Rozdział 3

Cześć :) 
Czas na trójeczkę, która niezmiernie mi się podoba i mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu ;) 

Nie przedłużam i zapraszam :*


~3~


Przyjechał specjalnie z Los Angeles do Nowego Jorku, by zająć się sprawą kolejnego wysoko usytuowanego człowieka, który został oskarżony o zabójstwo swojej własnej żony, jak się wczorajszego dnia dowiedział. Policyjne akta, które miał przed sobą, za dużo mu nie mówiły, a dowody naprawdę wskazywały na to, że właśnie on pozbawił jej życia. Zdjęcia poturbowanych zwłok kobiety spowodowały jedyną w nim myśl.
- Kto by zabijał tak piękną kobietę? - Zerkał na jej długie zgrabne nogi, gdy jej klatka piersiowa zalana była czerwoną mazią.

Westchnęła ciężko, wjeżdżając windą na odpowiednie piętro. Odetchnęła kilka razy i zapukała do drzwi pokoju pana Kaulitz. Denerwowała się okropnie, ponieważ od dziś miała zajmować się głównie tym gościem.
- Proszę. - Zawołał, wcale się tam nie patrząc.
Otworzyła drzwi i weszła, stawiając na podłodze środki czystości.
Akta mówiły mu wszystko to, co było oczywiste, nie skupiając się na żadnych...
- Dzień dobry. - Zaczęła niepewnie.
Nienawidził, gdy ktoś mu przerywał pracę. Przełknął głośno łyk kawy i wrócił do dokumentów.
- Szef powiedział mi, że mam przyjść, umyć okna i mam zrobić to teraz, bo nie lubi pan, jak serwis przychodzi podczas pana nieobecności. - Powiedziała.
Miała na sobie skąpy strój pokojówki jak wszystkie inne kobiety pracujące w tym hotelu.
- Jeśli tak powiedziałem, to znaczy, że tak jest. - Odrzekł zniecierpliwiony, przewracając kolejną stronę z akt.
Pokiwała głową i bez słowa zajęła się sprzątaniem. Musiała dobrze umyć te okna. Starała się skupić na swojej pracy, choć mężczyzna był nieziemsko przystojny i przyciągał wzrok.
- Że niby w południe? - Zawołał do siebie w myśli, mocno się kwasząc. - Kto morduje swoje żony w południe we własnym apartamencie!? Ugh... Coś czuję, że nie spędzę tu paru tygodni, tylko parę miesięcy. - Oparł się o oparcie wygodnego fotela, biorąc w dłoń kubek z kawą i w końcu zwracając na pracowniczkę hotelu wzrok.
Ten widok o mało co nie sprawił, że nie trafił kubkiem do ust i by się oblał. Odchrząknął. Jej długie, nagie nogi również jak ofiary, były bardzo zgrabne i pociągające. Zwłaszcza w tym wdzianku... Już nie raz miał okazję widzieć pracowniczki tego hotelu, ale ta była jakaś inna. Jakaś... Bardzo seksowna. Aż się obejrzał za siebie, sądząc, że to jego brat robi mu psikusy, wysyłając do jego pokoju modelkę, udającą pokojówkę. Niestety powątpił.
- Coś się stało? Jeśli przeszkadzam, mogę przyjść później. - Odwróciła się, przyłapując go na przyglądaniu się jej.
Kaulitz uniósł brew. Nie sądził, że ot, tak da mu do zrozumienia, że się w nią wgapia. Spodobała mu się ta zadziorność z jej strony.
- Skądże. Kto powiedział, że mi przeszkadzasz? - Patrzył jej prosto w oczy.
Uśmiechnął się krzywo, choć bardzo nie chciał. Niestety jej uśmiech, tak na niego właśnie zadziałał. Aż się sam sobie dziwił...
Zajął się ponownie pracą, ogarniając w myśli. Niestety jego wzrok mimowolnie kierował się w krzątającą się młodą kobietę. Kompletnie nie mógł zebrać myśli. Każdy jej ruch go rozpraszał. A to, gdy się pochylała w tej krótkiej spódniczce, było niczym tortura. Aż rozpiął guzik pod szyją. Wziął kubek, by znowu zanurzyć usta w kawie, ale okazało się, że napił się powietrza. Rozejrzał się dookoła. Mariki nie było. Wyszła z Lisą na spacer. Westchnął. Oparł się znowu o oparcie fotela i skupił na jej szczupłej talii swój wzrok, splatając palce u rąk na swym płaskim brzuchu.
- Długo tu pracujesz? - Zaczepił, nie mogąc się opanować.
Zastanowiła się przez chwilę, co mu odpowiedzieć. Zdecydowała się nie kłamać.
- Pierwszy tydzień. - Odparła nieco skrępowana i zgaszona. - Czyżby okna były nierówno umyte? - Spytała już nieco bardziej zadziornie, wskazując idealnie umyte okno.
Chciało mu się śmiać, widząc po jej słowach, jak zabrzmiało jego pytanie, ale zdał się tylko znowu na lekki uśmiech.
- Nie, raczej nie widzę żadnych smug z tego miejsca... - Podniósł się zmotywowany, biorąc pusty kubek i pewnie podchodząc do dziewczyny.
Zerknął w jej oczy już z bliska, po czym na szybę. Pokiwał głową i przejechał po niej palcem, zostawiając na świeżo wyczyszczonej szybie mało widoczną smugę.
-Jest prawie perfekcyjna. - Skomentował, znowu się do niej zwracając.
Obadał z bliska jej nieskazitelnie czystą twarz pewnym wzrokiem i uniósł wrednie brew, by zaraz odejść w celu zrobienia sobie drugiej kawy.
Westchnęła ciężko i bez komentarza wyczyściła ponownie tę szybę, po czym przeszła szybko do pozostałych.
- Moja praca już skończona. Czy czegoś jeszcze panu trzeba? - Spytała.
Postanowiła przestać się przejmować jego docinkami.
- Pewnie. Możesz odkurzyć, wziąć ręczniki do prania, przynieść nowe, umyć podłogę i moje biurko, naprawić roletę w mojej sypialni, zmienić w niej kolor ścian i zwiększyć moc żarówek, a na deser możesz zamówić mi obiad. - Wyrecytował, a na koniec się do niej w końcu normalnie, szeroko uśmiechnął.
Przyglądał się jej chwilę, nie chcąc przegapić jej reakcji. Choć przeszkadzała mu bardzo swoją osobą w pracy, tak nie chciał, by wychodziła jeszcze z apartamentu. Przez tyle spędzonych nad dokumentami godzin, doszedł do tego, że ofiara kontaktowała się od miesiąca ze swoją fryzjerką i to aż dwadzieścia dwa razy, a chyba nie zmieniała fryzury w ciągu miesiąca aż tyle... Choć... Sądząc po Marice, wszystko było możliwe.
Uśmiechnęła się anielsko.
- Wedle życzenia. Pod warunkiem, że zmianę koloru ścian bierze pan u szefa na swój kark. - Powiedziała, patrząc mu w oczy. Musiał wiedzieć, że nic ją nie zaskoczy.
- Jak często chodzisz do fryzjera? - Pogłaskał się po swym lekkim zaroście.
- Ja? - Zaskoczył ją tym pytaniem. - Raz na cztery miesiące. - Odparła. - To ma związek z moją pracą? - Uniosła brew ku górze, przygryzając seksownie wargę. Nawet obrączka na jego palcu nie zniszczyła jej uwodzicielskiego nastroju.
- Raz na cztery miesiące? - Zaskoczył się bardzo. Marika chodziła najrzadziej, dwa, trzy razy w miesiącu, twierdząc, że nie może sobie robić zdjęć ciągle w jednym, czy dwóch układzie włosów. Musi być ciągle świeża - jak zaznaczała...
Widok jej zaczepnych ruchów, wcale mu nie pomagał. A sądził, że może, jak zapyta, to pozwoli mu się zagłębić w temat...
- Tak. - Odpowiedziała mu zgodnie z prawdą. - Raz na cztery miesiące. Nie mam potrzeby chodzić częściej.
- Sądzisz, że można się zaprzyjaźnić z osobą, która robi ci włosy?
- Zaprzyjaźnić się? Zależy. Jeśli chodzi się często to owszem. W moim przypadku to nie możliwe i bez sensu, ale niektórzy chodzą na kawę z fryzjerami albo zdradzają z nimi żony, czy mężów... - Odparła i zaczęła szykować wodę do mycia podłóg. Chciał mieć czysto, to będzie miał.
Kaulitz pokiwał głową.
- Tu może tkwić sedno... Choć dziwne, że nikt tego nie sprawdził... - Odrzekł już ostatnie pod nosem. - A może ja coś przeoczyłem. - Dodał już w myśli, przeglądając jeszcze raz akta od początku i ciężko wzdychając.
Wzruszyła ramionami, próbując rozgryźć te dziwne pytania. Wzięła mop i zaczęła myć podłogę, pochylając się lekko.
Oczywiście, że przeoczył. Westchnął ciężko jeszcze raz. Zerknął na zegarek. Przez myśl mu przeszło, że już cztery godziny minęły od wyjścia Mariki i Lisy z domu. A wzrok nadal mu mimowolnie kierował się w stronę pokojówki. Niezmiernie go interesowała jej czynność, którą wykonywała, a raczej ruchy i gesty, jakie przy tym robiła.
- Gdzie pracowałaś wcześniej, jeśli po tygodniu obsługujesz już apartamenty gości?
Jakoś bardziej interesowała go ona niż zamordowana ofiara, a co lepsze, czystość męża tej ofiary.
- Byłam pokojówką w prywatnym domu. Przywykłam do wykonywania różnych niejednokrotnie dziwnych wymagań pracodawcy. - Odparła.
Kaulitz nie mało się zaskoczył, ponieważ przez myśl przeszedł mu rząd różnych 'dziwnych' wymagań. Jego ciało oczywiście w parze z myślami, stosunkowo dobrze podążyło.

Czuję się zagubiony w sobie.
Jest we mnie obcy.
Kim jesteś?
Kim ja jestem?

- Co masz na myśli, mówiąc 'różne dziwne' wymagania? - Zainteresował się jeszcze bardziej, by uspokoić swoje emocje. Zapragnął właśnie sam wydać jej 'dziwne' nieetyczne zawodowo polecenie...
- Masaże, robienie zakupów, podawanie leków... A pan ma jakieś takie... Wymagania? - Spytała jakby nigdy nic.
-Pewnie, że mam. - Uśmiechnął się krzywo, unosząc prowokująco brew. -Niestety nie jest odpowiednie, bym mówił je na głos. -Zmierzył powoli jej klatkę piersiową z błyskiem w oku. - Dlatego zostawię je dla siebie. - Dodał, lekko skwaszony, choć zerkał jej w oczy, by wyczytać jakąkolwiek reakcję na jego słowa.
Uśmiechała się zalotnie zupełnie niewzruszona.
- Nawet gdyby pan zechciał kiedykolwiek wypowiedzieć je na głos... Musiałby pan się obejść smakiem... - Puściła mu oko i wróciła do mycia podłogi wokół.
Zrobiło mu się nieco cieplej, słysząc jej wypowiedź. Mało tego, jej puszczone oczko i słowa spowodowały powstanie wyzwania. Wyzwania, któremu dziwnie bardzo miał ochotę sprostać.
- Doprawdy? Co, jeśli bym sobie sam je wziął?
Ta dziewczyna zaczynała wyprawiać z jego myślami i ciałem dziwne rzeczy. Zaczynał się czuć jak nie on. To było bardzo obce jego uporządkowanemu życiu. Czuł się, jakby właśnie podrywał najpiękniejszą dziewczynę w szkole, która jest marzeniem każdego w niej chłopaka. Nie było mu to znane. Zresztą, bardzo rzadko ubiegał się o dziewczynę. Raczej nigdy nie miał z nimi problemu, ponieważ same do niego lgnęły. Tutaj czuł ten dziwny dystans, który zaczął mu się podobać i jeszcze bardziej kusić.

Mógłbym podpalić cały świat
tylko, by zobaczyć, jak tracisz nad sobą kontrolę.
Upadam, ale czuję się jakbym latał
ku światłu dnia.

Zachichotała.
- Nie wypada sięgać samemu po nie swoją własność. - Szepnęła, odwracając się do niego plecami. Nie wiedziała, czemu zaczęła go kokietować... Podobał się jej... Bardzo...
Pochyliła się, by podnieść wiadro.
- Kurze też zetrzeć?
- Kurze się raczej zmiata, zanim się umyję podłogę. Widzę, że podwajasz sobie sama pracę. - Uniósł brew, nie spuszczając z niej wzroku.
- Na meblach - Uściśliła, sięgając po zmiotkę do kurzy. - Podłogę mogę umyć jak okna. Dwa razy. - Uśmiechnęła się zadziornie, a on odwzajemnił uśmiech.
- Co do własności mam odmienne zdanie na ten temat. - Zerknął na jej dłonie, by upewnić się, że nie jest mężatką, ale nie dostrzegł żadnej obrączki, więc kontynuował. - Własność można przejąć w dość naturalny sposób i bezproblemowo dla obu stron.
- Jaki to sposób? - Spytała niewinnie, słodkim głosem. Była ciekawa tego, co zrodziło się w jego głowie.
- Zgoda. - Wyjaśnił, jakby to było logiczne, choć uśmiechał się do niej tak samo zadziornie, jak ona.
Prychnęła.
- Bardzo mi przykro proszę pana. To wcale nie jest takie proste. - Spojrzała wymownie na jego dłoń, choć szczerze mówiąc, wcale ją ta ozdoba nie obchodziła.
Zerknął na swą błyszczącą, w chuj drogą małą obręcz, po czym znowu na nią.
- Jest proste, gdy rzeczy materialne nie mają wpływu na emocje.
- Chyba że te materialne rzeczy mają wpływ i związek z uczuciami i emocjami. - Sprostowała.
- Są trzy znaczenia tej rzeczy. Pierwsza - miłość, druga - stan związku, trzecia - konsekwencja po decyzji z przeszłości, czyli tak zwane znaczenie 'papieru' i 'formalności'. A więc rzecz podejścia do sprawy.
Uniosła, zaskoczona brew ku górze. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Zdecydowała się przemilczeć sprawę. Zmieniła jednak zdanie po chwili pracy w skupieniu.
- Nie pozwoliłabym sobie na ślub przez papier... Moje podejście już pan zna. Żonaty mężczyzna jest dla mnie nieosiągalny. A raczej ja dla niego. - Uśmiechnęła się zadziornie, pochylając, by przetrzeć biurko.
Ściągnął obrączkę i odłożył na bok, zerkając przy okazji w jej wyeksponowany specjalnie dla niego w tym momencie, dekolt.
- Jeśli ma to na ciebie taki wpływ... Nie jestem już żonaty. - Wyjaśnił, rozkładając ręce, po czym założył ją z powrotem. - Teraz znowu tak. Na tym polega ta rzecz materialna.
- Myli się pan. Nadal pan jest. Tylko żeby osiągnąć założony wcześniej cel, okłamuje pan otoczenie. Rzecz materialna ma znaczenie tak długo, jak długo otoczenie ma świadomość jej istnienia.
- Poznałem twoje zdanie, teraz poznaj moje. Dla mnie żadna rzecz materialna nie jest w stanie odzwierciedlić uczucia. A to. - Wskazał na obrączkę. - To wymysł kościoła. Zwykła pieczątka, która w każdej chwili może zniknąć. Uważasz, że gdybyś była zakochana, nie dostałabyś obrączki, to by znaczyło, że tego kogoś nie kochasz? Nie. To jest czysta formalność. Chciałbym, żebyś dostrzegła różnicę od pojęcia 'żonaty' a 'zakochany'.  - Zerkał jej w oczy.
Naszło go na sentymenty, wspominając swój ślub z Mariką. Był to szczęśliwy dzień, jednak nie taki, o jakim zawsze marzył. Zresztą. Całe życie, odkąd Marika się w nim pojawiła, nie jest takie, jakie chciał mieć. Miał ochotę się jej wyżalić z tego bólu, który musiał znosić każdego dnia.
- Oczywiście. Jednak jest to symbol tego uczucia. Przypieczętowanie najpiękniejszym dniem w życiu każdej pary... - Spuściła wzrok. - Zakochany... Między zakochanym a kochającym jest równie ogromna różnica. Niech pan powtórzy sobie własne słowa jeszcze raz i zastanowi się, w jakim świetle stawia swoje uczucia. Żonaty, czyli nie zawsze zakochany, prawda? - Patrzyła mu w oczy, dedukując, jak detektyw. - Można dojść do wniosku, że ślub pana z żoną, był tylko formalnością, związana zapewne z pojawieniem się w życiu Państwa dziecka, a nie aktem pokazania światu, jak wielkie uczucie państwa łączy.
- Dokładnie tak. - Odrzekł spokojnie, już nie z taką charyzmą, jak wcześniejsze wypowiedzi, słuchając każdego jej słowa z wielką uwagą. Miał ochotę tyle powiedzieć, że aż wszystko stawało się bez sensu.
Westchnął pod nosem i wstał z miejsca, chcąc się ukryć przed jej wzrokiem na chwilę. Trzecia kawa. Właśnie tak...

Gdzieś tam, na zewnątrz.
Zgubiłeś się.
Marzysz o końcu,
aby zacząć jeszcze raz od początku...

- Najpiękniejszy dzień w moim życiu, to nie był ślub. Tylko narodziny mojego dziecka. - Odrzekł po chwili z wyczuwalnym, pierwszy raz, uczuciem w jego głosie.
Nie patrzył już na nią, skupiał wzrok na przyrządzaniu kawy i zaglądaniu do lodówki.
- Zupełnie jak w moim. - Pomyślała.
- Kawa w zbyt dużych ilościach szkodzi na serce. Lepiej, żeby mi pan zawału nie dostał na zmianie. - Puściła mu oko, wyjmując śmieci spod zlewu, znajdującego się w aneksie kuchennym luksusowego apartamentu mężczyzny.
- Więc będziesz musiała mnie uratować. - Uśmiechnął się pod nosem, słysząc to kiepskie zdanie.
- Po co więc być z kimś, kogo się nie kocha? Jaki sens mają wspólnie spędzane noce, gdy przed oczami widzi się kogoś zupełnie innego? - Zastanawiała się na głos, próbując przypomnieć sobie, co jeszcze miała dla niego zrobić. - Czy warto ranić tak wielu ludzi? - Westchnęła.
- Z nadziei? - Odpowiedział, choć wcale nie musiał. - Wszystko jest warte dla szczęścia dziecka...
Wyciągnął z lodówki wczorajszą pizzę i wrzucił do mikrofali.
- Z nadziei? Czyjej? Własnej, czy cudzej? Dla dobra i szczęścia dziecka? - Roześmiała się histerycznie. - Myśli pan, że dziecko jest szczęśliwe, gdy patrzy na rodziców, którzy się nie kochają i łącza ich tylko finanse i ono? A co z kobietami, które potrafią się postawić i być na tyle silne, by samemu chować pociechę? Są gorsze? Mniej warte, niż pary, które męczą się ze sobą?
- Myślę, że moja córka jest szczęśliwa, widząc nas oboje razem. Gdyby nie ono... Tak... - Westchnął. - Byłoby inaczej. - Skrócił. - I nie uważam, że samotne matki są gorsze. Gdyby jej nie było, sam bym był samotnym ojcem, ponieważ nie pozwoliłbym, żeby Lisa z nią była. I nie łączą nas tylko finanse. - Uniósł brwi, skwaszony jej podsumowaniem jego związku.
Nie chciał wierzyć, że łączą ich tylko finanse. Przecież czasem gotowała mu, robiła czasami mu masaż pleców. Dawali sobie czasem buziaki na pożegnanie i przywitanie...
- Doprawdy? Dlaczego więc szuka pan przygody u boku pokojówki? - Podsumowała go, uśmiechając się ironicznie. - Związek opierający się na miłości jest też związkiem pełnym namiętności i pasji...
- O ile opiera się na miłości. - Zaznaczył, po czym się uśmiechnął do niej. - A przygody w mojej głowie to tylko i wyłącznie Twoja sprawka. - Zarzucił.
- Moja? - Spytała lekko i przetarła ściereczką blat. - To pan, zadając mi masę pytań o życie prywatne, naraził się na mój charakter. Sam pan jest sobie winien. - Poprawiła na sobie spódniczkę i fartuszek, niby przypadkiem eksponując górne partie zgrabnego ciała. Dawno nie miała mężczyzny. Brakiem rozrywki tłumaczyła sobie to zachowanie.
Uśmiechnął się szerzej, widząc, co robi.
- Jesteś po prostu kusicielką, która boi się jawnie do tego przyznać.
Bardzo mu się podobała. Już szukał w myśli, żeby dać jej coś jeszcze do sprzątania. Jednak, gdy zabrzęczała mikrofalówka i wyciągnął z niej pizzę, zapytał najzwyczajniej w świecie.
- Zechcesz skosztować mojego specjału? - Zaprezentował jej posiłek, otwierając kartonik, do tego uśmiechając się słodko.
- A pan, panie Kaulitz jest nieszczęśliwy i dlatego szuka przygody u kusicielki, która nie chce się przyznać, że nią jest, samemu nie umiejąc się przyznać do obu faktów dotyczących jego osoby. - Odparła żarliwie i uśmiechnęła się. - Pod warunkiem, że następnym razem pan spróbuje mojego specjału. Gwarantuję zdrowie po zjedzeniu mojego obiadu. - Uśmiechnęła się.
Położył kartonik na blacie półwyspu, dzielący salon i kuchnie. Wyciągnął talerzyk dla pokojówki, a sam jadł w powietrzu, nawet nie siadając.
- Do wszystkich jesteś taka żarliwa? Czy tylko mi tak pyskujesz, he? - Zapytał po chwili zaciekawiony. Nie dawało mu to spokoju.
- Nie pyskuje. Mówię, jak czuję. Pan chyba nie lubi owijania w bawełnę i oszukiwania, mam rację? - Spytała domyślnie.
Wiedziała, że nie powinna tyle u niego siedzieć, ale całe osiem godzin miała tylko dla niego i jego wymagań...
- Nie lubię. Tak. Masz rację. - Przyznał, wyciągając jeszcze kolejną kofeinę, czyli pepsi i szklanki. - Więc jutro czekam na pyszny obiad. - Zerknął na nią zaciekawiony.
- Pan usiądzie i zje na spokojnie. - Pozwoliła sobie posadzić go na kanapę. - Jak się je na stojąco, to idzie w biodra. - Puściła mu zalotnie oko. - I napoje też ja wybiorę. - Zastrzegła. - Miałby pan więcej energii po świeżych sokach. - Rzuciła.
Zaśmiał się, słysząc komentarz o biodrach. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Świeże soki są dla mojej córki. - Zawiadomił, lekko zaskoczony jej stanowczością.
Ta kobieta nie przestawała go dzisiaj zaskakiwać. Wywierała na nim coraz większe wrażenie. Zaczynała mu się naprawdę szalenie podobać i to z każdej strony, pomimo że prawie nic o niej nie wiedział. Jak może ktoś zawrócić w głowie komuś; ktoś, kto wcale nie dał się jeszcze poznać? To było coś ekscytujące, jego zdaniem.
- Gdyby nie fakt, że jestem w pracy, zaproponowałabym coś zdecydowanie bardziej odpowiedniego na mój obiad. - Uśmiechnęła się. - Sądzi pan, że zmusi mnie do zmiany przekonań i zwyczajów? - Patrzyła na niego dłuższą chwilę, mierząc go wzrokiem.
- Oczywiście, że tak. - Prychnął. - Jestem adwokatem. - Zawiadomił ironicznie, po czym się zaśmiał.
- A ja pokojówką. Równie uparta. - Spojrzała na Billa, uśmiechając się słodko.
Przyglądał się jej chwilę ze zmrużonymi oczami, jakby chciał wyczytać z jej twarzy zamiary.
- Ewidentnie czuję z twojej strony kolejną kuszącą prowokację. - Zawiadomił. - Zastanawiam się tylko nad tym, czy, jeśli naprawdę mnie skusisz do tego stopnia, że już nic nie będzie miało znaczenia, nawet rzeczy materialne i formalności, to, co zrobisz wtedy? Będziesz dalej taka pewna i prowokująca? - Mówił poważnie, choć zaczepnie.

Tak zwane 'prawdziwe ja' wzywa cię do odpowiedzi.
I gdy ambicja to jad, co w tobie głęboko siedzi?

- Powiedzmy panie adwokacie, że zostawię to dla siebie... - Powiedziała cicho. Była ciekawa, czy zamierza sprawdzić... - Dopóki pan nie spróbuje, to się nie dowie, jak będzie.


CDN

Rozdział 2


~2~

      Weszła do hotelu od strony pracowniczej. To był jej drugi dzień. Dziś miała sprzątać biura. Według Raya, jej szefa, musiała poznać całą strukturę budynku, zaczynając od biur, poprzez puste pokoje, po apartamenty zamieszkiwane przez klientów.

Mam na dzisiaj inne plany
Nie potrzebuję na nie zgody
Bo oto stoję mimo wszystko
Z plecami przy ścianie

      Przywitała inne pokojówki, które tylko zmierzyły ją krytycznym wzrokiem. Cóż, musiała przywyknąć do tego, że w tym miejscu wszystko dzieje się za jej plecami. Czuła, że nie akceptują jej... Ani one, ani pozostali pracownicy przybytku. Dziewczyny bez słowa pożegnania zostawiły ją samą. Westchnęła ciężko i usiadła na jednej z niskich ławeczek, by nałożyć cieliste rajstopy, odziać się w przykrótki uniform i wsadzić na stopy buty na lekkim obcasie. Wstała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie pamiętała, kiedy ostatnio wyglądała tak seksownie i kobieco. Chyba dzień przed ostatnim spotkaniem z Johnem.
      Gotowa przeszła do biurowej części budynku i zapukała do gabinetu Raya Stevenssona. Był to siwiejący mężczyzna na oko w średnim wieku. Jego znakiem rozpoznawczym była wysportowana sylwetka, brak uśmiechu i pewność siebie, którą emanował we wszystkie strony wszędzie, gdzie tylko się pojawił.
      - Dzień dobry. - Powiedziała, wchodząc do środka, po usłyszeniu głuchego zaproszenia.
      Ray był jednym z tych ludzi, którzy sprawiali wrażenie mądrzejszych, niż w rzeczywistości byli. Wtykał nos wszędzie, gdzie tylko się mieścił, a jego wnikliwe, bystre spojrzenie nie pozwalało blefować.
      - Dzień dobry. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem na wąskich, bladych ustach. - W czym mogę pomóc?
      Przywodził jej na myśl osobę, z którą nigdy nie chciałaby się zadawać.
      - Miałam się dziś stawić u pana do sprzątania biur. - Zaczęła mówić, ale nie dał jej skończyć zdania.
      - Zajmiesz się tym przez dłuższy czas. Musisz się wprawić, więc mam nadzieję, że będziesz się starała. Chodź. Pokażę ci, gdzie i od czego zaczniesz. - Jego głos był nieustępliwy i chłodny. Idealnie uzupełniał jej zdanie o szefie.

***

      Dzień w pracy zleciał mu nie miłosiernie szybko. Siedziałby pewnie nadal nad papierami, gdyby koleżanka o imieniu Janett, pracująca biurko obok, nie zapytała.
      - Nocujesz dziś tutaj?
      Oczywiście zaprzeczył, ale wyjaśnił, że musi jeszcze zostać. Kiedy miał plan w głowie, nie mógł zostawić go na później i w miarę szybko musiał zacząć nad nim pracować, żeby zrealizować cele. Jako że był cholernie dokładny, więcej mu czasu to zajmowało. Zresztą! Bardzo rzadko wychodził z pracy o godzinie szesnastej, tak, jak inni pracownicy biur. Zazwyczaj siedział do późna, gdy jego prywatne życie nie wyciągało go z hotelu.
      Jednakże musiał zrobić sobie, choć paro minutową przerwę. Poszedł na ulubione zwiady. Musiał rozprostować kości, a przy okazji poplotkować z ulubionymi pracownikami. Były to dwie młode kobiety, pracowniczki restauracji hotelowej, u których czuł się jak młody Bóg. Może było to spowodowane tym, że wiedziały, że ma bardzo dobry kontakt z Mikiem, choć on osobiście wolał sobie tłumaczyć ich zachowanie, nijako, że jest taki zajebisty i nie potrafią mu się oprzeć, co wnioskował po mało jawnych flirtach z ich strony. Tom również osobiście ubóstwiał takiego rodzaju rozmowy, dlatego bywał w tym miejscu dość często.
      - Gdybym miał was w domu, to bym wyglądał jak gruba świnia. - Skomentował, widząc nadzwyczaj wielki kawałek, tuczącego, ale i przepysznego ciasta na swoim talerzyku.
      - Gdybyś miał mnie w domu, to raczej Ty byś gotował Mi, a nie ja tobie. - Odrzekła z żartem, pewna siebie Stefanie.
      - Pewnie. - Zironizował z uśmiechem. - Śniadania i kolację do łóżka. - Zerknął na kobietę prowokująco.
      - A żebyś chciał wiedzieć. - Figlowała za barem.
      - Pewnie, ale coś za coś. - Uniósł jedną z brwi, kontynuując swą prowokację. - Na takie śniadanka i kolację, trzeba sobie zasłużyć. - Uśmiechnął się cwanie, a dziewczyny zachichotały.
      - Cóż. Na Takie desery też trzeba sobie zasłużyć. - Zmierzyła go, podłapując prowokacje.
      - Ja całe życie na to zasługuję. - Zaśmiał się pod nosem.
      - Hah! Kto to mówi? Przepraszam, bo nie widzę tu żadnego faceta, który by sobie na to zasługiwał. - Rozejrzała się ślepo po wnętrzu, choć już jej zawodowe oko, wyłapało puste talerze na najbardziej oddalonym od baru stoliku. Natychmiast więc wzięła szmatkę, zdobną tacę w ręce i ruszyła spełnić swe obowiązki pracownicze.
      Tom miał dobrą okazję napoić wzrok, pięknymi kobiecymi kształtami, które jak na Toma gust, Stefanie miała idealne. Niemniej jednak przypomniała mu się bardzo ważna sprawa.
      - Nie znacie może jakiejś fajnej pokojówki?
      - Potrzebujesz niani? - Zaśmiała się druga z dziewczyn. Tom wcale się nie złościł, że sobie tak z niego żartują. Kiedy było trzeba, potrafiły być poważne.
      - Tak. Nie ma mi, kto smoczka w nocy podawać, jak wypadnie. Czuję się taki samotny...
      - Ohh... Biednyyy... - Rozczuliła się.
      - Nie. Mówię serio. Znacie kogoś takiego, kto by się zajął sprzątaniem mojego mieszkania? - Szamał ulubione ciasto.
      - Nie mam, ale mogę popytać.
      - A ty?
      - Też nie... - Pokręciła z przykrością Sami. - Ale też mogę popytać znajomych. Hej. Weź sobie jedną z hotelu. - Zaśmiała się.
      Tom się wyśmiał, ale po chwili spoważniał.
      - To by było nawet dobre. - Pokiwał głową z żartem.
      - Przyszła parę dni temu nowa.
      - Wiem. Sprząta moje biuro. - Uśmiechnął się pod nosem.
      - Taa... Widać, że nie jest raczej doświadczona. Niezbyt dobrze wyglądała na rozmowie.
      Tom pokręcił głową. One wszystko wiedziały.
      - Nie zauważyłem. Zwinnie jej to wszystko idzie, no i świetnie wygląda w uniformie. - Uniósł brew na wspomnienie, wyglądy dziewczyny. - Jest miła i lubi pożartować. - Dodał.
      - Już ją poznałeś? - Zaciekawiły się, choć to nie było dla nich coś nowego.
      - Jasne. Jak bym mógł nie uciąć sobie z nią pogawędki? - Odrzekł, jakby to było logiczne.
      Dziewczyny pokręciły głowami, wymieniając się spojrzeniami i uśmiechami.
      - No dobra. To dajcie mi znać, jak byście kogoś znalazły.
      - Spoko. Aż tak bardzo potrzebujesz miłości? Mogę cię przytulić, jeśli chcesz. - Bajerowała nadal Stefanie.
      - Pewnie. Dawaj. - Rozłożył ręce.
      Dziewczyny się zaśmiały, ale Stefanie naprawdę do niego podeszła i się przytuliła do siedzącego chłopaka. Sam Tom był zaskoczony jej pewnością siebie. Niezmiernie mu tym zaimponowała, choć już od dawna wiedział, że te dwie razem wzięte to istne wariatki. Najlepsze było w tym to, że nigdy nie mógł się zdecydować, która, od której jest ładniejsza. Na obydwie mógłby śmiało polecieć. A że Mike miał słabość do kobiecego piękna, w restauracji, zwłaszcza gdy miały non stop kontakt z klientem w twarz, musiały nienagannie wyglądać. Tom tylko mógł cieszyć oko i spędzić miło czas na pogaduszkach.

Jej żywiołem ogień, daje ciepło co dzień,
Rozpala ciało i emocje,
Ale muszę uważać, by nie poparzyć się.

      - Już dobrze? Czujesz to matczyne ciepło? - Odrzekła ciepło, choć nadal żartobliwie.
      - Mm... Jakbym miał taką mamę, to chyba wylądowałbym w więzieniu, za chore emocje.
      Stefanie poruszyła do chłopaka brwiami i odeszła od niego.
      - Weź to. - Przypomniał o pustym już talerzyku i wstał. - Nara. Zgorszyłem się jeszcze bardziej, niż byłem zgorszony.
      - Osz ty! Już więcej tu nie przychodź! - Zawołała Stefanie, a on na odchodnym przez ramię puścił jej oczko, na co brunetka zareagowała już swoim, naturalnym uśmiechem.
      Wyszedł z restauracji, kierując się z lekkim uśmiechem na ustach z powrotem do biur. Przemierzając oszklony korytarz, zauważył w jednym z biur ową 'nową' sprzątaczkę, a on nie ośmielił się do niej znowu nie zagadać.
      - A co ty robisz tu jeszcze? - Zerknął na zegarek, który pokazał mu, że jest godzina 16:35. - Nadgodziny? Czy się nie wyrabiasz, he? - Uśmiechnął się do blondynki rozbawiony.
      Spojrzała na niego zawstydzona. Kiedy wychodził z biur, już w nich buszowała, ucząc się odkurzania sprzętów i wszystkich innych przydatnych rzeczy, które wiedzieć musiała o swojej pracy. Teraz kiedy on po ośmiu godzinach spotkań, wytężonego wysiłku umysłowego i plotek z barmankami, wracał do siebie, ona wciąż tkwiła nad jego biurem. Najbardziej bała się za nie brać, więc nieszczęśliwie zostawiła je na sam koniec, przez co utkwiła na dobre nad delikatnym sprzętem w jego sacrum.
      - Pierwszy raz sprzątam biura. Zwykle zajmowałam się mieszkaniami. Daj mi się wdrożyć. Następnym razem już mnie tu o tej porze nie będzie. - Puściła mu oko i uśmiechnęła się uroczo.
      - Nie powiedziałaś tego na rozmowie? - Uśmiechał się do niej, choć próbował być poważny. Jednakże jej radosna twarz była imponująca, po tak ciężkim dniu, jak sobie wyobrażał jej pracę, zwłaszcza że była 'nowa'. - Mogli cię dać na apartamenty, nie na biura. - Przyglądał się jej uważnie.
      Wzruszyła ramionami.
      - Szukali kogoś do biur. Było mi obojętne, czy będę myła okna tu, czy 10. pięter wyżej. Ale zdecydowanie sprzątanie tego wszystkiego różni się od sprzątania domu.
      - Nie chciałabyś iść na apartamenty?
      - Kto by nie chciał? Łatwiej się sprząta miejsce przypominające dom. - Szepnęła. - Ale tam nie byłoby Twoich żartów, więc pewnie bym się nudziła - Puściła mu oko, kończąc wycierać biurko.
      - Możesz sprzątać apartament mojego bliźniaka. On też ma poczucie humoru. - Miał ochotę się zaśmiać, mówiąc o swoim sztywnym bracie takie coś, ale powstrzymał sie. - Mogłabyś go poniekąd rozluźnić swoimi żartami, jest adwokatem także... Wiesz na pewno, o czym mówię, Amy. - Uśmiechnął się znacząco, próbując nie parsknąć. - Jeśli będziesz chciała, mogę pogadać i cię przeniosą. - No! Chyba że chcesz przyjść do mnie sprzątać moje mieszkanie. Też by mi się przydała taka cudowna pomoc. - Uśmiechnął się do niej zaczepnie.
      - A idź Ty czarusiu! - Trzepnęła lekko jego ramię ścierką. Lubiła Toma. Był naprawdę zabawny. - Ale jeśli to nie problem, to chętnie bym i jego apartamentem się zajęła. U ciebie wystarczy raz na dwa dni posprzątać i codziennie śmieci wynieść... Czysto tu masz. - Stwierdziła.
      Tom się zaśmiał.
      - Mówię o moim apartamencie. Biuro nie jest moim mieszkaniem... No może trochę... - Skwasił się.
      - Trochę? Siedzisz tu dłużej niż inni. - Zauważyła spokojnie. - Żeby u ciebie sprzątać, musiałabym najpierw ocenić szkody, jakie sobie tam wyrządzasz. - Rzuciła pewna siebie, uśmiechając się szeroko i zaczepnie.
      Tom się uśmiechnął i pokręcił głową.
      - Mój brat potrzebuje takiego kogoś, jak ty. Jeszcze dzisiaj pójdę pogadać z kadrową. O ile jest jeszcze w pracy. - Zauważył.
      - Co masz na myśli, mówiąc "kogoś takiego jak ja"? - Spytała, mierząc go uważnym wzrokiem. - Kadrowa wyszła dziś wcześniej. Ma jakieś szkolenie. Słyszałam, jak dziewczyny w bufecie mówiły...
      - Kogoś takiego jak ty - z poczuciem humoru. - Wyjaśnił nadal z namalowanym uśmiechem. - Dobra, bo w końcu zostanę tu do jutra. - Zażartował. - Mów, czy chcesz, żeby cię tam przenieśli.
      - Pod warunkiem, że mogę wziąć cię pod pachę, żeby nie umrzeć z nudów. - Przy nim zawsze miała nastrój do żartów.
      - Hahaha! Z chęcią. - Zawołał rozbawiony i puścił jej oczko. - Niestety moje drugie mieszkanie znajduje się w biurze...
      - Będę w takim razie odwiedzać mojego ulubieńca. - Uśmiechnęła się, ciągnąc go zalotnie za brodę.
      Tym razem on się do niej uśmiechnął czarująco.
      - Rób tak dalej, a ci tego nie załatwię. - Poruszył do niej brwiami.
      - Więc twój brat już zawsze zostanie nieszczęśliwym mrukiem. Daj mu szansę zmienić podejście do życia. Musi być okropnie nudne. - Zachichotała cicho.
      - Czy nudne? Nie powiedziałbym. - Odrzekł pewny swoich słów. - Jednak myślę, że na pewno coś mu się zmieni w tym podejściu do życia. - Przyznał. - Dobra! - Odsunął się od niej. - Zagadujesz mnie tu i nie mogę pracować. Nie chcę tu spędzić całego dnia. Idź już. - Zawołał z grymasem, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy.
      - To ty zacząłeś. - Posłała mu karcące spojrzenie, ale uśmiechnęła się szeroko. - Idę w końcu. Czasem trzeba wcześniej wrócić do domu.
      - Bye! - Zawołał.
      Pomachała mu i odwróciła się, po czym odeszła kręcąc biodrami.

***

      Budzik zadzwonił o godzinie piątej trzydzieści. Miała dziś kolejny ciężki dzień przed sobą. Mimo wszystko cieszyła się, że udało się jej dostać pracę w tym luksusowym hotelu. To była szansa na lepsze życie dla małego Scotta. Uszykowała synowi śniadanie do szkoły i poleciała szybko do apteki, odebrać leki dla niego. Z żalem wydała ostatniego dolara, by ułatwić siedmiolatkowi życie.

Jest 5 rano, ale to nic
Wskakujmy z powrotem do samochodu
Zgubmy się w nowym miejscu

      Wróciła do domu, by o godzinie siódmej obudzić młodzieńca.
      - Skarbie... Syneczku... Wstajemy. Niedługo musimy iść do szkoły. Dziś też zostaniesz z ciocią Sarą. - Wyjaśniała Scottowi, który pocierał rozespane oczy.
      - I znowu nie będzie cię tak długo? - Dopytywał chłopiec.
      - Będę w domu koło siedemnastej. Musiałam zmienić pracę, kochanie. Muszę wypaść świetnie, jestem na umowie próbnej. Nie mogę wychodzić z pracy wcześniej ani się spóźniać. Będziesz grzeczny, prawda?
      - Tak, mamo. Oczywiście, że będę. - Obiecał jej.
      - A teraz wstawaj i biegiem do łazienki, bo się spóźnisz! - Zawołała, zaczynając syna łaskotać.
      Bawili się krótką chwilę, walcząc o wspólną więź, jaka między nimi była.
Miała sobie za złe, że tych siedem lat temu dała się Johnowi wystawić za drzwi... Była wtedy młoda i głupia, a przez pewne fakty nawet rodzina nie chciała mieć z nią nic wspólnego...
      Gdy Scott gotowy wszedł do kuchni, by zjeść śniadanie, odetchnęła. Syn był jej największą miłością i dumą.
      Odprowadziła go do szkoły, upewniając się kilkakrotnie o czystości jego ubrań i posiadaniu leków w plecaku.
      - Pani Anno. - Zaczepiła nauczycielkę chłopca. - Sąsiadka dzisiaj też odbierze Scotta. Nie dam rady po niego przyjść. - Powiedziała z góry. Musiała wcześniej takie sprawy załatwiać.
      - Dobrze. Ta sąsiadka, co zawsze?
      - Tak, Sara. Mały bardzo ją lubi i zna ją, więc nie ma problemu. - Obiecała.

***

      Może dzisiaj będzie to udany poranek. W drodze do pracy dostała piękną różyczkę od jakiegoś nieznanego mężczyzny na ulicy. Co prawda była to jakaś promocja drogerii, ale sam fakt, że została zauważona - choć nie mogło być inaczej, gdyż go mijała - to i tak się cieszyła z tego miłego gestu. Wzięła sobie nawet kubek z kuchni i wstawiła kwiatka do wody, zastanawiając się, czy wytrwa z nią te osiem nudnych godzin w pracy.
      Czarne Audi pojawiło się na horyzoncie, a ta już zawołała głośno.
      - GDZIE TA KAWA!? SPRĘŻAJCIE SIĘ! - Po czym szybko zamilkła, gdy ujrzała przed sobą tę promienną twarz najprzystojniejszego mężczyzny na świecie. Od razu się uśmiechnęła zakłopotana, gdy jego pewny, przepełniony słodką czekoladą, wzrok objął jej popiersie.
      - Oh. Masz wielbiciela? - Zaczepił, zerkając na bordowego kwiatka.
      Serce jej zabiło mocno, a uśmiech się poszerzył mimowolnie.
      - Niee... - Wydusiła z siebie, cicho.
      - Nie? Sama sobie kupujesz kwiaty? - Zażartował. - Też dobrze, czemu nie? - Uśmiechnął się krzywo, a dziewczyna się zaśmiała cicho, chcąc się zapaść pod ziemię.
      - Nie kupuję... -Dostała zamówienie, które od razu mu wręczyła. - Sobie sama kwiatów... - Dokończyła, zażenowana.
      - To jeszcze lepiej. - Skwitował, puszczając jej oko i odjeżdżając.
      -Ohhh... - Westchnęła głośno, zerkając na tył odjeżdżającego auta. Jej wzrok, myśli i cała osoba zatrzymała się w obecności jego wzroku. Chyba tylko dzięki tej chwili nigdy nie spóźniła się do pracy. Nie miała pojęcia, kim on był, jak miał na imię, gdzie mieszkał, ale jedno wiedziała na pewno. Mogłaby całe życie topić się w jego spojrzeniu, zawstydzać przy jego słowach i zamierać, gdy ich palce dłoni czasem się musnęły. I cicho marzyła, żeby kubek kawy, który ich łączył, zamienił się w najpiękniejszy sen.

Wejdź, ja pokażę Ci, co czują ptaki,
Szybując wysoko nad oceanami.
Co jastrzębie oko ze szczytu dostrzega
I co czuje zwierzę, gdy przed nim ucieka.

      On był nawet lepszy od niej. Znał jej imię.
      Bardzo ją ciekawiło jego życie prywatne. Nie miał obrączki, ale podejrzewała, że kogoś ma. Jak taki przystojny mężczyzna mógłby nie mieć kobiety? Na pewno mieszkał w jakimś nowoczesnym, złotym apartamencie, w którym, jeśli czegoś się dotknęło, to już było brudno. Jego notebook i papiery na siedzeniu pasażera mówiły tylko o pracy w biurze. Może był jakimś maklerem? Może jakimś handlowcem? Może jakimś wysoko usytuowanym urzędnikiem? Na pewno coś w tym stylu. Inaczej by nie jeździł takim autem i nie nosił okularów przeciwsłonecznych za parę tysięcy na dekolcie, tylko po to, by lepiej wyglądać. Na pewno było to, to. Nowojorskie drapacze chmur nie pozwalały na zbyt wielkie promienie słońca na ulicach. Zapewne miał piękną kobietę o wyglądzie modelki, która była dobra w łóżku i w gotowaniu. Nie. Nie w gotowaniu. Na pewno mieli swoją kucharkę, pokojówkę i kamerdynera. A ich dziecko to mały york, który nie zostawiał swej mamy na krok. Pewnie mieli jeszcze specjalnego człowieka od wychodzenia z nim na spacery. Albo może miał własną toaletę... W każdym razie na pewno miał dobrą pracę. Jego pewność siebie mówiła jej tylko o tym, że ma wiele więcej powodzeń w życiu, niż smutku i porażek.
      Wyobrażała sobie siebie, chodzącą boso po perfekcyjnie czystym, białym, puchatym dywanie, otuloną jedwabną podomką, podchodzącą do oszklonej ściany sypialni, marudząc na brak zdecydowania, czy ma ochotę zjeść na śniadanie budyń waniliowy, czy może czekoladowy.
      Uśmiechnęła się do siebie, podpierając podbródek na dłoni i zerkając w górę.

Nieba błękit jak płótno czyste, wyleję na nie myśli jak "słoneczniki" Van Gogh.
Zacinam słowa, choć tak gładko myślę, statek po Wiśle a na pętlach paradoks.

      A on heros, Bóg i władca, książę niepokalany, pragnienie wszystkich kobiet, podchodzi właśnie do niej i obejmuje jej talię swymi pociągającymi dłońmi, mówiący jej do ucha: "Pragnę zjeść cię na śniadanie", dzięki czemu jej problem już nie był problemem, dokonując najlepszego wyboru...
      - HALO!!! - Wrzasnął damski głos zza okienka, przez co aż się wzdrygnęła. Natychmiast ściągnęła brodę z podparcia i wyprostowała się mocno.
      - Kawę i dwie porcje frytek!!! Nie wszyscy mogą siedzieć jak ty! JA nie mam czasu! - Zawołała wrednie, rozkładając ręce.
      Carolina obróciła oczami i zgłosiła zamówienie dalej, wracając do zadumy.
      Z chęcią podsiadłaby jego komputer, by mógł ją wozić ze sobą dzień i noc. Pragnęła utknąć z nim w paru godzinnym korku na ulicach Manhattanu. To na pewno nie byłby zmarnowany czas. Na pewno rozmawialiby na ciekawe tematy... Na pewno był wykształcony i na pewno by mówił o pracy.
      Skwasiła się.
      Aczkolwiek chyba nawet to, by mogła przeżyć za cenę samego bycia w jego towarzystwie.
      - Długo jeszcze!? - Niecierpliwiła się kobieta.
      Carolina westchnęła, ruszając na kuchnię po zamówienie, a po chwili pozbyła się denerwującej klientki.
      Westchnęła głośno po raz drugi i musnęła krwistoczerwone płatki kwiatka.

Znów suszy mi gardło apatia, nie działa aparat, ta kadrów na pęczki.
Na klęczki padam nie pierwszy raz, lęk we krwi blokuje przepływ szans.

      - To nie moja bajka i nigdy nie będzie. - Uśmiechnęła się do siebie. Była szczęśliwa, że marzenia nie są zakazane. Inaczej, by umarła w tej nudnej, nędznej pracy. Już by chyba wolała pracę w Mc Donalad's, niż w tej dziurze. Tam przynajmniej nie miałaby czasu na myśli, a sam czas, by się jej tak okropnie nie dłużył. Cóż. Na razie nie mogła zmienić pracy. Zbierała na kolejne półrocze studiów i na życie w następnych miesiącach, gdyż czekały ją praktyki i nie będzie mogła sobie pozwolić na pracę.
      Zależało jej na studiach bardziej, niż na swojej godności, dlatego musiała składać każdego centa, by w miarę normalnie żyć w niedalekiej przyszłości. Jej współlokatorzy na pewno nie pozwoliliby umrzeć jej z głodu. Co to, to nie, jednak wolała mieć coś w swej skarpecie na naprawdę czarne dni.
Studiowała na wydziale sztuk pięknych. Uczyła się renowacji dzieł sztuki i zabytków. Nie do końca jej się to widziało, wolała zajęcia z tworzenia bardziej od odtwarzania. Kochała trzymać w dłoni cokolwiek, co pozwalało na zostawianie śladu na płótnie, czy brystolu. Duplikowanie dzieł dawnych mistrzów, również się jej podobało, jednak bardziej przypadało jej do gustu malowanie swoich portretów. Jak łatwo było się domyślić, popiersie przystojniaka z samochodu, które mogła oglądać każdego dnia roboczego, nie było malowane tylko w tle auta, a też na wyimaginowanym podłożu ekskluzywnego apartamentu. I nie tylko na jednym płótnie. Oczywiście nie tylko on był jej inspiracją na swe obrazy, jej współlokatorzy, czy zwykli przechodnie również... Jednak jego perfekcyjna twarz, była dla niej czymś niesamowitym.
      Praca w tej mało znanej kawiarni, nuda jaka ją tam ogarniała, posiadała jeden największy plus - pozwalała jej na zapełnianie swojego szkicownika, który robił za wizualny pamiętnik.

Rozdział 1

A więc dzisiaj zaczynamy!
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu to opowiadanie i dacie o tym znać - jak nie, również zawiadomcie ;)

Tymczasem zapraszam do czytania i komentowania :D



~1~


Przeciągnął się na swym wielkim łóżku i zamrugał parę razy, zaspanymi oczami.
-To już środa. - Pocieszył się w myśli.
Dokładnie minutę później rozdzwonił mu się budzik. Już nie raz z przyzwyczajenia, udawało mu się wyprzedzić zegarek. A że nienawidził się spóźniać, tak samo bardzo, jak spóźnialskich, wstał zmotywowany do wkroczenia w pierwszy etap codziennego życia. Po wybudzającym już go dostatecznie prysznicu i wysuszeniu swych czarnych długich włosów, które idealnie zebrał i związał w małego koczka, nisko na głowie, zaczął wcierać w całe ciało nawilżający balsam. Co jak co, ale dbanie o higienę osobistą, tak samo, jak jego brat bliźniak, mieli wrodzone i zakodowane. Nawet gdy padał z nóg, jak na przykład po wykańczającej imprezie, czy bankiecie, prysznic był podstawą. W garderobie długo się nie zastanawiał nad tym, co na siebie włożyć, gdy kobieta by miała z tym naprawdę duży problem, widząc tak zapełnioną po brzegi garderobę. Szare jeansy, nie za ciasne, nie za luźne, biały T-shirt, męski, czarny sweterek ze skórzanymi łatkami na ramionach, adidasy i mógł wyruszyć, stawić czoło dniu. Pomimo że miał dziś  ważne zebranie, nie fatygował się nigdy, żeby wkładać na siebie koszulę z kołnierzykiem i zdobić ją jeszcze krawatem. Wystarczyło, że szef to robił i wyglądał zawsze w tym dobrze. Przystojnemu we wszystkim przecież ładnie.
Śniadania nie przywykł jadać z takiego rana, zazwyczaj robił to już w pracy, w której czuł się dokładnie tak samo, jak w domu. Co innego było, gdy miał kobietę i ona go raczyła takim udogodnieniem. Aktualnie nie był w związku, czuł wolność i to mu na ten moment odpowiadało. Nie to, co Bill, którego życie w krótki czas obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Na jego błędzie uczył się i chronił, by nie popełnić tego samego. Nigdy. Był czasem przerażony, że z taką łatwością można tak diametralnie zmienić swoje życie. On nie był na to gotowy, Tom to doskonale wiedział i z całego serca bratu współczuł.
Tom zamieszkał w Nowym Jorku niecałe trzy lata temu. Nigdy się nie przyznawał do tego, że to była najprostsza w świecie ucieczka. Ucieczka przed swoim życiem, które - jak twierdził - zasyfiło się. Z każdym kolejnym związkiem, miał nadzieję, że to jest już To i za każdym razem doznawał porażki. To miało swój cel i jakiś wpływ na jego życie i postrzegania świata, dlatego postanowił odnaleźć się w pracy i na chwilę odetchnąć od 'syfu'. Zapragnął spełnić się zawodowo. A oferta pracy w Nowym Jorku - uważał, że - spadła mu z nieba i wiedział, że to jest To. Nowe życie. Ciężko mu było zostawić rodzinę, z którą miał tak dobry kontakt i żyli tak blisko uczuciowo, ale postawił na swoim, twierdząc, że czas najwyższy.

Każdy dzień mówi mi, żebym tu został.
Nie pozwala, by cokolwiek sprawiło, żebym się z tym miejscem kiedykolwiek rozstał.
Kiedy wolne mówi mi bym szlaki rozpoznał, życia nie skracał, zaczynał od podstaw, wyjeżdżał ale zawsze wracał.

Po drodze do pracy tylko kupował sobie kawę na wynos, gdzie ekspedientka - można było powiedzieć - czekała na niego z dużym kubkiem już w ręce. Młoda uczennica, pracująca dorywczo, już dawno się przyzwyczaiła do tego porannego, stałego klienta.
Brunetka, której plakietka mówiła, że na imię jej Carolina, odkąd rozpoczęła pracę w tym oknie z kawą dla osób mobilnych i zapracowanych, czekała tylko na niego. Tom był jej chyba najprzystojniejszym klientem ze wszystkich. To dla tego momentu, tak bardzo dbała o swoją fryzurę i makijaż. Gdy raz jej powiedział "ładnie dzisiaj wyglądasz" i puścił jej oczko, a miała wtedy pomalowane usta czerwoną szminką, tak od tamtego momentu zawsze je malowała tak samo. Jej przełożonej się to wcale nie podobało, dlatego tę szczęśliwą szminkę zawsze miała w kieszeni i malowała usta na te parę sekund, gdy Tom odbierał od niej gorący produkt.
- Zwalniasz się? - Zagadnął, widząc kartkę przyklejoną na szybie "poszukujemy baristy".
Brunetce o mało co serce nie ugrzęzło w gardle. Odezwał się do niej! Chciała tyle do niego powiedzieć!
- Nie... - Uśmiechnęła się do niego podekscytowana i bardzo skrępowana.
- Cieszę się. - Uśmiechnął się. - Miłego dnia. - Uniósł dłoń z kawą na pożegnanie i odjechał.
Nawet nie był świadomy tego, że tak nic nieoznaczające słowa, mogły spowodować uśmiech przez cały dzień, jakiejś osobie. Do końca dnia również gryzła się w myśli, że wydusiła z siebie zwykłe "nie". A mogła przecież zażartować i powiedzieć "Chcesz się zatrudnić?", tak bardzo lubiła przecież żartować. On jedyny właśnie tak okropnie na nią działał...
Dziewczyna z okna przypominała mu swoją 'pierwszą miłość', jaką myślał, że zaznał po przeprowadzce do Los Angeles. Co prawda nie była farbowaną blondynką, aczkolwiek miały podobne rysy twarzy i duże ciemne oczy, które uwielbiał. To była dziewczyna, z którą już prawie zamieszkał, a jego mama i brat nie mieli nigdy nic wielkiego jej do zarzucenia. Niestety jego dziewczyna nie polubiła Billa i jego żony, co było najgorsze, ponieważ będąc w okresie studiów, spędzali ze sobą mnóstwo czasu i niemalże każdy dzień, tym bardziej że Billa rodzina się powiększyła. Nikomu się nigdy nie zwierzał, nie lubił tego, a jedyną osobą, która naprawdę go znała, był właśnie jego brat, z którym po przeprowadzce niestety stracił Tak dobry kontakt. Wiszenie na telefonach, czy na video rozmowach nie było to samo. Oddalili się od siebie, 'odsunął się' od mamy, ojczyma i wszystkich innych, ale wiedział, że zawsze może na nich liczyć, a oni na niego.

Każdy dzień mówi mi, żebym tu został.
O najbliższych nie zapominał
Miłość w sobie miał.
Zwolnił trochę nie gnał, 
Ale też nie spał żeby nie było zwał. 
Nie tylko brał, ale też wiele od siebie dawał

Zatrzymał się pod wysokim, nowoczesnym budynkiem. Przekazał kluczyki, jak zwykle eleganckiemu Bradowi, który odwiózł jego piękną Audi na podziemny parking i ruszył do wnętrza nowojorskiego hotelu, witając się po drodze machinalnie ze znanymi mu pracownikami.
Większość pracowników tego hotelu odznaczała się czerwoną, dobrej jakości marynarką, białymi koszulami i czarnymi muszkami. Tylko kobiety nie nosiły muszek, tylko krawaciki. Mike, prezes hotelu Lux, już tak z 'terroryzował' wszystkich, że nawet bali się zapomnieć o idealnym wyprasowaniu koszuli, czy też zapięcie ostatniego guzika pod szyją.
Posadzka błyszczała niczym ogromne lustro. Sprzątaczki nadmiernie o nią dbały, przez co, tego, kogo gonił czas, musiał uważać, żeby nie wywinąć zwykłego orła. Młody recepcjonista na końcu tego wielkiego, robiącego wrażenie holu, o imieniu Jaden, jak zwykle miewał, podniósł się z krzesła na jego widok i przybrał na twarz, zawodowy, przyjazny uśmiech.
- Właściciel już jest?
- Właśnie idzie, panie Kaulitz. - Brunet wskazał głową za Toma plecy.
Tom zerknął za siebie. Lucas Zimmermann przemierzał właśnie hol zamaszystym krokiem. Jego brzuch zawsze był szybszy niż reszta jego ciała. Na dodatek jego mina mówiła, że nie miał zbyt dobrego poranka.
Tom podał dłoń mężczyźnie i ruszyli w kierunku korytarza po lewej, gdzie mieściły się biura, a wstęp w ten sektor budynku miał tylko personel.
Przemierzyli dwa kolejne korytarzyki, których ścianami były szyby, dzięki którym widać było każdego podwładnego. Tom rzucał czasem okiem na konkretnych ludzi, z którymi dość często rozmawiał i tylko kiwali do siebie głowami na przywitanie, gdy Lucas szedł przed siebie, prosto do swojego celu. Dzięki jego postawie, wzbudzającej dystans na sam jego widok, pracownicy zawsze przestawali zajmować się pierdołami i powracali do swej rzeczywistej pracy.
Gdy dotarli w końcu do sali konferencyjnej, jego syn Mike, czekający już z mnóstwem przygotowanych papierów, podniósł się, by przywitać ojca. A zaraz potem, sala zaczęła się wypełniać innymi ważnymi garniakami.
Tom zamierzał siedzieć i wszystkiego słuchać, a może się wtrąci... Już sobie to wyobrażał... Nienawidził osobiście takiego typu spotkań. Były nudne do granic możliwości, ale jego stanowisko wymagało się na nich stawiać.

***

Obudził go donośny, histeryczny płacz córki.
- Ja pierdolę! Co jest?! - Warknął poirytowany, że jego żona nawet dzieckiem dobrze się zająć nie może i w środku nocy, a raczej nad ranem, jest budzony w taki sposób! Spojrzał na zegarek i zaskoczony wypalił z łóżka, by w pośpiechu ogarnąć się przed planowanym spotkaniem. Była środa, 11. kwietnia, za oknem świeciło piękne słońce, a z nieba lał się żar. Pokręcił nerwowo głową i ubrał szybko bokserki oraz pierwszą lepszą idealnie dopasowaną koszulkę z dekoltem w serek, po czym pognał do sypialni małej dziewczynki, by ukoić jej lęki i smutki.
- Co się stało? - Spytał czule, delikatnie tuląc do siebie wątłe ciałko pięciolatki, która rozszlochała się na dobre, gdy tylko go zobaczyła.
- Mamusiaaaa... - Łkała, szukając zrozumienia i wsparcia w ramionach ukochanego tatusia.
Tylko córka sprawiała, że lód w jego sercu topniał. Dla niej był gotów odsunąć na bok każdą pozornie ważną sprawę, wszelkie niuanse dorosłego życia szły w odstawkę, gdy na horyzoncie pojawiała się postać jego małej królewny.
- No już, moja mała Turkaweczko. Nie płacz, zaraz spróbujemy zaradzić coś na twoje smuteczki. - Obiecywał rozczulającym głosem, a sam widok Pana Kaulitz z córką wywoływał na twarzy uśmiech i wrażenie, że nie jest wcale tak surowy, jak w rzeczywistości.
- Taaatuuussiuuuu... - Jej żałosny szloch powodował w jego sercu ogromne dziury.
Wiedział już, że Marika przed wyjściem nie raczyła nawet przygotować śniadania dla Lisy, przez co ta, skończywszy się bawić, poczuła głód i zaczęła płakać, oczekując jej pomocy i zainteresowania. Ostatnio coraz częściej powtarzały się te same schematy... Ciągłe poranki z pobudką zbyt późno, przez krzyk pierworodnej córki, puste łóżko i apartament... Pokręcił głową. Nie mógł pokazać Lisie, jak bardzo beznadziejne jest ich życie rodzinne. Mała nie rozumiała jeszcze do końca, co działo się wokół niej. Jedyne, czego potrzebowała i pragnęła to ich opieka, towarzystwo i parę innych mało ważnych, śmiesznie tanich, rzeczy materialnych.
Podał małej śniadanie, wybierając numer żony. Uwielbiał spędzać czas ze swoją córką, jednak miał dziś niebotycznie ważne spotkanie, na które nie mógł się spóźnić, inaczej straciłby w oczach swoich klientów, co zważywszy na jego władczy charakter, potraktowałby jako poniżenie.
Kiedy ponownie nie odebrała, zaklął pod nosem, nie kryjąc wzbierającej w nim irytacji. Naprawdę właśnie dziś, gdy nie miał zbyt wiele czasu, ona musiała wyrwać się bez słowa z domu!
Postanowił jednak zachować wściekłość na później. Teraz córka na niego liczyła i musiał się nią zająć najlepiej, jak tylko potrafił.
Uśmiechnął się, psocąc z ukochaną córeczką. Zerknął nerwowo na zegarek. Zaraz miał spotkanie z bardzo ważnym klientem, a jego żony wciąż nie było.
- Marika, gdzie ty się, do cholery szlajasz? - Mruknął, kolejny raz wybierając numer żony. Był przekonany, że w tej chwili albo się puszcza, albo wydaje jego ciężko zarobione pieniądze.
Powoli zaczynał mieć dosyć. Jeszcze do niedawna wszystko układało się tak, jak układać się powinno. Byli młodzi, zakochani i szczęśliwi. Wzięli szybki ślub, kiedy okazało się, że wpadli... W tym momencie jego szczęście prysło niczym bańka mydlana. Długo myślał o tym, co zrobił źle, czym sobie zasłużył na taki los. Tom często powątpiewał w szczere intencje Mariki, ale on ją kochał, na Boga! Nie mógł i nie chciał jej zostawiać, wolał pozostać ślepy na jej wybryki...
Jego żona kiedyś była zupełnie inna. Pogodna, radosna i mimo braku ogromnych pieniędzy, szczęśliwa. Wszystko uległo diametralnej zmianie, kiedy wygrał sprawę jednego z bardzo cenionych biznesmenów. Od tego momentu zaczął miewać coraz to lepsze, choć trudniejsze sprawy, a wszystko dzięki temu, że prowadził je pewną, twardą ręką i już planował nawet otworzyć swoje biuro adwokackie. Niestety na razie nie miał na to czasu. Miał coraz więcej zleceń, które dawały mu ogromny zysk, choć sprawiały mu trudności i pochłaniały ogromne ilości czasu oraz cierpliwości.
- Lisa, chodź perełko, pora się położyć... - Spróbował zabrać się za usypianie córki. Dotychczas wszystkim zajmowała się jego żona, ale, jako że jej nie było... Musiał poradzić sobie sam.
Kiedy mała w końcu zasnęła, on wymęczony ciężkim przedpołudniem ponownie wybrał numer małżonki, a jej telefon zagrał przed wejściem do ich nowojorskiego apartamentu w hotelu, gdzie pracował jego brat.
- Gdzieś ty, do licha, była?! - Zagrzmiał, widząc, jak beztrosko chichocze, ignorując jego telefony i pisząc kolejne wiadomości na portalu społecznościowym.
- Wybacz, skarbie. Mówiłam ci, że umówiłam się z Mirandą i Daisy u kosmetyczki. Trochę nam zeszło... - Wyznała zupełnie nieskruszona.
Zagotowało się w nim, siłą powstrzymał negatywne emocje, licząc od dziesięciu do zera.
- Wiesz dobrze, że mam dziś ważne spotkanie! - Uniósł się. Miał dość jej nieodpowiedzialnego zachowania. - Co się z tobą ostatnio, do licha, dzieje?!
- No już, kochanie, nie podnoś głosu. Zdążyłam przecież.
- Ale ja zaraz się spóźnię! - Warknął zły, na co ona tylko westchnęła ciężko, objęła go czule i pocałowała.
- Nie złość się i nie denerwuj. Jestem już. Idź spokojnie na spotkanie, a jak wrócisz, to pomogę ci się zrelaksować. - Zaproponowała, na co on uśmiechnął się znacząco. Oboje wiedzieli, czym skończy się ten jego "relaks" i żadne z nich nie miało zupełnie nic przeciwko.

Jesteś automatyczna, a twój głos jest elektryczny.
Dlaczego wciąż wierzę?
To automatyczne, kiedy mówisz, że sprawy się polepszą,
Ale tak nigdy nie jest...

- Mhm... - Mruczał, czując, jak już zaczyna rozmasowywać jego kark. Opamiętał się niemal natychmiast. - Powinienem już iść. - Mruknął, ubierając mokasyny i ukochaną marynarkę koloru burgundy.
Mieli spore zaplecze finansowe, ale ostatnio bardzo szybko się ono kurczyło. Chciał, aby jego ukochana znalazła sobie jakieś normalne zajęcie. Ciągle tylko biegała na spotkania z fanami jej profilu w internecie, pstrykając sobie zdjęcia najnowszymi telefonami kupowanymi za jego sprawy. Zamierzał porozmawiać z nią na ten temat, gdy tylko skończy tę sprawę. Musiał to zrobić, inaczej nie byłby nigdy w stanie założyć własnego biura.
Nie chciał jej poniżyć, tylko zmotywować do działania. Zwykle awans społeczny sprawiał, że ludzie byli skorzy do pracy ponad siłę, więc miał nadzieję, że w tym przypadku, w ich przypadku, zejście szczebel niżej na drabinie bogactwa będzie dla jego żony wystarczająco motywujące.

Pociągi na niebie podróżują
przez fragmenty czasu,
Zabierają mnie do części mojego umysłu,
których nikt nie może znaleźć

Na samą myśl o czekającej go trudnej rozmowie pokręcił niezadowolony głową, poprawiając ostatni raz skórzany pasek do spodni ze sporą, dizajnerską klamrą. Lubił to... Takie stroje... Uwielbiał czuć się panem własnego życia, a drogie garnitury właśnie na to mu pozwalały. Dbał zawsze o to, by wyglądały świeżo i modnie. Dokładnie taki od zawsze chciał być. Gdy patrzył w lustro, czuł, że jego dorobek życiowy imponuje mu, a szczęście, odznaczające się imieniem córki, wytatuowanym jako słowo wplecione w ważną dla niego sentencję, było wszystkim, o czym od lat marzył.

***

- Jako że nasz hotel, stawać się zaczyna powoli poważną i sporą siecią hoteli „Luxus”, potrzebować będziemy całej masy nowych pracowników oraz dobrej kampanii reklamowej, podnoszącej nasze zyski. - Mówił spokojnym, opanowanym głosem Mike.
- Tom. - Zerknął uważnie na czarnowłosego. - Twoim zadaniem będzie wyciśnięcie ze swojego działu absolutnego maksimum. Nie wyobrażam sobie kiczowatej reklamy w telewizji, w której naszym luksusowym hotelem i jego możliwościami zachwyca się jakaś podrzędna rodzinka. Oczekuję czegoś „Wow!” I mam nadzieję to dostać. Dean. Do ciebie od dziś należy przeglądanie CV nadesłanych drogą mailową oraz pocztą. Potrzebujemy tylko najlepszych ludzi z dużym doświadczeniem i odpowiednią aparycją. Jeśli nie macie żadnych pytań to jazda do roboty.
- Jeśli nie chcesz kiczowatej reklamy, to załatw mi profesjonalnych modeli o egzotycznym wyglądzie, a hotel będzie wyglądać jak kurort. Mam już świetny plan.
Cieszył się Tom ze swoich niezawodnych, szalonych pomysłów. Obawiał się tylko, że może właściciel się nie zgodzić, ale to już by była tylko formalność i mała dyskusja, w którą zamierzał wejść wielkimi buciorami, jeśli miałby do tego jakieś 'ale'.
- O ile jesteś wstanie przekazać dużą sumę pieniędzy na 'niekiczowatą' reklamę. - Dodał po chwili, zdając sobie sprawę z kosztów takiego przedsięwzięcia.
- Egzotyczni modele? A czy to czasem nie leży w kompetencjach działu HR? - Spojrzał na ludzi i skrzywił się, słysząc słowa swego kumpla z pracy na temat pieniędzy. - Eric? Kiedy znajdziesz odpowiednich modeli? Proszę iść do Scarlett i poprosić ją o kosztorys. Z tym wszystkim do mnie, wtedy pomyślimy, co dalej.
- Jakby miało to wyglądać? - Wtrącił właściciel.
Toma trochę zemdliło. Wpadł na ten pomysł dopiero przed sekundą. Sam nie znał jeszcze szczegółów. Musiał improwizować, a żeby zostać uznany poważnie, podniósł się i podszedł do białej tablicy, biorąc mazak w rękę.
- Scena mogłaby się rozgrywać na dachu, nad basenem. Pokazałaby najlepsze 'pool party', druga scena pokazałaby naszą drugą część rekreacyjną, spa, na przykład piwne, czy szampańskie kąpiele, albo w kozim mleku, obojętnie. Ujęcia z sauny... - Po dłuższej chwili skończył rysować kwadraty i zapisywać w nich hasła scen i przykładowy kosztorys, jak i zysk. - Wszystko będzie w wysokiej jakości, na wysokim poziomie i z niedbałością do pieniądza, za to z dbałością o zachcianki naszych nadzianych klientów, tak, by mogli zapomnieć na chwilę o swej nudnej pracy w biurach. Egzotyczni modele płci żeńskiej przyciągną spragnionych przygód znudzonych garniaków i z drugą płcią będzie to samo. - Rozejrzał się po tych tępych twarzach, zwróconych w jego stronę.
- Za bardzo odleciałem? - Zapytał się siebie w myśli, choć nie wydawało mu się.
- Cóż... - Zaczął właściciel, poprawiając się na krześle. - Do tej pory...
- Wiem. - Przerwał mu niekulturalnie Tom. - Może właśnie czas zmienić te reklamy pokazujące, wygodne pokoje i apartamenty, jak i te sztywne kolacje. Młodzi nadziani ludzie dają więcej zysku, zatrzymując się tu z przyjaciółmi, a reklama między nimi idzie drogą pantoflową, więc zaoszczędzić można na promocji. Nadal jest to hotel prestiżowy, a to sprzyja reklamie w sieci, że ktoś miał okazję tutaj w ogóle się pojawić. Lux to Lux. Więc można w końcu pokazać Lux w innym wydaniu, a wykres... - Zwrócił się do wykresu zrobionego już wcześniej na tablicy i namalował zieloną, zakrzywioną lekko kreskę, mocno pnącą się w górę, gładząc te schody, namalowane wcześniej. - Będzie wyglądać tak. - Dokończył.
Wszyscy zwrócili się w stronę właściciela, choć ich miny nie były przekonane.
- Podobają mi się egzotyczne modelki, kąpiące się w kozim mleku... - Zastanawiał się. - Problem w tym, że nie posiadamy w ofercie takiej dogodności... - Stukał swymi nabrzmiałymi paluchami o błyszczącą taflę długiego stołu. - To można przecież zmienić... - Zerkał w papiery. - Poproszę szczegóły kampanii. - Zerknął w stronę Toma, a ten się uśmiechnął, triumfując i nie komentując już ludzi, którzy byli przeciwko propozycji.
- Do piątku będzie miał pan wszystko czarno na białym. - Zapewnił pewnie Tom, podając mu dłoń, gdy ten już wstawał z miejsca.
- Obfitej pracy życzę. - Uścisnął mocno, młodą dłoń, zwracając się również do reszty pracowników, którzy byli zaskoczeni podjętą decyzją.

Nie brnij w kale zalet, które udajesz.
To nic nie daje a zabiera stale, 
Bo jeszcze więcej oddasz za karę, gdy nie zostaniesz

Tom dostał zastrzyk motywacji do pracy. Już sobie wyobrażał pracę z boskimi, półnagimi dziewczynami, wylegującymi się w saunie.

***

Szeroki uśmiech nie schodził z twarzy dziewczyny, gdy podpisywała umowę na okres próbny. To było dla niej niebotycznie ważne osiągnięcie.
- Dziękuję panie Zimmermann za okazane zaufanie.
- Tak, tak... - Jego znudzony głos sprawiał, że jej ekscytacja nową pracą malała, jednak i tak wciąż czuła się z siebie dumna.
- W końcu wyjdę do ludzi, może zacznę w reszcie żyć! - Myślała, wychodząc powoli z hotelu, który oglądała kawałek po kawałku, delikatnie przesuwając szczupłą dłonią po pięknych, ozdobnych podpórkach przy schodach.
Miała przykrą świadomość, że będzie skazana na sprzątanie biur, ale i to ją zadowalało w pewien sposób.

Wyszła na ulicę i w końcu, pierwszy raz od ponad sześciu lat odetchnęła głęboko, pełną piersią.  Ta praca dała jej ogromnego kopa energetycznego. Znowu poczuła, że może wszystko. Zupełnie jak wtedy, gdy poznała jego.
John był jej pierwszą miłością. Nieodwołalną i nieprzewidywalną. Mimo tego, że gdy go poznała, jego życie było już poukładane, miał w sobie coś z łobuza, przez co szalała za nim, jak nigdy za nikim.
Dziś, z perspektywy czasu wiedziała, że związek z człowiekiem, który studiował prawo i był od niej o całe sześć lat starszy, był błędem, a on sam był większym dzieckiem, niż wskazywała na to metryka.
Wciąż pamiętała radość rodziców, gdy związała się z nim. Był synem właścicieli dużej kancelarii prawnej, w której on już odbywał praktyki. Miał 22 lata, tyle, co ona teraz.
Z niesmakiem wspominała tamten dzień. Czuła, że gdyby wtedy nie zgodziła się na randkę z nim, dziś jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

Wróciła do domu, do ukochanego synka, który, jak co dzień czekał na nią, pod czujnym okiem sąsiadki.
- Jestem! - Zawołała, zdejmując buty i sweterek, który był dopełnieniem jej stroju.
- W końcu. I jak? Opowiadaj.
Pytanie, które wyszło z ust Sary, wprawiło ją w zakłopotanie.
- Przyjęli mnie! Co prawda tylko na okres próbny i do sprzątania biur, ale przecież żadna praca nie hańbi, prawda?
- Oczywiście, że nie. Ważne, że będziesz mogła was utrzymać.
- Tylko na tym mi zależy. - Wyznała, myjąc ręce i zaczynając szykować garnki, by ugotować obiad. - Jak tam Scott? - Spytała, krojąc warzywa, w międzyczasie nastawiając mięso na bulion.
- Odrobił lekcje, a teraz rysuje. Był jak zwykle bardzo grzeczny. Możesz być dumna, że masz takiego wspaniałego syna.
- Wierz mi, że jestem. Dla niego jeszcze próbuję piąć się w górę. - Przyznała. - Możesz w sumie wracać do domu. Twój mąż na pewno już tęskni. - Puściła jej oko.
- Jak trochę potęskni to nic mu się zaraz nie stanie. Mamo! Nie masz pojęcia, jak ogromnie się cieszę, że będziesz pracowała w LUXIE!
Amanda uwielbiała swoją sąsiadkę, która zawsze cieszyła się ze wszystkiego.
- Tylko będę tam sprzątać. Proszę cię. Nawet nie wejdę na żadne z pięter. Zajmuję się biurami. - Wyjaśniła, odprowadzając ją do drzwi.
- Nie ważne. Jesteś zatrudniona w LUX HOTELU. Ciesz się tym. Wiesz, ile tam szych przyjeżdża?! Jakie ciacha tam podają?!
Amy zaśmiała się głośno.
- Wariatka! - Zawołała, śmiejąc się.
- Nie wariatka, tylko kup sobie seksowne ciuszki i leć na podryw!
- Saro! - Skarciła ją. - Nie trzeba mi faceta. - Skłamała.
- I tak wiesz, że nigdy w to nie uwierzę. Pamiętaj, że każdy komin czasem potrzebuje kominiarza.
Dwudziesto-dwu latka zawstydziła się na ten komentarz. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Sara miała rację. Ona sama nie pamiętała już, jak to jest, przytulić się do silnego męskiego torsu i zaznać ukojenia nerwów...
- Idź już. - Wygoniła ją.
Może i było to niegrzeczne, ale miała swoje powody, dla których regularnie unikała tematów damsko-męskich. Uważała, że nie potrzebne są jej dodatkowe problemy, jakie przynoszą ze sobą związki...
- Dobra, dobra, ale właśnie potwierdziłaś moje przypuszczenia! Lecę już, bo zaraz spalisz się ze wstydu. Paa! - Usłyszała.
- Tak ci się tylko zdaje. - Odparła, zamykając za nią drzwi, o które przez dłuższą chwilę się opierała.
Jeśli wszyscy mieli dawać jej takie „dobre” rady, to naprawdę wolała zabunkrować się w swojej sypialni z butelką wody i książką. Tam przynajmniej każda historia miała happy-end.
Weszła do pokoju, który dzieliła z synkiem i usiadła obok niego. Ucałowała jego czoło, tuląc do siebie, jak swój największy skarb.

Gdy jesteś tu, to jak w garści trzymałabym cały świat.
Nie widzę wad, nawet nie wiem, co to strach.
Miłość mieszka w nas, serca wybijają jeden takt.
To jest fakt, który pomaga dążyć do celu mi
Za nic nie zamieniłabym spędzonych z Tobą pięknych chwil.

- Dzień dobry, promyczku. Jak ci minął dzień? - Czuły szept wydobył się z jej pełnych ust.
- Cześć mamo! - Odpowiedział jej chłopiec. - Było super! Bawiliśmy się z ciocią i uczyliśmy nowych rzeczy ze szkoły! - Jego duże, szare oczy zwróciły się w jej kierunku. - A jak twój dzień? - Spytał, na co ożywiła się znacznie.
- Jeszcze trochę i będziemy mogli poszukać sobie większego mieszkania, wiesz? - Zapewniła z radością.
Radość chłopca w tym momencie opłynęła jej serce niczym miód. Jego twarz promieniała szczęściem. Nie zadawał jednak pytań. Nauczyła go, że wszystko ustalają ze sobą dopiero wtedy, kiedy mają szansę zrealizować marzenia...
- Za godzinę będzie obiad. Jeśli chcesz, to do tego czasu możesz się pobawić, a jeśli wolisz, możesz mi pomóc.
- Chciałbym się pobawić. - Wyznał chłopiec, na co przystała, ruszając w kierunku drugiego pomieszczenia, w którym rozchodził się już smakowity zapach gotującej się powoli zupy.


CDN

Prolog


Witam gorąco :) Szalenie cieszę się, że mogę właśnie dziś podzielić się z Wami kolejną częścią większej całości. Zabawa rozpoczyna się na dobre. Maszyna ruszyła, a my nie możemy doczekać się, by pokazać wszystkim, nad czym tak ciężko pracowałyśmy, rozwijając się jednocześnie. 
Dziś, z tego miejsca zapraszam na Prolog, a rozdział pierwszy już w sobotę! 
Liczę na Wasze szczere opinie w komentarzach :)


~Prolog~


      Uśmiech nie schodził z twarzy zakochanego po uszy mężczyzny. To był pierwszy dzień jego nowego życia i ostatni starego. Zamykał za sobą wszystkie drzwi przeszłości, przekluczał je, by oddzielić dawne niepowodzenia, dać nowemu miejsce na nadejście.
      Spojrzał na skromną, białą suknię przyszłej małżonki. Miał ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo ją kocha, jak niemożliwie pięknie w jego oczach wygląda.

      Odkąd ją poznał była marzeniem, marzeniem, które krok po kroku urealniał, dobijając się do jej serca. Małymi gestami zdobywał uznanie w jej oczach i sprawiał, że zapominała o swoich dawnych wyobrażeniach.
      Stawał się, niczym czarodziej, epicentrum jej szarego świata, który dzięki swoim magicznym mocom, kolorował jej życie. Dawał nadzieję i lepsze samopoczucie.

      Nie wywodziła się bowiem z idealnej rodziny, która mogła zapewnić jej tak niezliczone szczęśliwe chwile. Robił to zamiast nich. Zapracowanych, goniących za karierą, niemających krzty czasu, który poświęcić by mogli na spowodowanie uśmiechu u ukochanej jedynaczki. W ich imieniu stawał każdego dnia na wysokości zadania, pokazując jej, jak piękne może być jeszcze życie.

      Studia wcale nie były dla niego najważniejsze, a miłość, jaką obdarzył tę piękną dziewczynę, noszącą pod sercem spuściznę ich ogromnego uczucia. Nie praca, której oboje powinni mieć nad wyraz dużo. Liczyło się coś więcej. Gdy otrzymał od jej ojca błogosławieństwo, zgodę na ożenek, omal nie umarł ze szczęścia.

      Klęczał przed nią, na oczach miał różowe okulary, dzięki którym przytłaczająca rzeczywistość zdawała się nie liczyć, a wady wybranki serca nie miały znaczenia. Wybrał najpiękniejszy z możliwych pierścionek, dar miłości, na który odkładał przez cały rok, by podać jej całe szczęśliwe życie na tacy.

Zabierz mnie tam!
Jestem gotowy, by poczuć!

***

      Kolejny męczący dzień, kolejny egzamin z życia. Zabrał swoje papiery i wyszedł z budynku, w którym ostatnio spędził ogromną ilość czasu. Miał już dosyć. To nie było życie dla niego. Nie umiał tak, jak brat odnaleźć się w tym całym syfie. Ciągle tylko paragrafy, pozwy i znowu paragrafy. Miał tego serdecznie dość!

Mówią mi, że to jest piękne
Wierzę im, ale czy kiedykolwiek poznam prawdziwy 
świat za moją ścianą?

      On sam widział siebie w zupełnie innym miejscu, w różniącej się od Billa, roli. Byli bliźniakami, jednak ich podobieństwo kończyło się w momencie, gdy po wyjściu spod prysznica ubierali się.
      I w końcu trafił. Znalazł się tam, gdzie czuł się dobrze i mógł być sobą. Czy aby na pewno? Projekty, grafika, zdjęcia, filmy, wywiady i obeznanie na rynku.

Wystrzel swoje strzały
Traf ją w serce
Jeśli nie reaguje
Kochaj tego kto Ciebie kocha
Idealna burza
Co cię podnieca?
Możesz mieć to wszystko...

      To było jego szczęście, od którego rozpoczął swoją poważną ścieżkę życiową, niejednokrotnie u boku pięknej przyszłej pani magister od spraw reklam, marketingu, czy PR'u. One zawsze były, czasem jedna, czasem dwie... Pojawiały się i znikały szybciej niż był w stanie wypowiedzieć ich nazwisko... Odchodziły z przeróżnych powodów. Zwykle chodziło o karierę, zmianę miejsca zamieszkania, niezgodność charakterów, czy po prostu najzwyczajniej w świecie zdrady. Gonił wtedy każdą z nich. Nie był w stanie znieść ośmieszenia, wstydu, obrzydzenia i pogardy, jakie do takiej kandydatki na przyszłą żonę odczuwał.

***

      Cieszyła się każdym sukcesem swojego małego skarbu. Odkąd tylko chłopczyk zaczął mówić i chodzić, nieustannie była z niego dumna.
      Sześciolatek dawał jej siłę, by dalej walczyć o ich nowe, lepsze życie. Chciała dla niego znaleźć lepiej płatne zajęcie, które pozwoliłoby jej ustawić ich egzystencję na lepszym poziomie.
      Codziennie sprawdzała, jak mają się sprawy na rynku pracy. Każdego dnia z zawodem zamykała gazetę, wyłączała komputer i wzdychając ciężko chowała twarz w szczupłych dłoniach.
      Nie chciała przy nim płakać... Nie chciała, by patrzył na żal i ból, jaki zadawało im życie.
W końcu jednak i do niej szczęście miało się uśmiechnąć. Miała poznać smak radości i prawdziwej miłości. Tylko, czy cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za kilka przyjemnych chwil jest adekwatna do ich wagi?

      Wciąż pamiętała sposób, w jaki potraktował ją John, gdy powiedziała mu o ciąży. Nigdy nie zapomniała pakowanych w pośpiechu walizek, ani wyjazdu na zadupie, w którym skończyła. 
      Dziś była silniejsza.. Była gotowa stawiać czoła przeciwnościom losu, poszukując prawdziwej miłości i szczęścia.

      Bez rodziców, którzy nie byli jej właściwie do niczego potrzebni. Przez ponad sześć lat nie odezwali się do niej nawet słowem... Co prawda mieli swoje powody... Nigdy tego nie kwestionowała, jednak wtedy wymagali od niej więcej, niż byłaby w stanie znieść.

Jestem gotowa, by upaść
Jestem gotowa czołgać się na kolanach, by poznać to wszystko
Jestem gotowa, by się wyleczyć
Jestem gotowa, by poczuć...

      Weszła więc na stronę hotelu, do którego aplikowała. Wydawał się bardzo drogi i piękny.
      - Luksus w czystej postaci. - Pomyślała uśmiechając się do siebie. To było to... Stała praca i w miarę dobra pensja. - Może kiedyś odbijemy się od dna i odnajdziemy w życiu szczęście. Może w jakiś piękny dzień i dla nas zaświeci słońce. - Cieszyła się w myśli, że człowiek z działu HR oddzwonił do niej niemal natychmiast. Miała dobre przeczucia dotyczące tego miejsca.
      Nigdy nie spodziewałaby się tego, co spotka ją tak niedługo.

      Dziś stojąc przed lustrem i patrząc we własne zmarnowane odbicie zastanawiała się, co byłoby, gdyby los się do niej nie uśmiechnął, albo gdyby ona inaczej pokierowała własnym życiem.
      Jak wiele zmieniłoby się bez miłości, którą bezwiednie jej podarował?

Słucham ciebie wpatrzona w twoją twarz
Twoje usta się otwierają
Mów wolno, proszę nie za szybko.