzył. - Śmiem twierdzić, że fakt odrzucenia przez ojca Scotta boli bardziej ciebie, niż jego. Nie zauważyłem, żeby jakoś inaczej się zachowywał z jego braku, tylko ty ciągle sobie wmawiasz, że na pewno on cierpi. Może i cierpi na swój sposób, ale skoro nie miał nigdy taty, to nawet nie ma za czym tęsknić, bo nigdy nie poznał jego smaku. Tylko ty wiesz, że mogłoby być inaczej, lepiej. On tego nie wie i świetnie sobie radzi. Powinnaś się wziąć w garść po tylu latach. Wiem, że jest ciężko, mi też jest wiele razy ciężko, na przykład w tym okresie mojego związku. - Rozłożył ręce. - Też mnie boli to, że ty potrafisz usiąść z dziećmi i się z nimi pobawić, gdy Marika nigdy tego nie robiła, a Lisa prawie w ogóle nie zna smaku bawienia się z kimś, bo zawsze robiła to sama. W tym roku dopiero pójdzie do przedszkola, tam dopiero to pozna. Też sobie pluję czasem w twarz, że mógłbym poświęcić jej więcej czasu, ale po prostu nie mogę. No nie mogę. Ktoś musi pracować na te dwie bezrobotne kobiety w mojej rodzinie. Po zakończonej sprawie, na pewno postaram się nadrobić czas pracy, na bycie przy Lisie. A ty powinnaś się cieszyć z tego, że jesteście sami, niż z kimś, kto miałby sprawiać swoją osobą więcej przykrości, niż swoją nieobecnością. Wiem, co mówię. Jesteś młoda i przed tobą całe życie. Na pewno znajdzie się na twojej drodze ktoś, kto doceni zarówno ciebie, jak i twojego syna i może się okaże lepszy, niż prawdziwy rodzic. Zaufaj mi.

Ścielisz swe życie na torach i tam ci wygodnie.
Dziś jestem jedynym, który podąża, żeby cię podnieść.
Też tego chcę - żeby życie było lekkie.
Spokój, czek, patent na życie wieczne...

Była poirytowana wykładem Kaulitza. Miała ochotę mu nawrzucać, ale w sumie... Nie widziała w tym sensu, bo jej odpowiedź, kontynuowałaby ten przykry temat i pogrążałaby się dalej. Nie rozumiał jej. To było pewne i to mogła stwierdzić. Jednakże za chęć bycia przy nim blisko, postarała się opanować swoje łzy.
- Nie sądziłam, że tak będziemy spędzać kolację... - wyznała szczerze. - Przepraszam za to... - Westchnęła. - Może i ma pan trochę racji, ale nie do końca. Widzę, jak Scott patrzy na ojców, którzy przychodzą pod szkołę, odebrać jego kolegów. Jak patrzy na pana, czy na Toma. - Tego wątku nie mogła zostawić niedokończonego. Wcale się z nim nie zgadzała. - Nie wmówi mi pan, że to ja wyolbrzymiam.
- Nie mówię, że wyolbrzymiasz. On patrzy, bo tego nie zna. Może i by tak chciał, ale nie tęskni za tym. To tak, jak ty byś miała... Nie wiem... Jakiś brylant w zasięgu oka. Chciałabyś go mieć, żeby czuć się, jak inne kobiety posiadające go na swojej dłoni, ale nie tęsknisz za tym, bo nigdy go nie miałaś, nie cierpisz z tego powodu tak bardzo, jakbyś go miała, a potem nagle by ci go ktoś odebrał. Dajesz sobie radę z tym że tego nie masz, bo przecież od niego nie zależy twoje życie. Żyjesz dalej, bo potrafisz bez niego żyć. Wydaje mi się, a raczej jestem pewny tego, że on właśnie tak ma. Ty wiesz, co innego, bo być może wychowałaś się przy obu rodzicach i wiesz, jakby to bolało, gdyby się rozeszli i byś jednego z nich mogła stracić, bardziej lub mniej. Wyobrażasz sobie to, że on tak bardzo na tym cierpi. W tym temacie wydaje mi się on silniejszy od ciebie. Nie żyj wyobrażeniami i założeniami, tylko realiami. On jest szczęśliwy, że ma ciebie. Nikt mu do szczęścia nie jest potrzebny. Mógłby być ktoś jeszcze, ale nie musi, bo i tak jest szczęśliwy. A ty, jako kochająca matka w moich oczach sprawujesz się tak dobrze, że jesteś godna szacunku. Podoba mi się to, że w ogóle bierzesz Scotta zdanie pod uwagę, to znaczy, że jest dla ciebie ważniejszy, ale też nie wydaje mi się to dobre, gdy całe życie będziesz odrzucać mężczyzn, których on nie zaakceptuje. On w takim momencie czuje się odepchnięty na bok, sądzę, że to całkiem normalne, skoro całe życie byłaś tylko dla niego i sądzę, że z każdym będzie tak postępował. Czasem warto jednak go przyzwyczaić do obecności mężczyzny, a jeśli temu mężczyźnie będzie naprawdę na was zależeć, to zrobi wszystko, żeby ubiegać się o względy twojego syna, by móc być z tobą. Z wami. Dlatego nie radziłbym ci wszystkich skreślać tak od razu.
Przyglądała się mu. Nie wyczytała z jego twarzy nic prócz powagi, co wpływało na równie poważne odebranie przez nią jego słów. A nawet i poczuła się tak dziwnie, jakby była na jakimś wykładzie. Jak on może tak ją traktować? To, że jest ze slumsów, nie znaczy, że nie wie, jak ma postępować ze swoim życiem!
- Dziękuję za ten piękny wykład panie Kaulitz - skomentowała.
Bill westchnął pod nosem i wrócił do prawie już zimnego jedzenia. Nie miał pojęcia, dlaczego się tak przejął jej sytuacją. Czuł się dziwnie z tym że tyle jej powiedział, a ona go tak dokładnie słuchała. Marika nigdy go nie słuchała. Ucinała w połowie wypowiedzi, wyskakując, że musi zrobić paznokcie, nawet jeśli rozmawiali na poważne tematy. Wzdychał w duchu, uświadamiając sobie swój poziom relacji ze swoją żoną, za którą poręczył, że jej nie opuści aż do śmierci. Żal mu ściskało serce. Gdyby wiedział, że tak zacznie go traktować, a co lepsze, wypominać mu, że musiała mu urodzić córkę, nigdy w życiu by nie brał jej za żonę. Czuł się naiwnie, wierząc w jej słowa. Niedługo była ich kolejna rocznica, ale w tym momencie pragnął świadomie o niej zapomnieć. Nie obchodziło go to. Jedynie, co mógł świętować 16. kwietnia, to wygraną sprawę.

Słyszałem o takich miejscach, gdzie 
Ludzie nie mają wrogów, bo łączy ich jeden cel.
Słyszałem o tych ludziach, co niezależnie od miejsc, wszędzie odnajdą dom.
Słyszałem o takich miejscach, gdzie
pod bezkres ciągnie się niebo, rajskie noce i dnie.
Słyszałem o tych ludziach, co...
Gdzie oni są?
Gdzie oni są?
Gdzie oni są?

Uniósł na poruszoną emocjami blondynkę i już chciał się odzywać z kolejnym potokiem słów na temat tego, jak bardzo źle postąpił, prosząc o rękę Marikę i jak bardzo tego żałuje, ale ta się wyrwała.
- Nie chcę już o tym rozmawiać. Dobijają mnie te tematy i wcale nie zamierzałam się przed panem aż tak otwierać. - Żałowała, czując między nimi barierę. - Żałuję, że dałam się ciągnąć za język. Po co pan to zrobił? - Przyczepiła się.
Kaulitz się zaskoczył.
- Uważasz, że to moja wina, że zaczęłaś ten temat?
- Oczywiście. Zapytał pan, jak bardzo mnie skrzywdził ojciec Scotta.
- Nie zapytałem. - Oburzył się. - Nie dowierzałem, a to jest różnica. Wystarczyło przytaknąć albo zaprzeczyć, a nie ciągnąć temat, jeśli tego nie chciałaś. - Poirytował się znowu. - Czemu zawsze, gdy jest już dobrze, musisz to zniszczyć? - Strasznie się zdenerwował. Tak bardzo, że aż wstał od stołu.
Amanda, widząc jego w chwilę zmieniony nastrój, złapała go odruchowo za nadgarstek, by go powstrzymać od odejścia. Nie mogła pozwolić, żeby po raz kolejny się od niej odsunął.
- Najwidoczniej wyszłam z wprawy z rozmawianiem z mężczyznami...
- Chyba masz rację! - Prawie zapiszczał. - O co ci kobieto chodzi? - Zerknął na jej dłoń nadal obezwładniającą jego rękę.
- O pana... - Wyznała. - Nie chcę tego niszczyć. Było przed chwilą już w miarę dobrze... Proszę, żeby pan nie odchodził i zapomniał o tej rozmowie.
Wymieniali się spojrzeniami.
- Mam ochotę cię wyzwać. - Wyszarpnął w końcu rękę z jej dłoni i usiadł z powrotem, dopijając swe wino do końca i od razu nalewając sobie kolejny kieliszek.
- Więc niech pan to zrobi, jeśli czuje pan taką potrzebę. Jestem tylko pana pokojówką i nianią pańskiej córki, którą o mało co, pan nie przeleciał na wyspie kuchennej.
Uniósł brew, zaintrygowany jej wypowiedzią.
- Gdybym mógł, to dokończyłbym sprawy - warknął, czując już swoją męskość.
- Tak chciałby się pan na mnie zemścić? - Również uniosła brew, ale nie pod względem intrygi, lecz pod względem prowokacji. Pragnęła go od dwóch tygodni! Było jej wszystko jedno, jak to by miało wyglądać. Była spragniona męskich rąk na swoim ciele, pod którymi uświadomiłaby sobie, że jednak jest jeszcze właśnie tą kobietą i nic się nie zmieniło.
- Zemścić? - Znowu się zaintrygował, choć spodobała mu się ta propozycja. Jeszcze nie wiedział, czy może bardziej odpowiadało to jego męskości, czy jemu samemu, ale jakoś się nie trudził, żeby wyciągnąć z tego wniosek. Przez pół roku nie zaznał smaku jakiegokolwiek uniesienia, przez co był wściekły, gdyż miał żonę. Przecież miał żonę! Dlaczego miał tak cieleśnie na tym cierpieć!? Za co!?
- Nie czuję z pana strony nic poza niechęcią i złością od dłuższego czasu, a więc dlatego tak założyłam - wyjaśniła, nie mogąc znieść jego wzroku, który się zmieniał z sekundy na sekundę. Trochę zaczęła też panikować. Co, jeśli naprawdę by się to wydarzyło? Dzieci spały, oni zjedli kolację, pili wino i chyba było wiadome, dlaczego to wszystko się działo. Nie wierzyła w to, że chciał ją poznać, choć bardzo chciała pokładać w to swe nadzieje. Pragnęła czuć miłość, a przy tym i męskie ciało, nigdy na odwrót! Jednakże, jeśli tak sprawy się miały... Wolała już to niż nic...
Jej myśli wyprowadziły ją tak z równowagi, że aż nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Dawno nie była w takiej sytuacji. Dlatego podniosła się.
- Posprzątam... - Rzuciła na swe wytłumaczenie i od razu zaczęła zbierać puste talerze ze stołu.
Niestety nie było jej dane tego zrobić. Złapał ją za nadgarstek tak samo, jak ona przedtem jego, gdy sięgała po jego talerz. Stado motyli przeleciało przez jej ciało. Było ich ogrom, bo aż się jej zakręciło w głowie.
Nie pozwolił jej zabrać swojego talerza, a sam się podniósł, patrząc jej pewnie w oczy. Wyciągnął z jej drugiej ręki drugi talerz, odkładając go gdziekolwiek i unieruchomił jej drugą dłoń, sam przysuwając się do niej i obracając tak, że stanęła tyłem do stołu. Nie spuszczał z jej oczu wzroku. Przysunął się do niej tak, że nie miała, gdzie się odsunąć, bo już opierała się o stół.
Czuła na sobie jego oddech... Przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się zalotnie.
- A jeśli ja nie pozwolę się panu mścić i poproszę o karę, dzięki której będę mogła wrócić do pokoju syna?- Spytała, zbliżając się do niego bardziej.
- Nie mam takiej kary w swojej ofercie.
Zatopił usta w jej, od razu namiętnie je całując. Puścił jej nadgarstki i chwycił od razu za jej nagie uda, wsuwając dłonie pod sukienkę, którą włożyła specjalnie na tę kolację.
Odpowiedziała na pocałunek, czekając na rozwój wypadków. Spodobało jej się te "mszczenie". Chyba naprawdę brakowało mu kobiety... Otarła się o jego krocze i przerwała.
- Nie będzie tak łatwo - pomyślała i spojrzała na Billa zadziornie.
Zerknął w jej oczy, choć po tym, co zrobiła, miał nadzieję, że jest pewna tego, jak to się skończy. Nawet za pierwszym razem go tak nie podnieciła, jak w tym momencie. Emocje w sekundę zaczęły nabierać większej wagi. Tylko obawiał się jej wzroku... Nic tu po jej zachciankach. Chwycił jej bieliznę, opinającą się na biodrach, gotowy się jej pozbyć.
Złapała jego nadgarstek i stanęła na palcach, by się z nim zrównać.
- Wolałabym nie skończyć na tym stole - szepnęła cicho wprost do jego ucha i uśmiechnęła się do niego zadziornie.
Kaulitz przewrócił w myśli oczami. Co to za różnica, gdzie? Zniechęcony do granic, choć nadal z nadzieją, pociągnął ją za rękę i pchnął ją na kanapę, od razu na nią wchodząc i kontynuując pocałunki.
Gdyby nie jego usta tak zachłannie ją całujące, krzyczałaby, czując nieopisaną rozkosz... Objęła go łydkami w pasie przyciskając do siebie. Nie wierzyła, że zachował się wobec niej jak zwierzę...


CDN

Rozdział 12.

     Amanda siedziała z maluchami i układali razem puzzle dla dzieci. Maluchy cieszyły się i dokazywały, chcąc jak najlepiej ułożyć obrazek.
     - Dzień dobry. - odrzekł Kaulitz na wydechu, widząc gromadkę.
     - Dzień dobry. - odparła Amy, a Lisa, gdy go usłyszała, rzuciła wszystko i pognała w jego kierunku.
     - Tatuś! - zawołała, skacząc w jego ramiona.
     Rzucił teczkę na ziemię i uniósł dziewczynkę, wtulając się w nią równie mocno.
     - Jak minął dzień? - zapytał troskliwie. - Byłaś grzeczna?
     - Było super! Bawiliśmy się i układaliśmy puzzle! A ciocia nie puściła bajek! Czytała nam do snu książeczkę! - opowiadała z entuzjazmem, podczas gdy Scott patrzył na nich z dozą smutku i zazdrości w oczach. Zawsze chciał mieć takiego tatę...
     - Cieszę się kochanie. Więc jeśli byliście grzeczni, to chyba muszę spełnić obietnicę. Hm? - Pocałował jej czółko i się do niej uśmiechnął.
     - Tak! - zawołała, łapiąc jego twarz w rączki. - Jutro też Musisz iść do pracy? - spytała cichutko.
     - Tak, ale będę krócej, nie tak jak dzisiaj. - przyznał z bólem, choć pocieszeniem. Odstawił małą na ziemię. - Chodź. Zamówimy jakąś pyszną pizzę. - Złapał jej rączkę i usiedli na kanapie.
     - A to prawda, że jak Scott wyzdrowieje, to pójdziemy wszyscy razem do parku? - spytała, siadając między nim a Scottem.
     Zerknął na dzieci, po czym na Amy. Nie był wtajemniczony w tę sprawę.
     - No możemy się wybrać. Czemu nie? - Uśmiechnął się lekko, wyciągając telefon i włączając jakąś stronę pizzerii. Od razu wybrał dla siebie, po czym nadstawił wyświetlacz dzieciom, żeby zdecydowały, jaką chcą zjeść.
     Amanda wzruszyła ramionami.
     - Pana córka obiecała Scottowi, że jak wyzdrowieje, to będą mogli wyjść na dwór.
     Chłopiec nie bardzo wiedział, czy może cokolwiek wybrać. To był kolejny obcy dla niego pan... Trochę się bał, że mamusia będzie miała coś przeciwko. Przecież rzadko pozwalała mu jeść pizzę albo cokolwiek niezdrowego.
     - Rozumiem. Scott wybierz jakąś dla siebie. - Ponaglił miłym tonem.
     Chłopiec spojrzał na niego wielkimi oczami. Najpierw wujek Tom pozwolił mu jeść ciastka, a teraz ten pan chciał, żeby jadł pizzę... Spojrzał niepewnie na mamę, jednak nie widząc z jej strony sprzeciwu, wskazał najzwyklejszą pizzę ze wszystkich.
     - Na pewno taką? Możesz wybrać każdą inną. - Przypomniał.
     Wzruszył ramionami.
     Amanda pośpieszyła z wyjaśnieniem.
     - Jest pan pierwszą osobą, która zgadza się na to, żeby jadł pizzę z pizzerii, niedomową. Nie zna ich. - powiedziała, gładząc jasne włoski chłopca.
     - Ach... To może weźmiesz taką, jaką wzięła Lisa? Jest dobra i ma podwójny ser. - Uśmiechnął się.
     Chłopiec spojrzał na dziewczynkę i z entuzjazmem pokiwał głową.
     - Tak, może być! - Zgodził się zdecydowanie radośniej.
     Zupełnie nie wiedział, jak ma się odnosić do chłopca. Nie chciał, żeby się stresował, ale nie wiedział zbytnio, co ma zrobić, żeby tak nie było. No przecież nie zamówi pizzy tylko dla Lisy, żeby ten siedział i patrzył. Co to, to nie. Nienawidził takich sytuacji.
     - Świetnie. A Twoja mama, jakie ma życzenie? - zapytał bezpłciowo.
     - Mamusiu? - Wypowiedział to słowo niemalże z czcią.
     Amy westchnęła i spojrzała na synka. Wcale nie miała ochoty na pizzę. Na tą sztuczną atmosferę między nimi też nie.
     - Ja dziękuję. - powiedziała w końcu. - Spróbuję sobie od ciebie. - odparła spokojnie. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby obcy facet stawiał jej pizzę... Co to, to nie!
     - Dlaczego? Wszyscy będziemy jeść. - zapytał niezrozumiale Kaulitz. - Jeśli sama nie wybierzesz, ja ci wybiorę, a to nie jest fajne, bo mogę wybrać taką, która nie będzie ci smakować.
     - W takim razie proszę. - Wskazała menu. Było jej wszystko jedno. Nie było smaku, który by jej nie odpowiadał w tej ofercie. - Powiedzmy, że lubię niespodzianki. - stwierdziła. Naprawdę źle się czuła z tym wszystkim, ale nie chciała widzieć zawodu w oczkach syna.
     Co on sobie wyobrażał?! Mieli teraz czekać na pizzę jak szczęśliwa rodzina? Czy on zdawał sobie sprawę, że robił małemu złudne nadzieje?
     - Dzieci, macie ochotę jeszcze poukładać puzzle? Czy może wolicie w coś zagrać?
     Kaulitz miał jutro kolejną rozprawę dotyczącą przeszłości fryzjerki. Jego klient nadal przebywał w areszcie tymczasowym i naciskał na niego coraz bardziej. Praca pod presją nie była miła dla nikogo. Jednak był świadomy powagi swoich czynów. Jeśli sobie nie poradzi, ten człowiek może utknąć w areszcie do końca życia. Odpowiedzialność nad swoimi słowami i czynami ciążyła nad nim, jak ciężkie powietrze, oświadczające, że zaraz będzie straszliwa burza. I mimo to, że nie każdego dnia, małymi kroczkami zbliżał się do końca, to właśnie te burzowe chmury wykańczały jego psychikę, przez co już od dawna nie zaznał spokoju ducha. Najchętniej by się położył do łóżka i nic nie robił. Wiedział, że to nie było mu dane. Musiał nadal wykazywać się odpowiedzialnością, na dodatek radością, będąc przy swej córce.
     - Zagrajmy mamusiu w Tabu! - poprosił chłopiec. Chciał mieć prawdziwą rodzinę... Mamę i tatę!
     Zerknął na chłopca, po czym na jego matkę. Irytowało go to, że Marika nigdy nie potrafiła siedzieć tak bezczynnie i zajmować się dzieckiem. Zawsze miała nos w telefonie i trudno było się z nią skontaktować. Stwierdził, że naprawdę jego życie się wali. Właśnie miał spędzać miłe popołudnie z pokojówką i jej dzieckiem, zamiast z żoną i swą córką... Bolało to go...
     - To, co? Macie ochotę? - spytała, patrząc na dziewczynkę.
     - Ja... Nigdy w to nie grałam... - przyznała smutno Lisa.
     - Nie? To zaraz Scott Ci wszystko wyjaśni. - obiecała, a gdy chłopiec zaczął objaśniać jej reguły gry, spojrzała na Billa.
     - Gra pan z nami? - spytała, choć na języku miała stos niecenzuralnych słów na niego.
     - Słucham? - Wyrwał się z myśli.
     - Pytałam, czy zechce się pan przyłączyć. - powtórzyła. Bała się, że podczas gry wydarzy się coś, co zniszczy mur, którym otoczyła własne serce, ale musiała robić dobrą minę...
     - Nie, oszczędzę sobie tego. - Nie miał humoru, żeby się zabawiać w takie rzeczy w tym momencie.
     - Lisa będzie zawiedziona. - Wskazała na dziewczynkę, która właśnie wychwalała Billa nad wszystko, jak to się z nią zawsze cudownie nie bawi...
     Kątem oka widziała smutek na twarzy uśmiechniętego sześciolatka. Miała świadomość, że mógł zazdrościć Lisie tego, że ma tatę...
     - No niech będzie... Zagram...
     Dziewczynka, usłyszawszy, że tata się zgodził, zajęła miejsce przy nim, decydując, że grają rodzina na rodzinę.
     Kaulitz się zgodził. I tak było mu to obojętne. Wyciągnął telefon i napisał wiadomość, nie mogąc znieść tej sytuacji. „Jak się bawisz kochanie na wakacjach? Przełknął ból i skupił ślepo wzrok w grze.
      Dzieci bawiły się doskonale, przekrzykując i próbując odgadnąć hasła. Nawet Amanda zdawała się promienieć szczęściem. Pizzą się objedli i każdy wydawał się bardzo zadowolony, choć Kaulitz czekał na odpowiedź, ciągle zerkając w wyświetlacz. Nie dostał żadnej odpowiedzi, dlatego po dłuższym czasie odłożył telefon. Kompletnie nie miał humoru na zabawianie się w takim momencie.      Czuł, że musi się przyłożyć do sprawy, bo ktoś na niego liczy i wyczekuje, siedząc zamknięty w czterech ścianach i to na dodatek za niewinność.
     Odszedł w końcu od 'szczęśliwej rodzinki' i zajął się dokumentami. Od razu, gdy ujrzał raz kolejny te same stronice z tymi samymi informacjami, których się już chyba wykuł na pamięć, westchnął ospale i przetarł obiema dłońmi swą twarz, zatrzymując palce na oczodołach.
     Amanda śledziła go wzrokiem. Próbowała sobie przez chwilę wyobrazić to, z czym się zmaga w dość ludzki sposób, jednakże ona nie widziała w niczym męczącego problemu. Kwasiła się w myślach na widok zamęczającego się psychicznie pana adwokata. Całą zabawę z nimi był jakiś nieobecny i czuć było, że siedzi z nimi z rodzicielskiego przymusu, dania choć trochę swej córce swojego towarzystwa. Zauważyła również to, że Scott identycznie wodzi za nim wzrokiem. Obawiała się dzięki temu, że jeśli skończy się ten tydzień i wrócą do domu, Scottowi pęknie serce. Tom go tak rozpieścił w porze lunchu, teraz Bill, że aż nie pamiętała, kiedy jej syn był taki szczęśliwy.
     Gdy ich wzrok się spotkał, ponieważ Bill poczuł się obserwowany i musiał ujrzeć wzrok autora tej szpiegującej go kamery, jej serce zabiło mocniej, a ciało się rozgrzało na myśl o kolejnych sprośnych incydentach z jego osobą w roli głównej. Natomiast Kaulitzowi przeszło przez myśl, że skoro już udają 'szczęśliwą rodzinę', to może uda mu się przez chwilę to poczuć dostatecznie? Przecież nie ma winy w tym, że ktoś po prostu chce się poczuć lepiej... Inaczej... Tak, jak kiedyś, o czym już dawno zapomniał. Niestety myśli sprowadzające go na ziemie, mówiące 'musisz wyciągnąć niewinnego zza krat', pozwalała mu przystać tylko na wyobraźni.
     Jego wzrok nic jej nie mówił. Wydawał się ślepy i taki pozostał. Odwrócił od niej spojrzenie, skupiając się dalej w dokumentach. Na dodatek jego skwaszona mina, pozwoliła jej na domysły, iż to przez nią się kwasi, a może i żałuje tego, co o mało ich nie zbliżyło do siebie!?
     Przełknęła ślinę. Naprawdę zaczynała się czuć jak intruz. Jednakże w parze z tym szła i dziwna tęsknota za tym, czego w ogóle nie dostała. Za nim. Jej pragnienia były tak silne, że aż za nimi tęskniła, uświadamiając sobie, że może się to przecież jeszcze wydarzyć. Może przecież się wszystko wydarzyć! Nawet to!
     Odchrząknęła cicho, zbierając swą pewność siebie i raz jeszcze próbując do niego dotrzeć, podeszła do jego biurka.
     - Dziękuję, że spędził pan z nami chwilę czasu. - wyznała spokojnie i szczerze, aczkolwiek pragnęła jedynie tego, żeby wdał się z nią w rozmowę, by móc poznać jego myśli.
     - Nie musisz mi za to dziękować. Nie zrobiłem tego dla ciebie, tylko dla dzieci. - odrzekł, jakby to było logiczne.
     Krew się jej zagotowała z kolejnego poczucia się zmiażdżoną i wkopaną w ziemię. Rozejrzała się ślepo po panoramie miasta za szklaną ścianą i nabrała cicho powietrza w płuca, przełykając tę jego oschłą szczerość.
     - Zawsze pan taki jest? Dla wszystkich? Czy tylko dla mnie? - Zaczęło ją to bardzo ciekawić. Odpowiedź miała jej uświadomić, czy jest dla niego naprawdę nikim, czy może po prostu ma taki styl bycia i nie musi się przejmować tak bardzo jego słowami.
     - Staram się pracować. - zauważył. - Im szybciej to skończę, tym szybciej będę miał więcej wolnego czasu.
     Rozszerzyły się jej niewidocznie oczy, ale nim zaczęła przeżywać, dopytała.
     - Wtedy wróci pan do Los Angeles?
     - Oczywiście. Tam jest mój dom.


Wiesz, jaki jest najgorszy błąd?
Uciekać przed samym sobą.
Nie wiedząc nawet dokąd,
pora, by ego poszło won.
A ty odpal lont, uwolnij w końcu wyobraźnię.
Nie ma co czekać, aż światło w tunelu zgaśnie.

     Teraz już mogła zacząć przeżywać. Jej serce zaczął mordować niewidzialny terrorysta. Wbijał w nie szpile niczym w lalkę voodoo. Co ona sobie myślała? Aż się ucieszyła, że jednak nic konkretnego się między nimi nie wydarzyło! Choć... Może szkoda? Teraz już była świadoma tego, że jeśli cokolwiek miałoby się między nimi zadziać, byłoby to tylko i wyłącznie przygodą. Przygodą... Której chyba zapragnęła. Co miałaby niby do stracenia? To, że przeżyłaby na pewno boski seks z mężczyzną, na którym punkcie jej podbrzusze, całe ciało i myśli szalały; który jest niebotycznie pociągająco przystojny? Nawet dziwka by pewnie nie pożałowała z Takim mężczyzną seksu. Pragnęła, by ją wykorzystał i zawładną nią całą tak, że zapomni o swym istnieniu. Przynajmniej wtedy poczuje może szczęście. Choć przez chwilę... A jedyne, kto mógł na tym ucierpieć, to oczywiście, że nie jej synek, a ona sama, jednakże nie obchodziło ją to. Wiedziała, że po upadku się podniesie, bo nie mogła inaczej. Scott na nią liczył i to była jej siła.
     - Jeśli ma pan dziś wolną chwilę, to wieczorem zapraszam na masaż. - zaproponowała pewnie i świadomie.
     Uniósł na nią swój wzrok, ale ta odeszła, kręcąc biodrami i się uśmiechnęła pod nosem.
     Odprowadził ją wzrokiem, czując, jak jego krocze decyduje za jego rozum. Chwilę sobie wyobrażał różnorodne sceny z nią związane, co już kompletnie wybiło go z myśli. Jego noga zaczęła nerwowo podrygiwać. Cały czas wracał do myśli tej, jakby fryzjerka mogła zabić żonę klienta w południe w jej domu, gdy wcale ich tam nie odwiedzała, gdy zaraz myślał o tej seksownej pokojówce, która ewidentnie mu pokazała, że dzisiejsza noc może być...
     Wstrzymał oddech i wytrzeszczył oczy, prostując się mocno. Od razu pogrzebał w dokumentach, zerkając na miejsce zamieszkania klienta. Odszukał adres również w Googlach, by móc sobie ułatwić obraz budynku, których widział mnóstwo za swą szklaną ścianą. Podniósł się, zerkając również w zdjęcia z miejsca zbrodni. Rzeczywiście widniały na nim kółka metalowego wózka, na którym zazwyczaj przyjeżdża zamówiony obiad. Aż capnął je w dłonie i jak z uszczerbkiem na wzroku, zbliżył do nosa, by na pewno się w tym upewnić.
     - AMANDO! - zawołał nagle natchniony. - Podejdź do mnie. - rozkazał.
     - Słucham? - Wykonała polecenie.
     - Mieszkasz w Nowym Jorku nie od dziś, a więc możesz mi potwierdzić fakt, że do tamtego wieżowca- Aż podszedł do szyby, a ona za nim, nie wiedząc, o co mu chodzi i cierpliwie słuchając- może wejść każdy i nie tylko pracownicy.
     - Nie wiem. To chyba nie jest hotel... To, że tu mieszkam, nie znaczy, że wiem, co się znajduje w każdym z tych budynków. - oświadczyła, ale i tak zaciekawiona, dopytała. - Coś się stało?
     - To jest wózek, prawda? - Wskazał na fotografię.
     Amanda zaskoczyła się.
     - Chce pan powiedzieć, że zrobiła to pokojówka!? - Aż sama się poruszyła jego założeniami. - A co z tą fryzjerką? - Zafascynowała się tym po prostu.
     - Pokojówka nie, ale fryzjerka przebrana za pokojówkę owszem mogła. Dlatego mój klient niczego nie słyszał i nie ma żadnych dowodów. Był w łazience, a jego żona wcale się nie spodziewała, że pokojówka mogłaby takie coś zrobić. Dlatego stało się to w południe; w ciszy i bez śladów. - mówił natchniony i prawie się rzucił z powrotem do dokumentów, odnajdując notatkę policyjną z przesłuchania wszystkich podejrzanych pracowników tego budynku, jak i sąsiadów. Wszyscy byli czyści, ale musiał wznowić przesłuchanie osoby, która odbierała zamówienie z tego apartamentu i jeszcze raz przejrzeć kamery. Jeśli uda mu się znaleźć cokolwiek, będzie mógł wnieść oskarżenie przeciwko fryzjerce. Aż zatarł dłonie.
     - Jeśli ma to panu jakkolwiek pomóc, to nie wydaje mi się, że mogła to zrobić fryzjerka przebrana za pokojówkę. Jej koleżanki ze zmiany na pewno by zauważyły nową twarz. - Opierała się na swoim doświadczeniu w tymże hotelu. - Nawet jeśli miałaby wszystkie czipy.
     - Więc jakbyś to zrobiła, gdybyś chciała kogoś zabić.
     Amanda się zaskoczyła, choć zaczynało się jej to podobać.
     - Nie mam pojęcia... - Myślała głośno i intensywnie. - Może zaczepiłabym tę pokojówkę już przebraną i się za nią na chwilę wcieliła, ale to kamery by to widziały... - Skwasiła się. - Może po prostu zapłaciłabym za to jakiejś pokojówce, ale nie sądzę, żeby któraś się na to zgodziła. - Zmarszczyła brwi.
     - Uwierz mi, że ludzie za pieniądze są w stanie zrobić wszystko. Nawet zabić. Wiem, co mówię. - zapewnił bardzo poważnie i zaczął pakować swoje potrzebne rzeczy w teczkę. - Muszę wyjść. Nie wiem, o której będę. W razie czego połóż Lisę spać. - zawiadomił, pożegnał się z dziećmi i prawie że wyskoczył z hotelu, od razu kierując się w kierunku komisariatu policji.