Rozdział 17

Witam w kolejny weekend :) Mam nadzieję, że Ten odcinek nie doprowadzi do rozgoryczenia ;)
Jeśli macie swoje blogi, to dajcie linki w komentarzach. Na pewno je odwiedzę.
Pozdrawiam :*


~17~


Nie było wcale mowy o odrzuceniu tej pięknej a'la blondynki po ujrzeniu jej zdjęć. Po prostu nie umiał obejść obok niej obojętnie. Nawet nie zauważył, a przeglądał te parę fotek już szósty raz. Nie mógł się napatrzeć. Aż zrobił zdjęcie telefonem jednego ze zdjęć i wysłał bratu z podpisem "<3"
Bill oderwał się od papierów i westchnął, czytając wiadomość brata. W zamian za to wysłał mu zdjęcie akt sprawy z podobnym podpisem.
Tom oczekiwał komentarza na temat wyglądu pięknej dziewczyny, nie zdjęcia jego pracy...
"Kocham swoją pracę <3 " - Odesłał, twierdząc, że nigdy by jej chyba nie zmienił, po widoku wiadomości od brata.
„Lekkoduch. Tylko panienki Ci w głowie.” - Odpisał.
Tom uśmiechnął się do siebie, po czym parę długich minut zastanawiał się nad rozmową z tą dziewczyną, gdy w końcu już do niej zadzwoni. Nie chciał, żeby przebiegała zbyt formalnie, ale też nie chciał, żeby odebrała jego telefon za zbyt koleżeński. A w końcu stwierdził, że chyba oszalał. Ostatni raz zastanawiał się nad przebiegiem rozmowy, chyba będąc jeszcze w szkole. Nawet przy załatwianiu zdjęć do filmu kompletnie nie był  przygotowany na czekający go dialog, ale teraz...? Aż westchnął sobie głośno i oparł się wygodnie o oparcie biurowego krzesła.
- Halo? - Usłyszał w telefonie jej spokojny głos.
- Caroline Carter? - Dopytał dla formalności, a lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Tak? - Zapytała niepewnie.
- Witam. Tom Kaulitz z Lux Hotel w sprawie rekrutacji do spotu reklamowego. Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś? - Uśmiechał się, dokładnie wiedząc, że to widzi w swym umyśle, po tonie jego głosu, dzięki czemu zobaczył to samo.
- Ja nawet o tym nie myślałam, szczerze powiem. - Zaśmiała się skrępowana.
- No i nie było takiej potrzeby, bo oczywiście dostałaś propozycję współpracy.
- To... To chyba świetnie. - Cieszyła się.
- Bardzo świetnie. Widzimy się jutro na podpisaniu umowy, pasuje?
- Tak - zawołała od razu.
- Super. Pora lunchu pasuje?
- Pewnie.
- Cieszę się - odrzekł niepewnie. Dziwnie szybko odpowiadała, co bardzo go szokowało. - Więc do zobaczenia.
- Zaczekaj - zawołała szybko. - A co z moją koleżanką? Też się dostała?
Tom zmarszczył czoło, przypominając sobie tę rudowłosą towarzyszkę jego piękności.
- Tak. Jeśli masz możliwość, przekaż jej to. Nie będę musiał już wydzwaniać.
- Okay. To przyjdziemy razem.
- Dobrze. - Skwasił się trochę. Miał już w planach spędzić z nią lunch...
Pożegnali się i przeklął wulgarnie pod nosem. Spieprzył mu się już w tym momencie dzień. Na dodatek Stefanie do niego wypisywała głupie wiadomości w stylu "nie mam miejsca na swoje rzeczy, muszę ci zrobić porządek w szafie" albo "po co ci tyle kabli? Wszystko leży na wierzchu i wygląda paskudnie". Już nawet czasami nie chciało mu się odpisywać na takie smęty.
To był nudny dzień w pracy... Ale już nie było tak nudno parę dni później, gdy rozpoczął się plan zdjęć.
Tom był tą dziewczyną po prostu oczarowany do granic możliwości. Różniła się od 'mafii' z restauracji Luxa dokładnie wszystkim. Jedyne, co je łączyło ze sobą to piękno. Nie mniej jednak racjonalnie myśląc, nie byłby nią Aż tak zachwycony, gdyby nie widywał Caroline od pół roku w bardzo szarej wersji. Gdyby poznał ją w wersji takiej, w jakiej mu się ukazała prywatnie, zapewne również by zawiesił na niej swój wzrok, ale takiego wielkiego zachwytu by na pewno nie miał. Brzydkie kaczątko właśnie ukazało swe łabędzie piękno.
Z pewnością zapomniał o uczennicy z budy z kawą. Teraz przedstawiała mu się jako bardzo pociągająca kobieta, upiększona przez stylistów na wzór jego ideału. Już przestała mu tak bardzo przypominać swoją byłą dziewczynę, w której pokładał nadzieję, a nic z tego jednak nie wyszło. Jedynie te piwne, duże oczy, na tej nieco bladej twarzy przypominały mu jego złudną miłość. Tylko to, a może aż to. Nie miał zbyt gorzkich wspomnień z tamtą dziewczyną, a ona idealnie by mogła mu ją zastąpić. Przynajmniej wizualnie...
Jej makijaż, fryzura, ubiór, odgrywana rola przedstawiała ją jako wysoko usytuowaną, niezależną, zabójczo seksowną kobietę, która miała wiele do zaoferowania. A on nie mógł po prostu spuścić z niej wzroku. I to właśnie ona miała jako pierwsza posmakować kąpieli w kozim mleku. Tom był po prostu w raju męskich wyobrażeń i marzeń.

Caroline wraz z Debby pojawiły się na planie już o siódmej rano. Parę godzin spędziły pod okiem stylistów i te parę godzin jeszcze by w miarę zniosła, gdyby nie podniecająca się rudowłosa i Tom, który czasem wchodził do ich garderoby, by zamienić parę zdań ze stylistami o czasie ich pracy, a przy okazji prawił jej komplementy, którymi bardzo się zawstydzała.
Debby już w domu doszła do tego, skąd zna tego chłopaka. Oczywiście, że najpierw go widziała na obrazach swej przyjaciółki, co sprawiło, że odkąd się tego dowiedziała, to suszyła jej głowę. W sumie to ona zagadywała Toma, gdy się zjawił, by tylko pomóc koleżance nawiązać jakikolwiek z nim kontakt, pomimo jej zaprzeczeń i było widać, że Tom miło na te zaczepki reagował i nie przeszkadzało mu to.
Gdy jednak się rozdzieliły, Caroline została wprowadzona do niebotycznie ekskluzywnego, królewskiego apartamentu. Leżała w wielkim łóżku na jedwabnych powłokach, popijając wino i rozkoszując się tym, że po prostu żyje. Ta chwila, gdy właśnie nagrywali takowe ujęcie i przed oczami miała szklaną ścianę, za którą widziała niemalże całą panoramę Manhattanu, sprawiała lekkie deja vu. To poczucie wywołały niedalekie wyobrażenia, które doznawała po podaniu temu szalenie przystojnemu mężczyźnie kubka z kawą. Teraz, jak w wyobraźni o jego poziomie życia prywatnego, również stała przy tym gigantycznym oknie i to nie była żadna jego kobieta, która zastanawiała się nad smakiem budyniu, jaki zje na śniadanie, a w swej wyobraźni to ona właśnie się w nią wcieliła, myśląc o prostym pytaniu, które nie dawało jej spokoju.
- Co ja tu robię?
Czuła się tak, jakby ktoś postanowił ot tak spełnić jej najskrytsze pragnienia. Jakby podsłuchał jej myśli, zajrzał do obrazów z wyobraźni, jak i tych na papierze, na które je przelewała, a teraz zechciał ją postawić w tej roli. Jakby ponad półroczne sny zostały wynagrodzone za to poświęcenie jej myśli na nic. Może wcale marnowanie czasu na marzenia nie były na nic? Może właśnie dzięki temu, że tyle czasu zmarnowała na marzeniu, sprawiło, że to właśnie się spełniło. Oczywiście, że to była tylko rola, a ona w swej scenie musiała odrzucić innego przystojnego modela, za cenę kąpieli w kozim mleku, jakby kąpiel była lepsza, niż namiętny z nim seks. Jednakże nie gardziła tą rolą. Cieszyła się z tego, że mogła przez te parę długich chwil wcielić się w życie z wyobraźni, by móc je sobie urealnić. Nie musiała udawać samoistnego zachwytu z tego, że żyje. Właśnie przeżywała ogromne szczęście, że może w końcu namacalnie zobaczyć, jakby to wszystko wyglądało. No i może, gdyby to właśnie ten Tom był tym jej mężczyzną ze scenariusza, to kozie mleko, złoto, a nawet i brylanty nie byłyby lepsze od niego i na pewno po prostacku i bardzo po ludzku, wylądowałaby z nim w łóżku.
Zawstydzała się sama. Jej myśli ją zawstydzały, wzrok Toma to tylko potęgowało. Chwilami nie mogła się skupić na tym, co robi. Jego obecność i to, że styliści zrobili z niej idealną kobietę, którą odczuła i miała świadomość, że taka właśnie się pokazuje temu mężczyźnie, sprawiała w niej dziwne emocje, które pchały ją w stronę flirtu, zamiast w stronę ekscytacji z tego, że moczy tyłek w mleku. Ta maska, którą na nią nałożyli, sprawiała w niej nieco większą pewność siebie, gdyż chwilami jej przemknęło, że jej osoba jest po prostu zakryta i może sobie pozwolić na coś, co wychodziło z niej naturalnie. Nie mogła sobie pozwolić na takową relację, gdy wokół nich było mnóstwo innych osób, ale myślała tylko o tym. No i już spojrzenia nawet kamera nie potrafiła stłumić. Śmiać jej się trochę chciało z tego, że za każdym razem łapał ją na tym spojrzeniu i za każdym razem tak samo bardzo się zawstydzała. Czuła się, jak idiotka, która bzycząc, uderza o szybę, bo jedno uderzenie w głowę nie daje jej do zrozumienia, że nie może przez nią przelecieć. Efekt głupiej muchy miewała praktycznie cały czas. Po prostu nie potrafiła się na niego spojrzeć bez wstydliwego uśmiechu, a walka sama z sobą nie pomagała. Nadal była ta cholerna szyba, ale przynajmniej mogła w końcu wydusić z siebie normalne zdanie, nie tak jak w tej budzie.
Tom wydał się jej bardzo sympatycznym mężczyzną. Jeszcze nie wiedziała tego, czy jego żarty to tylko służbowe umilenie czasu osób pracujących z nim, no i swojego czasu, czy może tak właśnie flirtuje i stara się zwrócić na siebie uwagę, czy może jest taki zawsze. W każdym razie udawało mu się rozbawiać towarzystwo, a przede wszystkim jej osobę, która chłonęła każde jego słowo, jak gąbka wodę.

Widzę cię tam, gdzie patrzy wzrok.
Stale dzieli nas tylko jeden krok.
Widzę cię w każdym oszalałym śnie.
Pod powieki mglą, obłęd rodzi się.
Widzę cię dookoła, tylko nie
spróbuj dostrzec mnie. Ile mam tu tkwić?
Widzę cię, czekam tylko na ten dzień,
gdy podejdziesz tu, powiesz cicho - wiem.

Jeszcze nie wiedziała, czy odczuwa tylko szczęście, bo jednak stres przed tą nową dla niej atmosferą, bliski jak dla niej i Toma kontakt, wyobraźnia nie dawała o sobie zapomnieć. Jednakże pomimo tych mieszanych, wykańczających, choć dopingujących uczuć, pragnęła trwać w tym po wieki, ale tylko, jeśli miałby być tam Tom. I kłóciła się sama ze sobą, bo wcale nie wyobrażała sobie siebie przy jego boku, ale jednak o tym myślała. Przecież od pół roku go widzi, prawie każdego dnia, więc przyzwyczaiła się do tego, że nigdy ich ścieżki się nie skrzyżują, a jednak teraz się czuła, jakby było możliwe więcej, niż jej się wydawało. To było coś przerażającego, bo wcale nie chciałaby z takim kimś być z powodu ogromnych naocznych różnic, chociażby z tego, który był już jasny od początku - ona była wstydliwa, a on był bardzo pewny siebie  - ale jednak fascynowało ją jego życie i coraz bardziej ciekawiło. Była pewna tego, że gdyby - przez wielkie 'G', to byłaby tylko znajomą. Choć... Cichutko w jej duszy, niski, mało słyszalny głosik podpowiadał jej, że gdyby jednak zauważyłby ją tak, jak tego nie chciała, to na pewno poczułaby się doceniona za to marnowanie czasu na myśli o nim, a poziom jej szczęścia byłby tak wielki, że mógłby zaświecić na niebie jaśniej, niż robi to słońce.

Bill wszedł na plan zdjęciowy, ignorując zakaz wstępu dla nieupoważnionych. Musiał szybko porozmawiać z bratem, który aktualnie obrzucał komplementami jedną z modelek.
Sam również przystanął na moment, kręcąc w niedowierzaniu głową.
- Co też ten głupek gada?! - Krzyczały jego myśli.
Zwrócił w stronę dziewczyny zaciekawiony wzrok. Wiedział, że jego brat nie był zbyt stały w uczuciach. Miał dość ciągłych zmian z jego strony i kolejnych nowych dziewczyn. Tom raczej też miał już ich dosyć, ale nie próżnował, jak było widać w poszukiwaniu swojego szczęścia. Czasami twierdził, że Tom to już jest zawodowym poszukiwaczem szczęścia, który śmiało mógłby nauczać niedoświadczonych w tym ludzi, gdyż miał pewnie już z tego magistra, jak nie więcej. Oczywiście, że obawiał się, że ten zawód zostanie mu do końca życia. Nikt raczej by nie chciał ciągle doznawać porażek. Tom zazwyczaj szybko się podnosił, ale jeśli naprawdę się zakocha, to nie chciałby, żeby potem znowu upadł, ale tym razem zechciał sobie poleżeć, bo już mu się nie będzie chciało wstawać...
Po chwilowym przyjrzeniu się modelce od razu poczuł gdzieś w środku, że jest jego kompletnym przeciwieństwem. Wcale nie biła od niej pewność siebie i wcale nie czuł od niej chęci zaistnienia gdziekolwiek. Pomimo stylizacji, która robiła niemałe wrażenie nawet na nim, to właśnie wyciągnął plus ze swojej pracy i z wykładów na temat psychologii zachowań człowieka. Co z tego, że wyglądała jak milion dolarów i grała podobną rolę, jeśli między ujęciami zawstydzała się, jak mała dziewczynka, a przy tym chłonęła głupie teksty Toma, jakie słyszał milion razy. Naiwna? Delikatna? Sam jeszcze nie wiedział i chyba się nad tym nie zastanawiał. Skupił wzrok na jej idealnej figurze i nagich łydkach, które z chęcią mógł całować bez granic. Z pewnością różniła się od Amandy, ale tak samo, jak Amanda, miała w sobie to coś, co wyróżniało je z tłumu. Kolejny nieoszlifowany diament... Nie dziwił się, że jego brat wgapia się w nią jak pies w mięso.
Różniła się od zdjęć, które nadesłał mu jego brat. Na zdjęciach wyglądała jak normalna, ładna dziewczyna, której została zrobiona całkiem w porządku sesja zdjęciowa. Teraz widział w końcu to, czym się zachwycał tak jego brat. Zazwyczaj podobały im się te same dziewczyny i to zazwyczaj miało miejsce również w tym momencie. Jej ruchy dłoni, postawa, spojrzenia, jakie zaczęła rzucać w jego stronę, świadczyły o tym, że jest ciekawa potoku wydarzeń, ale przy tym i trochę zdziczała. Gdy kolejny raz złapał ją na spojrzeniu, jego kącik ust uniósł się minimalnie, a ona zareagowała tak, jak można było się już spodziewać. Uśmiechnęła się i odwróciła wzrok, udając, że to nie do niego.
Westchnął w duchu i podszedł w końcu do brata, odciągając go od rozmowy z kamerzystą.
Tom od razu na jego widok uśmiechnął się szeroko, a jego błysk w oku mówił tylko o tym, że ta modelka nie będzie tylko modelką, a potencjalną, kolejną jego partnerką.
Odwzajemnił uśmiech i pokiwał lekko głową.
- Umówiłeś się z nią już?
- Dzisiaj zamierzam to zrobić - wyznał promiennie.
- Co ze Stefanie? - Za bardzo go ta kobieta nie interesowała, a szczerze mówiąc - w ogóle. Jednakże zapytał o nią z ciekawości, by poznać brata stan zauroczenia nową dziewczyną.
- Pff... - Splótł ręce na piersi. - To koniec. Irytuje mnie.
A więc jego stan zauroczenia modelką przeważył nad poziomem zainteresowania Stefanie maksymalnie. I to były te momenty, że cieszył się, iż Tom jednak zrezygnuje z tej plociory, bo wcale mu nie odpowiadała, a z drugiej strony nie był zadowolony z tego, że znowu zmieni być może partnerkę, gdyż znowu mu nie wyszło.
- Taka szybka jest? - Uniósł ironicznie brew.
- Ta... Nie odpowiada mi to za bardzo. To znaczy... Wszystko jest okay, nie mam nic do niej, ale... Znudziła mi się. Nie chcę...  - Kwasił się. - Okłamała mnie i nie nadaje się raczej na nic więcej jak tylko na romans.
- Okłamała cię? - Tym razem szczerze się zaciekawił i nieco zaskoczył.
- Ta... Nakryłem ją...

4 dni wcześniej...

Wstał przed południem, ale dla niego był to ranek. W końcu był weekend i mógł sobie na to pozwolić. Uwielbiał długo spać. Nie lubił się nie wysypiać, bo wtedy miał wory pod oczami i nie lubił swojego odbicia w lustrze.
Gdy wyszedł z sypialni, kierując się przedpokoikiem do salonu, usłyszał głos Stefanie. Raczej by na to nie zareagował, ale powiedziała jedno zdanie, które pozwoliło mu zmarszczyć brwi i się zatrzymać, gdyż nie zrozumiał i bardzo się zaciekawił.
- To weź je ze sobą, Boże. Ja nie mogę w tym tygodniu ich odebrać. Staram się o wyższe stanowisko... Tak! I nie mogę, rozumiesz? Powiedz im, że musiałam wyjechać do pracy i tyle, one są małe, nie czają jeszcze... Nie. Ty im to powiedz. Nie chcę z nimi rozmawiać, bo zaraz będą stękać, wiesz, o co chodzi... No mówię ci, że nie chcę, bo zaraz płacz będzie niepotrzebny... Jeszcze tylko tydzień. Proszę cię... Dzięki. Powiedz im, że mamusia je kocha i jak wróci, to będą miały niespodziankę... Tak...

Szczera prawda, szedłem, dostrzegłem, poznałem.
Dupcia, buzia, cycki wszystko tak jak chciałem.
Plus nie ćpała. Mówię ci, była idealna.
Ale za to nimfomanka, chorągiew, skakanka.
Nie wiem, czy znasz takie, uwierz to rzecz fatalna.
Idealnie wiem, czego się spodziewać od tych szmul.
Gorzej, jak nie rozpoznasz mistrzowskich ról.
W porę nie odstawisz tych miłosnych bzdur...

Tom nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Nigdy przez myśl, by mu nie przeszło, żeby... Żeby Bill podrzucał swoje dzieci komuś, tylko dlatego, że poznał jakąś dziewczynę i woli siedzieć z nią, a nie z własnymi dziećmi!?
Przeszedł przez salon, słysząc, jak ta mówi, że musi kończyć.
- Cześć kochanie - zawołała, po czym ziewnęła.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że masz dzieci? - Zapytał całkiem spokojnie, szykując sobie kawę w kuchni.
- Słucham? - Zaskoczyła się.
- Słyszałem twoją rozmowę. - Zerknął na nią takim wzrokiem, że lepiej by było, gdyby się nie poniżała bardziej.
- Ja nie mówiłam o swoich dzieciach.
A jednak wolała się pogrążać dalej w kłamstwach.
Westchnął pod nosem.
- Wolisz siedzieć z obcym facetem niż ze swoimi dziećmi? - Nie mógł tego przeżyć. - Ty jesteś matką? - Zaczął się emocjonować, gdyż coraz bardziej ta informacja wydawała mu się absurdalna i niedorzeczna.
No i tak było. Rozmowa doprowadziła do bardzo niemiłej kłótni, gdyż Tom w takim momencie nie potrafił się pohamować ze słowami i zaczął po niej jechać, jak po szmacie, twierdząc, że...
- Nigdy w życiu nie chciałbym mieć takiej matki jak ty. - Patrzył na nią jak na gówno. - Żeby chodziła się pieprzyć z obcym facetem; wprowadzać się do niego, a swoje dzieciaki podrzucać komu innemu! Ty się uważasz za matkę!? Wstydziłbym się za ciebie, gdybyś była moją! Jesteś jebnięta, kurwa! Kutasy są dla siebie ważniejsze!? Jesteś niżej niż dno, kurwa. Ja pierdole... Czemu się tak szmacisz?
Nic z tego nie rozumiał. A jej cięty język zaczął gnoić i jego osobę. Wypomniała mu brak stałej dziewczyny i powiedziała, że najlepsze dla niego jest to, jakby przeleciał wszystkie 'baby' z Luxa tak jak jego brat posuwa pokojówkę...
Kłótnia trwała bardzo długo i była bardzo wulgarna, ale w końcu zadał to chyba najciekawsze pytanie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz dzieci? Po co to w ogóle zrobiłaś? Po co te tajemnice?

Skłamałam ot tak, całkiem niewinnie.
Byś chwilę był mój, byś chwilę był przy mnie.
Skruszona nie jestem.
Oj nie. W ogóle nie czuję się winna.
Nie byłabym sobą, gdy byłabym inna.

- Nie masz dzieci! - Zawołała obrażona na cały świat. - Dużo razy widziałam, z kim się prowadzasz! Żadna z nich nie miała dzieci! Zresztą! Nie traktowałam tego poważnie! - Odpłaciła się.
- Nie? To po chuj się tu wprowadzasz!?
Rozejrzała się po salonie.
- Ładniej masz... Chciałam ci o nich powiedzieć później. Jakby jednak nam wyszło - wyjaśniła obrażona, już niższym tonem.
- Później!? - Zawołał wkurzony. - Kiedy!? Jakby doszło do oświadczyn!? A może do ślubu, co!? Jesteś psychiczna. Nigdy w życiu między nami by nic nie było więcej, po tym, co zrobiłaś. Tyle ci powiem.

Jebać ją, to słaby deal, zachowuje się jak durny szczyl.
Tak wytrwać w tym.
Jebać miłość...
Jebać ją i naprawdę umieć wytrwać w tym.
Co to za miłość bez namiętności?
Wchodzę w Ciebie, tak jak bym tu przyszedł w gości.
Nie masz już dość i nie chcesz uciekać?
Pieprzony zwierzak, co udawać chce człowieka...
To nie mój styl,
ale naprawdę chcę skończyć z tym.
Nie mam sił, by uciec stąd.
Zostać w tym - czuję, że to by był duży błąd.

Bill nie skomentował streszczenia brata, ale był pewny, że Tom wie, co o tym myśli, a myślał podobnie. Wolał już o niej nie słuchać. Ważne, że się skończyło.
- Długo będziecie robić tu zdjęcia? - Zapytał, zerkając na farbowaną blondynkę.
- Jeszcze jakaś chwila. Później się przenosimy na basen na dachu. Będzie parę ujęć osób z w pokojach hotelowych tak, jakby wyglądało na to, że wieczorem szykuje się niezła impreza na basenie. Zdjęcia będą mega. To będzie wyglądać tak, jakby prawie cały hotel zbierał się w jednym miejscu, by się szampańsko ze sobą pobawić i się poznać - zaczął, nie kontrolując swojego natłoku słów. Był po prostu podniecony tą kampanią, bo to była taka pierwsza luźna kampania w życiu tego hotelu. Oczekiwał niemałego sukcesu. - Czemu pytasz? - Zapytał Tom, czując nieco rozbawiony wzrok brata na sobie.
- Muszę przygotować dokumenty na jutro, a nie wiedziałem, że przeniesienie się do Amandy, rozbije tak mocno mój spokój umysłu... - Teraz on zaczął...

***

Na nieszczęście 'nowej' ploteczki huczącej głośno szeptem między pracownikami hotelu Lux, musiały końcem końców dotrzeć do szefa. Ray, mając pod sobą cały zespół pokojówek i sprzątaczek nie mógł zostawić tej karygodnej plotki bez uwagi.
- Że niby pokojówka sypia z gościem!? - Zawołał do swojego zastępcy, który odwalał za niego brudną robotę. - Mam nadzieję, że to nie wyszło poza hotel... - Zdenerwował się. - Sprawdź mi opinię hotelu... Natychmiast - mówił poddenerwowany, kręcąc się w kółko po swoim gabinecie.
- Opinie mamy nienaganną, Ray. - Westchnął Travis, drapiąc się po dwudniowym zaroście. - Może to naprawdę tylko plotki? Wiesz, że pan Kaulitz dużo pracuje, toteż zażyczył sobie pokojówkę na własność - powiedział spokojnie, jak miał w zwyczaju. Był pośrednikiem między pracownikami a szefem, a więc musiał często przybierać stoicki spokój i łagodzić najgorsze problemy.
- Nie obchodzi mnie to! - Uderzył dłonią o biurko zastępcy. - Jeśli to wyjdzie poza hotel, a co gorsze - dojdzie do Zimmermanna, to po mnie. I po nas wszystkich, gdy zainteresuje się tym krytyk. Nie mam zamiaru przez jakąś... Ugh... Tracić pracy przez to, że zabiorą nam jedną z gwiazdek - fukał. - Zabiję tego Kaulitza - warknął. - Coś czułem, że wyjdzie z tego jakiś ferment. Czułem to już wtedy, gdy przyszedł do mnie z tym że mam ją przenieść na apartamenty - pluł sobie w twarz. - W końcu mu się dostanie... Święty Kaulitz... - syczał.
Rey nigdy nic nie miał do zarzucenia Kaulitzowi, ale odkąd się pojawił w tym hotelu, nie całe trzy lata temu, zasłynął w nim swoim 'świetnym' poczuciem humoru, władając przy tym większym gronem pracowników płci żeńskiej. Czyli w dużej mierze jego podwładnymi. Nigdy nie miał z nim spięć, jednakże denerwował go sam fakt, że panoszył się po tym budynku, jakby był u siebie, a każdy inny, byłby jego gościem. Nawet Mike. Wszyscy mówili tylko o Tomie - albo on miał już fobie na tle jego nazwiska. Cieszył się poniekąd, że w końcu ma powód, żeby zaważyć na jego opinii. Na dodatek drugi Kaulitz też nie raczył mieszkać w Luxie tak, jak każdy inny gość. Teraz stwierdził, że Kaulitzowie mieli to chyba już we krwi. Wszędzie, gdzie się pojawią, muszą zasłynąć czymkolwiek i być na ustach innych - jakkolwiek.
- Nie masz nawet pewności, że ze sobą sypiają. Zauważ, że naszym Gościem jest adwokat, szanowany, który ma rodzinę i nienaganną opinię. Nowa według tego, co mi powiedzieli, miała być pokojówką i zajmować się przez jakiś czas córką pana Kaulitz. Jego żona wyjechała na wakacje i nie miał, co zrobić z dzieckiem... Poza tym... Amanda jeszcze nigdy nie zaniedbała swoich obowiązków. Jej piętro jest niemal sterylnie czyste i pachnie świeżością - próbował wstawić się za dziewczyną...
- O czym ty mówisz!? Jeśli chce mieć Nianie, to niech sobie zatrudni inną kobietę, Amanda jest Moim pracownikiem i ma być do Mojej dyspozycji, a nie Kolejnego Kaulitza! - warknął. - Zważ na to, że Nas nie obchodzi Prawda, tylko dobra opinia Wszystkich, którzy tu mieszkają. Wiesz, co to będzie, gdy ta plota trafi do Naszych gości!? Nie... Nie wytrzymam tego.
- Płaci solidne pieniądze za to, że dziewczyna jest na wyłączność. Drugie tyle, co ty masz na pasku wypłaty. Dlatego stary się na to zgodził. Dziewczyna w zamian ma tylko jedno piętro... Ale hotel zarabia dużo więcej dzięki temu... Czyli co wywalisz tą małą za plotki?! - Nie mógł ukryć zdziwienia decyzją, a wiedział, że ta już zapadła. Westchnął ciężko. Ray był przewrażliwiony. Tylko pracownicy gadali...
- Zamierzam pozbyć się plot - warknął. - Żeby pozbyć się pszczół, trzeba pozbyć się ulu - wyjaśnił i wyszedł z gabinetu, kierując się do recepcji, gdyż nie znalazł - jak zwykle - Kaulitza w swoim biurze.
Travis chciał uchronić dziewczynę przed takim losem... Przecież miała na utrzymaniu dziecko! Wiedział jednak, że nic nie może zrobić... Napisał tylko Tomowi SMS-a o planach Raya... Na więcej pozwolić sobie nie mógł.
Jaden powiedział Reyowi, że Kaulitz je z bratem obiad. Przerwa na obiad należała się każdemu...

Tom odczytał wiadomość i się skwasił, już wypatrując zza szyb Reya. Siedział właśnie z bratem w restauracji i znowu dawał pożywkę plociorom zza baru nowinkami na temat 'związku' adwokata i pokojówki. Ze Stefanie przestał się spotykać, ale nie zaprzestali ze sobą rozmawiać. Odpowiadało mu to, bo nigdy nie był za tym, żeby wnosić do pracy swoje życie prywatne.
- Będę musiał lecieć. Ploty o Tobie i Amy chyba zrobiły większy syf, niż zdawałem sobie z tego sprawę. - Naprawdę się zmartwił. - Mam nadzieję, że jej nie zwolnią. - Zerknął poważnie na brata, będąc świadomym tego, że w tym czasie Kompletnie nie mogłoby coś takiego się wydarzyć, zwłaszcza że jest z nim Lisa.
- Nic jej nie zrobią. Płacę za jej obecność podwójną albo i potrójną stawkę za hotel i obsługę. To byłoby samobójstwo, gdyby się jej pozbyli. Pamiętaj, że mimo wszystko jestem adwokatem, a ona spełnia swoje obowiązki nienagannie. Ale masz rację. Leć, ratuj sytuację.
Tom musiał przyznać, że naprawdę go pocieszył. Zapomniał przez chwilę, czym się zajmuje jego brat. Aczkolwiek na decyzję szefa trudno było wpłynąć. To on sobie wybierał grono pracowników. Pomimo że Rey nie był jego szefem, tylko Mike, tak było jasne, że Rey doniesie o tym Mike'owi i rozpocznie się bałagan.
Rey wpadł do bufetu. Podszedł pewnie do stolika Kaulitzów i odrzekł w miarę spokojnie.
- Przepraszam, że przeszkadzam w obiedzie, jednakże Tom musimy porozmawiać na osobności.
Rey zerkał kątem oka z góry na potencjalnego sprawcę tych szkodliwych dla hotelu plot.
- Czy nie może to poczekać pięć minut? Niewiele jest dni, w których mogę posiedzieć z bratem i porozmawiać chociaż przez pół godziny podczas lunchu - odezwał się grzecznie Bill. Naprawdę niekulturalne było przerywanie posiłku i rozmowy.
- Pan wybaczy. - Skłonił się kulturalnie. - Jednakże jak już do pana uszu doszły te niestosowne opinie na temat Pana i pańskiej Pokojówki, to ja jestem zobowiązany do tego, by rozwiązać problem, gdyż nie możemy sobie pozwolić na takiego typu sytuacje  - wytłumaczył grzecznie, odwdzięczając się adwokatowi za jego ton, choć w głębi duszy miał ochotę ich obu wyzwać za te całe szopki. - Tom? - ponaglił.
- Żadne sytuacje nie mają miejsca między mną a pokojówką. Zapewniam pana, że te plotki to wierutna bzdura. Zależy mi na opinii równie mocno, co panu na opinii tego przybytku. Zapewne wie pan, że mam żonę i dziecko. Jeśli sądzi pan, że przy takim stanie rzeczy byłbym skłonny do romansów, to hotel może oczekiwać pozwu o zniesławienie i straty moralne - powiedział i wstał. - Dziękuję za towarzystwo, Tom. Do widzenia. - Pożegnał ich i ruszył w kierunku kasy, by opłacić rachunek.
Tom spojrzał na Raya.
- Siadaj i mów, co chcesz. - Wskazał wolne miejsce naprzeciw siebie.
- Czy on mi właśnie śmiał czelność grozić!? - zawył w myśli. - Zaczynam nienawidzić tego nazwiska! - Poczuł lekki nóż na gardle. Tylko głupi człowiek śmiałby zadzierać z adwokatem. To byli ludzie, którzy ratowali sens życia wielu ludzi, ale także mogli zmieszać cię z błotem. Chodzące bomby...
- Już niczego od ciebie nie chcę, ale wiedz - zaznaczył palcem - że już nigdy się nie zgodzę na Twoje propozycje. To Ja przez Ciebie będę miał słuchane, jeśli te głupie ploty trafią do Zimmermanna, nie Ty! - fuknął i również wyszedł.
Tom roześmiał się głośno i również wstał. Miał tylko nadzieję, że historia nie odbije się na Amandzie.
Rey pogroził Toma wzrokiem, słysząc ten bezczelny śmiech. Miał ochotę go wyzwać, ale zacisnął zęby, poprawił machinalnie swą czarną marynarkę i wyszedł, dzwoniąc do swojego podwładnego.
- Widzę Nową na rozmowie w moim gabinecie. Natychmiast - rozkazał i sam się tam właśnie pokierował.


CDN

Rozdział 16

Witam. To znowu ja ;) Mistycznej padł komputer dlatego się pojawiam :) Nie będę dzisiaj niczym przeciągać, bo odcinek jest dość ciekawy moim zdaniem, także... Tak. Po prostu zapraszam :) 

~16~


Zaskoczył się trochę, czego nie ukrywał. Zerknął na nią, przeżuwając pyszną kolację. Przyglądał się jej chwilę, po czym zanurzył usta w równie wyśmienitym winie. Odstawił kieliszek i w końcu bez pośpiechu, odrzekł.
- Patrzę. Od rana. Odkąd zaczęłaś tu pracować - wyjaśnił ze stoickim spokojem.

Powiedz mi, czemu nie odpuścisz?
Czemu chcesz, bym była jak obca?
Za każdym razem, gdy mówisz "idź" - nie robimy tego.

- Przestań traktować mnie jak powietrze... Nienawidzę tego... Może i zasłużyłam na twoją złość, ale na pewno nie na stawianie mnie w takiej sytuacji. Już dawno nikt mnie tak nie zrównał z ziemią, jak Ty, ignorując każde moje słowo, czy protest. Chciałam z Tobą porozmawiać, ale jakieś durne wiadomości o małżeństwach dla homoseksualistów są ważniejsze... - mruknęła, stając przed ekranem telewizora.
- To akurat jest bardzo ważna sprawa - bronił. - Każdy chce żyć godnie, tak jak mu się podoba i nie będąc dyskryminowanym - oburzył się.
- Ja też tego chcę, więc przestań mnie dyskryminować i ignorować - wycedziła. - Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego, według CIEBIE oni są ważniejsi niż to, co ja chcę Ci powiedzieć.

Jesteś pochłonięty sobą i wszystkim, co robisz.
Wiesz, że to prawda.

- Ty jesteś matką, oni nie mogą nimi być.
- I dlatego są ważniejsi?! Może gdybyś czasem otworzył oczy i spojrzał na świat bliższy temu w sądzie, to zauważyłbyś to, na co jesteś tak paskudnie ślepy!
- Znowu mnie pouczasz. - Z irytował się. - Jak możesz w ogóle to robić!? Przypomnij mi choć raz, żebym Ja pouczał Ciebie. No proszę! - Nigdy jej tak nie potraktował i był tego pewny! - Nienawidzę, gdy ktoś to robi. Moja mama to robiła, gdy miałem naście lat. Obce osoby w tym wieku nie będą tego robić. Wypraszam sobie! Ile razy mam do ciebie to mówić, żeby w końcu to do ciebie dotarło, he? Może to ty w końcu, choć raz zrób to, co do ciebie mówię; o co cię proszę. Nie będę z tobą rozmawiać, dopóki nie zmienisz do mnie swojego głupiego podejścia. Tam jest twój syn. - Wskazał ręką. - Jego możesz pouczać. NIE MNIE - powiedział szybko, bez żadnego zająknięcia.
Po jej policzkach popłynęły łzy.

Powiedz mi, czemu mówisz 'nie'?
Powiedz mi, czemu mną manipulujesz?

- Wiesz co? Starałam się, jak mogłam... Robiłam, co w mojej mocy, żeby było w porządku. Chciałam Cię przeprosić, a Ty na mnie naskakujesz za to, że chciałam odrobiny uwagi. Żałuję, że kiedykolwiek zgodziłam się na tę idiotyczną propozycję Toma. Mogłam sobie spokojnie sprzątać biura i mieć w nosie Twoje życiowe rozterki i problemy. Wychodzę z siebie, robię wszystko, żeby Lisa nie odczuła Twojej nieobecności, a Ty tylko krzyczysz po mnie jak po nic niewartym śmieciu. - Po jej policzkach płynęły ogromne łzy. Rozkleiła się. - Nie musisz się bać. Nie będę cię już pouczać. W ogóle znikniemy ze Scottem z Twojego idealnego życia.
- Dobrze wiesz, że nie mam idealnego życia! - zawołał jeszcze bardziej poruszony. - Co ty sobie wmawiasz za idiotyzmy!? Cieszę się, że mogę zostawić Lisę z Tobą, a nie z jakąś znowu inną kobietą. Ja też się staram, chciałbym ci powiedzieć. Zawsze, kurwa, się staram i zawsze wychodzi źle! Mam dobry humor, raz od wieków, zabieram was, żeby miło spędzić dzień. Spędziliśmy taki, to jeszcze do mnie coś masz. Bo wszyscy coś do mnie mają! Ja nie jestem robotem! Ja też jestem zmęczony, mi też się nie chce, też chciałbym odpocząć, ale nie mogę nawet Tego zrobić, bo ciągle musisz się mnie czepiać. Jak nie poprawiać, to pouczać, a teraz wyrzygiwać mi coś, co nie istnieje! O co Tobie dziewczyno chodzi? O co? Chcesz mi zatruwać życie, tak jak robiła to Marika? Co? - Mrużył oczy, nie spuszczając z niej wzroku. Zrobiło mu się naprawdę przykro.

Igramy z ogniem...
A ja wiem, że stąpam po lodzie...
Wiesz, że nie umiem się oprzeć...

- Przestań mnie traktować jak wroga... Nie jestem tu po to, żebyś ciągle mnie odtrącał - szepnęła, ocierając czarne od łez policzki. - Chciałabym powiedzieć ci, o co mi chodzi... Chciałabym, ale nie mogę. Starałam się, jak mogłam... Chciałam, żeby ten wieczór był równie miły, co popołudnie... Widocznie nadaje się tylko do zwierzęcego seksu raz na jakiś czas... Przepraszam. Na mnie już naprawdę pora. - Odwróciła się do niego plecami, by ukryć kolejne potoki gorzkich łez. Teraz dopiero czuła się jak zero. Naprawdę była ze wszystkim sama... - Odkąd urodził się mój syn... Nigdy nikt nie złapał mnie za rękę, żeby wskazać drogę... Nie potrafię odnaleźć za każdym razem dobrego wyjścia z każdej sytuacji. Daleko mi do ideału... Daleko mi do kogokolwiek, kim kiedyś chciałam być...
Kaulitz dał dużego susa w powietrze, by odświeżyć swój umysł i opanować swój wybuch. Przecież nie chciał, by jego pracownica przez niego topiła się w łzach.
- Wiesz co? - zaczął spokojnie. - Chyba za dużo sobie zaczęłaś wyobrażać. Nie sądziłem, że tak do tego podchodzisz, bo jakoś wcześniej mi o tym Nic nie wspomniałaś - wyrzucił. - Gdybyś mi o tym powiedziała, nie robiłbym do ciebie Nic, co by mogło spowodować Twoje łzy w tym momencie. Ale sama tego chciałaś. - Oburzył się, marszcząc brwi w niezadowoleniu.  - Sama się podkładałaś i mnie podpuszczałaś. Wiedziałaś, jak to będzie wyglądać, więc nie rozumiem twoich łez teraz - westchnął. Podniósł się z kanapy i podszedł do niej, łapiąc ją za ramiona. - Ja nie jestem w tym momencie kimś odpowiednim, żeby móc wskazywać ci drogę. Może, gdybym przeżywał inne problemy w tym czasie, mógłbym się tego podjąć, ale Nie Teraz. Nie rozumiem tego, że jeśli wiesz; Znasz moje problemy, to jeszcze sama musisz mi je dorzucać. Oczekujesz ode mnie uwagi, gdy moją uwagę teraz zajmuje tysiące innych spraw? Przykro mi Amando... - Pokręcił głową, nie wierząc w to, co się dzieje. - Nie jestem na nic gotowy w tym momencie - wyznał szczerze.
Jak on mógł się skupić na niej, jeśli myślał tylko o tym, żeby Lisie nie brakło mamy, z którą chcąc nie chcąc, spędzała mnóstwo czasu. Myślał o rozwodzie, o tych wszystkich sprawach i ewentualnie o spotkaniu z psychologiem dziecięcym, w razie by Ta robiła jakiś problem - Bo dziecka Nigdy jej nie odda! Niestety martwił się tylko, że sąd nie uzna go za prawnego opiekuna Lisy przez nieregularną pracę i brak czasu. Bał się, że straci swą córkę, na dodatek musiał prowadzić i grzebać w brudach życiowych obcych ludzi, żeby zarobić pieniądze na utrzymanie. Poza tym, że jego Własna żona zdradza go od miesięcy i czuje się nikim...

Dla ciebie zawsze gram.
Nieważne, co robimy.
Nie jestem głupia, łamiemy wszystkie zasady.
I nie wiem, co mam zrobić
z tą zakazaną miłością...

- Nie rozumiesz... Nie chcę, żebyś to robił... Nie oczekuję od ciebie zupełnie niczego... Poza tym jednym małym szczegółem, jakim jest zrozumienie tego, że nie jestem idealna... Że wielu rzeczy nie wiem, nie doświadczyłam, nie znam. Musiałam dorosnąć w dziewięć miesięcy... Od 15 roku życia pracuję na wszystko, co mam... Na każdy kawałek chleba... Bliscy odebrali mi dzieciństwo tylko dlatego, że nie zgodziłam się na skrobankę... Tylko dlatego, że pokochałam dziecko, które zamieszkało pod moim sercem. Nie miałam możliwości uczyć się na błędach... Nie miałam, kiedy ich popełniać. Nie miałam czasu na randki, imprezy, naukę, czy zakupy... Martwiłam się nie tym, co włożę na kolejne spotkanie z facetem, a tym, za co dam dziecku jeść, czy wykupię leki... Nie potrzebuję w tej chwili niczego poza tym, żebyś postarał się mnie nie traktować jak zero. Wystarczy, że ja patrząc w lustro, tyle właśnie widzę.
Spojrzała mu w oczy.
- No, dalej... Powiedz... Co cię trapi... Widzę, że coś jest nie tak, jak powinno być... - szepnęła. - Pytałeś, czemu ci się podstawiam... Czemu prowokuję i kokietuję... Nie wiem, po co to robię... Lubię spędzać czas w twoim towarzystwie... Lubię, kiedy wpadasz nagle na coś ważnego, a zaraz po tym uciekasz, mówiąc mi, że mam zająć się młodą... Lubię się od ciebie uczyć... Dla mnie jesteś wzorem do naśladowania... Przynajmniej jeśli chodzi o profesjonalne podejście do pracy.
- Przecież ja cię nie uważam za zero. - Ponownie się bardzo zaskoczył. - Jest mi przykro, że tak się potoczyło Twoje życie. Naprawdę jest mi przykro, ale zauważ to, że nie tylko ty pracujesz na każdy kawałek chleba. Każdy inny dorosły człowiek również na to pracuje; na życie swoje i bliskich. Nie jesteś przez to 'inna'. Ja Też nie jestem idealny. Nikt nie jest idealny. Każdy popełnia błędy. - Nie rozumiał. Miał dziwne wrażenie, że ona właśnie jego uważa za kogoś 'idealnego'. W sumie przyznała, że ma 'idealne życie', co było dla niego wielkim absurdem. - I skoro lubisz spędzać czas w moim towarzystwie, to dlaczego ciągle się ze mną przekomarzasz? Ciągle docinasz? ... Ja nie jestem Tom, Amando. Ja mam swoje granice. Powinnaś to zauważyć już dawno... I ja też lubię, gdy tu przychodzisz... I tylko z tego względu cieszę się, że jednak Marika nie przyjechała do Nowego Jorku... - wyznał.

Nie, nie lubię tej zakazanej miłości.
Nienawidzę tego, że nie potrafię trzymać się z daleka, ale ja...
Potrzebuję tej zakazanej miłości...

- Nie mówię, że jestem inna, bo zapieprzam na życie, szorując kible... Ty masz gorzej ode mnie... Ale wiesz co? Jest w Twoim życiu coś, czego ja nie mam od lat... Wiesz co? Wsparcie bliskich. Masz Toma, rodziców... Ja nie mam nikogo. Zawsze mogłam liczyć tylko na siebie... Proszę tylko o to, żebyś nie reagował tak ostro na błędy, które popełniam, bo dopiero uczę się, jak je omijać, jak traktować ludzi, którym należy się szacunek ze względu na wykształcenie, czy inne niby ważne rzeczy... - Uśmiechnęła się. - To, co powiem, wyda ci się dziecinne... Zwyczajnie... Wyglądasz nieziemsko seksownie, kiedy ciskasz we mnie błyskawicami. - Zachichotała, podchodząc do niego bliżej. - Nie złość się na mnie... Postaram się być już grzeczna...
Westchnął ciężko.
- Dlatego robisz mi o to problem? - zapytał łagodnie. - Dlatego, że 'nikogo' nie masz? Nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie jestem idealny, wybacz. Może i znam się na morderstwach i biurokracji, ale na kobietach chyba w ogóle... - Ponownie westchnął, kręcąc głową. - Zawsze chciałem tylko miłości... - Zamyślił się. - Tylko miłości - podkreślił i wzruszył ramieniem. - Gdy już ją dostałem, okazało się, że to nie to, a najgorsze gówno, w jakie mogłem wdepnąć... Amando. To gówno muszę w końcu zmyć z buta i zacząć nowe życie. Jestem na etapie sprzątania brudów. Nie chcę się z nikim kłócić. Nie chcę, żebyś płakała... Poza tym, że miło, że nazwałaś mój dom 'kiblami'.  - Musiał jej to wygarnąć. - I wiedz o tym, żeby nie twoja pomoc przy Lisie, za którą jestem ci ogromnie wdzięczny i wynagrodzę cię za to, jak najlepiej się da, to nie wiem, co bym zrobił... - Pokręcił głową, mówiąc szczerze. - Proszę cię, żebyś pozwoliła mi przez to przebrnąć i zaznać spokoju. Proszę cię... - Zerknął jej poważnie w oczy, choć jego błysnęły, niestety nie iskrą. - Zrobisz to dla mnie? Tylko tego od ciebie oczekuję, a ja postaram się spełnić Twoje oczekiwania. - Przyglądał się jej. - I nie sądzę, żeby należał się szacunek komuś tylko dlatego, że ma wysokie wykształcenie - dodał na koniec.
Amanda również ciężko westchnęła.
- Nie chodzi o to, że nikogo nie mam... Tylko o to, że nie jest mi dane być kochaną. To podłe uczucie, kiedy nawet rodzice wyrzekają się ciebie i po prawie szesnastu latach zapominają o twoim istnieniu. Nie oczekuję od ciebie żadnego wynagrodzenia... Sam fakt, że jest bezpieczna, wystarczająco dużo mi daje. - Spuściła wzrok na swoje dłonie. - Nikt nigdy nie próbował dać mi tego, czego pragnę i oczekuję... Przestałam wierzyć w to, że kiedykolwiek będzie tak, jak powinno... Możesz prosić, o co zechcesz... Postaram się sprostać... Być oparciem i przyjacielem... O ile zwykła, łatwa pokojówka, może dla kogokolwiek znaczyć aż tyle, co przyjaciel - mruknęła. Nie mogła przeżyć tych wszystkich domysłów ze strony innych ludzi...
- Amando.
Postanowił sprawę postawić jasno. Tak, jak robi to na co dzień i przed sądem, gdyż widział, że ta rozmowa nie skończy się tak szybko, ponieważ dziewczyna po prostu dała w końcu upust swoim bolesnym doświadczeniom, wylewając je niestety znowu w niego.

Chodzisz do sklepu, tego samego co zawsze
I w nim Ci, sami ludzie, ale jednak inni.
Sensu tu zabrakło, dlaczego powiem Ci,
Taki bzdur natłok, że w głowie mętlik.
Jak w tym bałaganie być sobą od początku,
Gdzie liczy się opakowanie, a nie to,
co jest w środku.
Jest parę opcji, by dokonać tego,
trzeba się uwolnić od nich
i od własnego ego.

- Rozumiem twój ból, twoje poczucie niskiej wartości, jaką mi tu przedstawiłaś. Jeśli byłaś ze mną szczera, a rozumiem, że byłaś, to chciałbym ci powiedzieć, że każdemu należy się miłość. Ktokolwiek i jakkolwiek zawinił, trujesz sobie myśli tymi osobami, mając do nich żal i ból. Zamiast iść do przodu, tkwisz w tej przeszłości, stąd Twoje mylne podejście do spraw teraźniejszych.
Nigdy nie lubił bawić się w psychologa, ale nie chciał, by ta kobieta zadręczała go swoim żalem, 'atakując' go, jakby równie dobrze za tym stał. Bo nie stał. Był niczemu winny i wcale nie uważał jej za taką, jak ona sobie wyobrażała. Musiał coś z tym zrobić. Jeśli zawiadomiła, że jego życie w jej oczach jest idealne i jest jej wzorem do naśladowania, to wydawało mu się, że jego zdanie równie bardzo znacząco jest przed nią odbierane. Dlatego spróbował. Chwycił jej szczupłe ramiona i poprowadził ją do lustra, wiszącego na ścianie tuż obok drzwi wejściowych. Stanął zaraz za nią i skupił wzrok w jej odbiciu. Pragnął również dzięki temu przedstawić jej to, co on o niej myśli, gdyż się myliła i nie potrzebnie się rozklejała... Miał nadzieję, że mu się uda i dzięki temu będą mogli się do siebie jakkolwiek zbliżyć i wyjaśnić wszystko, co było niedokończone lub źle odbierane.
- Spójrz na to 'zero', które widzisz w odbiciu. Masz 22. lata i wychowujesz swojego syna samotnie, tak?
Pokiwała głową, jednak spuściła wzrok, by zbyt długo nie patrzeć na siebie... Starała się unikać takich sytuacji jak ta...
- Ja widzę tu tylko jedną osobę o pełnej wartości... - rzuciła cicho i westchnęła. Tak bardzo chciałaby mieć kogoś, komu mogłaby wszystko opowiedzieć... Strasznie tego potrzebowała...
Kaulitz olał jej spostrzeżenie. Nie chciał mówić o sobie, tylko o niej. Przynajmniej na razie.
- Spójrz na siebie, nie na mnie. Urodziłaś sama?
Pokiwała głową.
- Zupełnie sama... Nie było przy mnie nikogo... - wyznała. Pewnie go to nie obchodziło... Ale potrzebowała szczerej rozmowy...
- Sama poradziłaś sobie z trzydniówką i jego chorobami? - Trzymał silnie jej ramiona.
- A kto miał mi pomóc? Jestem sama jak palec w... Nosie... - Irytowała ją taka wymiana zdań. Dlaczego ona miała mówić o sobie, a on tylko pytać?! Starała się jednak grzecznie odpowiadać...
- Sama szukałaś potworów pod jego łóżkiem, czy w szafie w jego pokoju, który sama mu zapewniłaś?
- Sama, bo nawet jego cholerny ojciec miał nas w nosie... Sama, bo nowobogaccy starzy wylali na mnie pomyje... Sama, bo nikogo nie obchodził los małego dziecka... Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ten kutas łazi po świecie i dalej rozsiewa dzieci... Jakby tego było mało, na żadne nie płaci, chociaż tym dzieciom prawnie się to należy - wyrzucała z siebie.
- Sama go ubrałaś, sama go karmisz, dałaś dom i sprawiłaś, że jesteście niezależni. - Bardzo dobrze rozumiał jej ból, ale tu chodziło o nią, o nikogo innego.
- Co nie zmienia faktu, że gdybym wtedy nie dała ciała, to teraz nie mogłoby być lepiej. Myślisz, że marzyłam o byciu pokojówką u bogacza, który za ciężką pracę rzuca nam ochłapy tak marne, że chcąc być niezależną, muszę jeszcze wieczorami dorabiać, bo inaczej wyleją mnie i małego nawet z tego slumsu.
- Możesz przestać mówić o innych ludziach, tylko skupić się na sobie? - warknął już zniecierpliwiony.
- Cały czas się skupiam... I co to daje? Wiem wszystko, o czym mówiłeś... Wiem to... - wyszeptała podłamana.

Będąc sobą.
Jedni chcą cię zmienić.
Drudzy chcą być tobą.
Jedni chcą cię żenić.
Drudzy rozwód biorą.
Jedni chcą cię zżenić.
Drudzy ci pomogą.
I są tacy, którzy kochają cię takiego, jakim jesteś.
Jedni cię nie czają.
Drudzy Boga w tobie widzą.
Jedni cię kochają.
Drudzy nienawidzą.
Za tobą przepadają.
Za tobą z ciebie szydzą.
I są tacy, których nie spotkałeś nigdy wcześniej.
A to pewnie ci,
którzy są sobą w nocy, we dnie i
mają dosyć tych, którzy są nakręcani,
jak zabawki wśród głupawki.

- Tylko na sobie. Spójrz na siebie i powiedz, ile w życiu zrobiłaś i ile osiągnęłaś. SAMA. Inne dziewczyny na twoim miejscu, oddałyby dziecko, ewentualnie wylądowałyby w domu samotnej matki, lub jeszcze gorzej, znalazłyby sobie kogoś, u kogo by żyły na łasce, niszcząc swą godność. Zrobiłaś to?
- Byłam w takim domu... Dwa lata... I wtedy... Tamte dziewczyny... One pokazały mi, że mogę dać radę... Chcę dla młodego sobie radzić. Nigdy bym go nie oddała... Tak jak Ty nie oddasz córki...
- I dałaś radę. Wyszło ci to. Masz wspaniałego syna, mieszkanie, masz pracę. On odszedł i nigdy już nie wróci.
- Kiedy ja chcę, żeby wrócił... Chcę, żeby był ojcem dla swojego dziecka. Wbrew temu, co mówił Tom, wcale nie szukam na siłę tatusia dla Scotta... Najgorsze jest to, że jego znają wszyscy i mówią, jaki jest dobry... Jaki sprawiedliwy...
- Więc dlaczego nie spróbujesz do niego wrócić? - Skwasił się w myśli. Już kompletnie nic nie rozumiał. Sądził, że ona go nienawidzi. Westchnął ciężko. - Wybacz, że ci to powiem, ale dla mnie taki człowiek jak On, nie zasługuje na ciebie. To jest moje zdanie w tym temacie... - mruknął zniechęcony.
- Bo nie mogę na niego patrzeć - rzuciła. - Nie chcę z nim żyć... Chcę, tylko żeby poczuł się do obowiązku bycia ojcem. Chce, żeby mój syn zaznał odrobinę miłości z jego strony...
- Na siłę mu nie wepchniesz syna w ręce - zauważył. - Stać cię na kogoś lepszego. Wszystko zrobiłaś sama. Przez to wszystko przeszłaś sama i nie poddałaś się - zaczął już lekko poirytowany. - W dodatku potrafisz tak zmanipulować mężczyznę, że możesz mieć każdego, ponieważ plusem jest to, że dobrze, a nawet bardziej niż dobrze wyglądasz. Sądzisz, że dobre jest rozpamiętywanie Tego, co działo się 6 lat temu? Wylewanie łez z powodu tego, co było? Już wylałaś na to zapewne litry łez, dlaczego nadal to robisz? Obudź się. - Ścisnął jej ramiona i lekko potrząsnął nią. - Spójrz na siebie. Jesteś piękną, młodą kobietą. Masz boskie nogi i potrafisz wykorzystywać swoje atuty. Możesz mieć każdego frajera, którego tylko zechcesz. Potrafisz to. Ja się dałem... Masz syna, dla którego jesteś najważniejsza na świecie. Liczy na ciebie, a ty mu się oddajesz. Nie musicie żyć tak, jak żyjecie. Scott nie musi żyć bez taty. Czasami lepszymi ojcami stają się ci, którzy doszli. Też nie miałem ojca, a mojego ojczyma kocham bardziej niż swojego. Spójrz sobie w oczy. Jesteś silna i niezależna. Po co ci ktoś, kto ma cię w dupie? Masz dopiero 22 lata. Możesz wszystko, co zechcesz. Wystarczy tylko zapomnieć; odłożyć te gorzkie wspomnienia do piwnicy, zamknąć ją i wyrzucić klucz. Bo to, co przeżyłaś, daje ci tylko jedną myśl. Mogę i potrafię, bo mnie na to stać. Zacznij żyć i przestań wylewać łzy na kogoś, kto na to nigdy nie zasługiwał. - Przykro mu trochę było, ale mówił to nie tylko do niej. Właśnie sam sobie uświadamiał, że Marika nigdy na niego nie zasługiwała. A najgorsze było to... - Byłem z Mariką przez długi czas tylko ze względu na Lisę... Bałem się samotności, że sobie nie poradzę... Jesteś silniejsza ode mnie i to Ty w tym temacie jesteś dla mnie przykładem.
- Mogę i potrafię, bo mnie na to stać... - Powtórzył sobie w myśli.
Spojrzała na niego zaskoczona wyznaniem. To, że go uwiodła... To jedno... Ale to, co powiedział na sam koniec...
- Też się boję... Boję się samotności. Zwłaszcza kiedy wracam do pustego domu, wieczorem, gdy Scott odwiedza kolegów... - wyznała. - Nie zmuszę jego ojca do kochania syna... Ale nie potrafię znaleźć nikogo, kogo młody by polubił... - Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się przez łzy. - Twoja żona dostanie to, na co zasłużyła. Ty znajdziesz w końcu kogoś, kto zasłuży na Twoje względy... Kogo Lisa polubi i zaufa...

Znajdź trochę światła.
Wszyscy są gotowi kochać.

- Ty też znajdziesz kogoś, kto będzie zasługiwał na Twoją i Scotta uwagę. Musisz... Musimy tylko zapomnieć o tym, co było, bo to, co było, mówi tylko o tym, że zaraz wyjdzie słońce, tylko musimy spróbować w nie spojrzeć. - Również zaszkliły mu się oczy.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - spytała niepewnie. Wciąż była podłamana, ale zaczynała powoli w siebie wierzyć... Dzięki niemu... Patrzyła prosto w jego oczy, po jej policzkach wciąż płynęły łzy. W pocieszającym geście ścisnęła jego dłonie.
- Słucham. - Zerkał jej niepewnie w oczy. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.
- Nigdy więcej nie myśl, że jesteś słaby... Bo nie jesteś. Właśnie zrobiłeś coś niemożliwego. Dodałeś mi sił... Oddałeś wiarę w siebie i pozwoliłeś mi uwierzyć w to, że jestem warta więcej, niż myślę... - powiedziała spokojnie. - I... Przytul mnie... Proszę... Po koleżeńsku... Potrzebuję tego... - szepnęła cicho.

Mówisz, że zawiódł cię świat.
Nie tak się umawialiście.
Nie wiesz, po co tu jesteś.
Wolisz nie czuć, nie myśleć.
Za trudne? To nic, to taki czas.
Zostaw wszystko i chodź, urodzimy się jeszcze raz...

Sam tego potrzebował. Zwykłego zbliżenia, które było niczym dla wielu, choć w tym momencie dawało wiele pozytywnej siły. Siły do walki. Uśmiechnął się lekko. Objął ją swymi ramionami i dał jej poczuć smak swych męskich ramion, gdy on sam czerpał z jej spojrzenie na lepsze jutro.
- Masz największego przyjaciela, który choćby nie wiem, co, nigdy cię nie zostawi. Też nie jesteś sama - wyznał cicho.
Pokiwała głową, mocno go przytulając. Wiedziała, że oboje tego potrzebowali... Czuła się przy nim bezpieczna...
- Możesz zawsze na mnie liczyć... Nie zostawię Was w potrzebie... Ani ciebie, ani małej... - szeptała, gładząc jego plecy. Pierwszy raz od wielu lat czuła, że nie jest samotna.
- Dziękuję...
- Pomogę ile będę w stanie - obiecała. - Cóż... Jak twoja żona dowie się o tym, że sypiasz z pokojówką, a dowie się na pewno... To będę mogła pożegnać się z pracą... I wiesz, co? Naprawdę seksownie wyglądasz, gdy się na mnie wściekasz... Ale obiecuję, że będę się starała.
- Nie dowie się, bo żadne z nas się do tego nie przyzna. - Zerknął jej w oczy. - Nie chciałbym, żebyś tylko w moich nerwach widziała mnie seksownego. - Uniósł brew.
- Jest jeszcze kilka rzeczy, które w Twoim wykonaniu wyglądają bardzo pociągająco i nieziemsko seksownie... - Zachichotała i zrobiła minę niewiniątka, udając skruszoną, choć w jej oczach błyszczały radosne ogniki pożądania, które w niej wywoływał.
- Jakie? - Jego uniesiona brew ani drgnęła, choć uśmiech wskoczył mu na twarz, słysząc i widząc jej cichą radość bądź też ekscytację z tego, co sobie pomyślała.
- Kiedyś ci pokażę... Ale lubię... Naprawdę lubię zwierzęce zapędy i chwile, kiedy nawet prasowanie je w tobie wywołuje. - Puściła mu oko i odsunęła się, ruszając powoli do kuchni.
Uśmiechnął się szerzej i pokręcił głową. Usiadł z powrotem na kanapę i kontynuował jedzenie już zimnej kolacji. Po czym zaproponował kobiecie kieliszek wina. Tak dla rozluźnienia. Amanda z chęcią na to przystała. Wznieśli toast za nowe życie bez łez.


CDN

Rozdział 15

No chyba pierwszy raz od dawna w terminie pojawia się odcinek xD  Raczej już następne też będą się pojawiać raz w tygodniu w sobotę więc już mam czyste sumienie ;)
Liczymy na Wasze komentarze i reakcje pod odcinkiem :* 
Pozdrawiam i zapraszam do czytania :)

~15~


Wrócił ze swą teczką do hotelu. Cieszył się, że ma koniec pracy na dziś. Policja śledcza zwinnie rozgrzebuje brudy i coraz większe prawdopodobieństwo było, że żonę właściciela firmy transportowej zabiła właśnie fryzjerka, nie on. Zacierał tylko ręce.
Na dodatek spędził miło weekend w towarzystwie pokojówko-niani, z której mógł korzystać, gdyż sama go wiecznie kusiła i nadal nie przestawała. Co prawda nie traktował jej zbyt miło i to tylko dlatego, że go czasem bardzo irytowała. Nadal był zły o to, że tak bezczelnie go potraktowała tego czwartkowego dnia, wyjmując mu z dłoni jego telefon i stawiając do pionu. Zlewał ją, ignorował i nie zaczepiał, ale gdy dochodziło do zbliżenia, można by było powiedzieć, że jest zupełnie inaczej... Podobał mu się z nią seks.
Był zadowolony, nawet jeśli Marika nie zjawiła się w Nowym Jorku. Trochę go to dźgało po sercu, aczkolwiek cieszył się już, że nie musiał jej w takim momencie oglądać. Lisa była szczęśliwa i nawet o nią nie pytała, a to było dla niego najważniejsze. Za każdym razem, gdy sobie przypomniał jej słowa, oznajmiające, że to przy nim chce być, a nie przy mamie, uśmiech mimowolnie wkradał się na jego rzadko radosną twarz, a na widok brata plotkującego z recepcjonistą uśmiechnął się jeszcze szerzej i podszedł do niego.
- Cześć.
- Hej - rzucił Tom i wrócił do plotek.
Bill zirytował się zachowaniem brata.
- Ładnie to tak gości ignorować? - spytał zdenerwowany. Nie dość, że nie miał, kiedy się z nim spotkać to jeszcze został bezczelnie olany.
- Mój Billy powraca do świata żywych, widzę - zażartował, widząc jego sztywną postawę.
- Daruj sobie te żarciki. Skończ lepiej plotkować i zjaw się wieczorem u mnie -zdecydował.
- Chodź na obiad lepiej. Głodny jestem. Na razie Jaden, jak przyjdą jeszcze jakieś, to dzwoń do mnie.
Jaden skinął głową z uśmiechem, zerkając uważnie na pana Kaulitz. Był lekko zdumiony tym, że Tom się tak do niego odzywa. Ten facet robił wrażenie bardzo zapracowanego, sztywnego gościa.
Tom pociągnął brata do bufetu.
- Nie przepadam za tym miejscem - mruknał. - Wolę, gdy Amanda gotuje.
- Co ty. Tu też dobrze gotują.
- Domowe obiadki Amandy nie mają sobie równych. - Kłócił się z nim. - Zobacz, jak przez nią utyłem!
Tom zajął swoje stałe miejsce na kanapie pod ścianą z oknami na ulicę.
- Spalisz to szybko. - Zaśmiał się znacząco.
- Ciekawe, gdzie. Marny ze mnie sportowiec - odparł jakby nigdy nic.
- Nie marudź, tylko opowiadaj, co w końcu wyszło z tą Mariką.
- Z Mariką? Muszę o tym mówić w takim miejscu? - Mruknął, wskazując gestem głowy pomieszczenie.
- Nikt tu nas nie słucha. - Tom nie rozumiał, stresu swojego brata.
- Przecież te dwie to plotkary. Podsłuchają coś i będą rozpowiadać po ludziach.

- Zobacz... To ten jego brat - szepnęła Samantha do przyjaciółki. - Lepsze z niego ciacho od Toma - dodała z uśmiechem, zauroczona gustownym ubraniem młodszego Kaulitza.
- Ach daj spokój. Rzekomo sztywny jest jak kij od miotły... Żonę ma. Ale wiesz, co słyszałam? Koleżanka, która jest pokojówką, mówi, że chyba posuwa tą nową... Jak jej tam... Wiesz która...
- Omg! Co ty mówisz!? - Zaskoczyła się. - To diabeł z niego. - Uśmiechnęła się z iskrą w oku. - Cóż. Idę ich obsłużyć. - Podkreśliła ostatnie zdanie z uśmiechem, biorąc menu.
  - Uważaj - po groziła jej i zaśmiała się.
- Dzień dobry - przywitała się miło z przystojniakami i podała im karty menu, ale również szykując notes i długopis, zerkając na Toma, który spis dań znał na pamięć.
- Wyciągnąłeś mnie tu, więc wybieraj - marudził Bill. Na nim to menu nie robiło wrażenia. Spojrzał na długie paznokcie kobiety i skrzywił się. - Same gotujecie? - spytał zimnym tonem.
Stefi, słysząc słowa Billa, zaśmiała się pod nosem. Samy będzie miała ciężko. Zajęła się wycieraniem naczyń, znajdujących się na barze, puszczając Tomowi oko. Na co Tom się do niej uśmiechnął.
- Nie, są od tego kucharze i szef kuchni. - Samantha uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Mam nadzieję, że nie mają takich sztucznych szponów. - Uśmiechnął się i spojrzał na brata. - To, co bierzesz?
Samantha się nieco zaskoczyła jego niestosownym komentarzem, ale przełknęła to.
- Jeśli ma pan ochotę, może pan wejść na kuchnie i rzucić okiem na pańskie danie, podczas przygotowań. Zapraszam. - Zachęciła bardzo uprzejmie, zerkając mu prosto w oczy, lekko rozbawiona.
Tom się wyśmiał głośno z propozycji Samanthy, choć Billa uwaga, wcale nie wydała mu się dziwna. Już był do nich przyzwyczajony. Rozbawiony złożył zamówienie pięknej kelnerce.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia - stwierdził. Przejrzał kartę i skrzywił się. - Zjadłbym... W sumie to nie ma tu niczego, na co miałbym ochotę - marudził. Czuł się osaczony przez dziewczynę. Nie podobało mu się to. - W apartamencie czeka na mnie gotowy obiad... Poproszę więc wodę i może kawałek ciasta. - Zrezygnował z niepewnego obiadu na rzecz zachwalanych przez brata ciast.
- Może coś mocniejszego na rozluźnienie? - Zerknęła rozbawiona na Toma, po czym uśmiechnęła się serdecznie do jego brata.
Tom się znowu zaśmiał.
- Tak. Dawaj whisky z colą dla brata - rzucił Tom.
-Tom! - Bill skarcił brata. - Poproszę wodę i kawałek sernika bez rodzynek.
- Dobrze. - Zachichotała pod nosem. - Czy to wszystko dla panów?
- Butelkę dobrego wina na wynos. Żona przyjeżdża i mamy randkę - skłamał. Miał nadzieję, że teraz będzie miał spokój.
Blondynka z uśmiechem przyjęła zamówienie i wróciła za bar.
- To jest prawdziwy sztywniak. - Przeraziła się, szepcząc do przyjaciółki i zniknęła w kuchni.
Stefi zaśmiała się.
- Mówiłam! - zachichotała.

Zaraz, chwila. Dwadzieścia minut nawet nie mija.
Czy ja śnię? Jeden drugiemu łapami przed nosem wywija.
Weź uszczypnij mnie. Ostra wymiana zdań na temat jakiegoś gówna.
Stan wzajemnego nakręcania się. Jeden drugiemu chce dorównać...

- Co ty taki spięty jesteś? - zapytał Tom.
- Wkurza mnie, jak jakaś kelnerka próbuje mnie wyrwać na byle obiadek. Amanda dziś robi domowe smakołyki... Jak zawsze. To jest kuchnia. Nie jakieś barowe żarcie.
- Serio potrzebujesz jakiejś rozrywki. Masz wolny weekend? Wybierzemy się na miasto, he?
- Weekend spędzam nad papierami. Niedługo koniec sprawy... Po wyroku będę miał czas.
- Ehh... - Skwasił się. - Dużo przynajmniej zarobisz na tej sprawie? - Chciał choć jeden plus usłyszeć z tego całego jego papierowego życia.
- Wystarczająco dużo, żeby pozwolić sobie na długie wakacje pod palmami z małą. - Zaśmiał się lekko. - Pieniędzy mi nie braknie.
- No to dobrze. Ja urlop dostanę pewnie dopiero po kampanii. - Skwasił się.
- Zajmę ci leżak na plaży. - Zaśmiał się.
- Świetnie, to wieki na mnie poczekasz...  No właśnie. - Przypomniało mu się. - Nie długo, myślę, że w przyszłym tygodniu rozpoczną się zdjęcia na twoim piętrze. Będą robione obok w apartamencie królewskim.
- Nie ważne jak długo... Poczekam... W królewskim? Jaki to numer apartamentu? - Spytał zainteresowany
- 483.
- Spoko. Przeniosę się na ten dzień do Amandy. - Puścił mu oko.
- Nie będziesz musiał. To obok. Nie będzie zbyt głośno. - Zaśmiał się Tom. - Myślę, że to potrwa mniej niż jeden dzień.
- 483 to mój pokój. Poza tym... I tak spędzamy czas we czworo. Dzieciaki się polubiły - wyjaśnił.
- Jak to twój...? No tak! - Zaskoczył. - O ja... A ja powiedziałem w biurze, że jest pusty. Haha! To serio będziesz musiał się wynieść i to dzień wcześniej, żeby pokojówki mogły go ogarnąć... We czworo? To już tak grubo jest? - Zaciekawił się.
- Damy radę. Amanda się nie pogniewa o to. I gwarantuję Ci, że wszystko ogarnie - powiedział. - Maluchy nawet śpią w jednym łóżku z misiami.
Przyglądał się bratu zaskoczony.

- Okay. Idę z tym ciastem, bo jeszcze naskarży na obsługę - zażartowała Samy, biorąc zamówienie pana Kaulitz na złotą tackę.

- Najgorsze jest to, że ta mała ciągle wylewa na mnie swój ból... - mruknął. - Podajecie ciasto na złotej tacy? - Zaskoczył się.
- Dla pana, panie Kaulitz mogłaby być nawet wysadzana diamentami. - Zaśmiała się.
- Trzymam za słowo... Byle te diamenty nie były na pani paznokciach. - Puścił jej oko i czarujący uśmiech.
- Zobaczę więc, co da się zrobić. - Uśmiechnęła się do niego zalotnie i zbliżyła się do niego, niezbyt utrzymując barierę osobistą, by podstawić mu zamówienie pod nos.
- Wy to chyba macie w naturze, co? - Zaśmiał się Tom, nie wierząc, do czego są zdolne te dwie wariatki.
- Tooom... Proszę cię. Nie wiem, o co ci chodzi. - Puściła mu oko.
Tom pokręcił głową, niedowierzająco.
Bill odchrząknął.
- Dziękuję, proszę o rachunek i dostarczenie wina do apartamentu 484 - powiedział. - Moja pomoc hotelowa będzie wiedziała, co z tym zrobić. - Chciał pokazać, że nie mają prawa go podrywać, bo to on wybiera, z kim sypia.
- Wedle życzenia panie Kaulitz, ale jeśli się nie mylę, to zamieszkuje pan królewski apartament, czyli numer 483. - Musiała się wypytać i dociec, dla kogo tak naprawdę to wino.
Tom przyglądał się im z zaciekawieniem.
- Moja pomoc hotelowa mieszka pod 484 i tam proszę dostarczyć mój trunek. Pani Amanda się nim zajmie do przyjazdu żony.
- Ahmm... - Już wszystko wiedziała. - Dobrze, tak też się stanie i proszę się o nic nie martwić. - Odbiegła prawie od nich. - ON NAPRAWDĘ Z NIĄ SYPIA! ONA MIESZKA W APARTAMENCIE OBOK NIEGO! DLATEGO JEJ NIE WIDZIAŁYŚMY, GDY WCHODZI DO PRACY, ONA CAŁY CZAS TU JEST! I WŁAŚNIE ZAMÓWIŁ DLA NIEJ WINO! - zawołała cicho do przyjaciółki mega podjarana nowinką.
- Żartujesz?! - pisnęła. - O mamo! Taki przystojniak i ona?!
- NO! Wyobrażasz to sobie!? To jak Piękny i Bestia! - Nie mogła przeżyć.
- Ciekawe, co on w niej widzi? - Zastanawiała się.
- Nie mam pojęcia. - Pokręciła szczerze głową. - Ale muszę przyznać, że laska to szczęściara...
- Noo... Jak wpadną, to z głodu nie umrze.

I choć dla wielu to szok i ból.
I wszyscy wokół marzą o tym, żeby nie wyszło.
Już czułem ten mrok i chłód.
I co by się nie działo, zawsze musiałem wybrnąć.
I nawet jak los to wróg.
I nie raz nawet w najgorętszych miejscach jest zimno.
Musiałem dać krok na przód,
gdy cała reszta za mną się martwi opinią.

Bill uśmiechnął się cwanie.
- Taka pożywka im wystarczy? - spytał.
- Pewnie. Zaraz będzie wiedzieć o tym cały hotel. Choć wydaje mi się, że to nie jest nowinka. Już wcześniej podejrzewali, że kręcisz z pokojówką - wyznał Tom.
- Nie kręcę z nią. Przyjaźnimy się.
- Spędzacie we czwórkę Dni, no i Lisa sypia ze Scottem. - Tom uniósł brwi, zaczął się irytować, że On nadal nie ma swojego obiadu. Jak go Mike znowu zobaczy, że się opierdala, to znowu będzie miał przypał. Już tylko patrzył nerwowo za szklane ściany na hol, czy czasem nie idzie. - Stef! - Zawołał. - Kiedy ten obiad!?
- Popołudnia - poprawił go. - To chyba nic dziwnego skoro maluchy są prawie w jednym wieku.
- Już idę słonko! - Zawołała Stefanie i zniknęła w kuchni.
- Cóż. Może zaadoptujesz synka, a ona zaadoptuje córeczkę. - Poruszył do niego brwiami. - Zerknął na bar, po czym znowu na brata. - Słonko... - Mruknął pod nosem.
- Coś sugerujesz? Amanda nie szuka ojca dla swojego dziecka - stwierdził.
- Smacznego. - Stefanie zjawiła się z pełnym talerzem. Puściła mu oko, pochylając się, by postawić obiad przed Tomem.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się do niej znacząco i zabrał się za jedzenie, znowu zerkając za szklaną ścianę restauracji w poszukiwaniu postaci o imieniu Mike. Nie widział go, więc kontynuował. - Sądziłem, że szuka ojca.
- Jeśli masz ochotę, przygotuję deser - zaproponowała.
- Nie dzięki. Mam wiele spraw dziś na głowie i tak się wywinąłem już przed Mikiem.
- Niee... Mówiła, że on ma już ojca... I nie trzeba jej zastępczego. - Skrzywił się. - Może pani nie podsłuchiwać i łaskawie czekać na wezwanie? - Bill się wściekł, na co kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Lubię wiedzieć, co w trawie piszczy - powiedziała. - Dobrze słonko... W takim razie smacznego.
Tomowi również przestało być do śmiechu. Naprawdę rozmawiali na prywatne sprawy. Wszystko powinno mieć swoje granice rozsądku. Nie ośmieli się jej tego później nie wygarnąć, zwłaszcza że już prawie się do niego wprowadziła.
- Nigdy więcej tu nie przyjdę. Amanda nie jest tak wścibska, jak te dwie - mruknął Kaulitz.
Tom pokręcił głową z westchnieniem.
- Jak ty z nimi wytrzymujesz? Zresztą... Nie ważne... Ważne, że Lisa chce zostać ze mną.
- Wiesz... Gdybyś był otwarty, tak jak ja, to by cię nie obgadywali wszyscy. Mieszkasz w królewskim apartamencie, a każdego obgadują, kto tam mieszka. Nie czuj się wyjątkowo - wyjaśnił Tom z uniesioną brwią, mówiąc tonem takim, jakby to było oczywiste. - Nie myślisz, że to może być u niej chwilowe? W końcu to jednak z Mariką spędzała większość czasu.
- I o każdym mówią, że kręci z pokojówką? - spytał i westchnął. - Nie. Powiedziała, że chce być ze mną i z tobą...
- Nie. Haha... Ale każdym się tak interesują. Wiesz, to dziecko. Jutro może zachcieć, być z babcią.
- Nie oddam jej Marice na zmarnowanie. Już bym wolał, żeby Amanda się nią zajmowała, gdy będę w pracy niż ona... Amanda nienawidzi tego miasta... Gdyby mogła, to by stąd wyjechała... - Poskarżył się.
- Bardzo interesujące. Opowiedz mi o niej coś jeszcze, a naprawdę zacznę myśleć, że coś was zaczęło łączyć.
- Co mam Ci mówić? Ona zalewa mnie swoimi historiami... Gada jak najęta... Choćbym chciał, to nie umiem jej nie słuchać.
- Ale nawet spoko masz podejście, ci powiem. Zamiast się przejmować rozwodem, zadręczasz się problemami pokojówki. Całkiem spoko - skwitował lekko z ironią.
- Bo to wszystko jest na mojej głowie... Ona, jej syn, jej problemy... Do tego moja żona i jej kochankowie.
- Wierzę ci. Powiedz mi tylko, gdzie masz miejsce dla mnie, he? - Uśmiechnął się.
- Ty mi nie zawracasz głowy problemami - zauważył. - A miejsce mam zawsze, kiedy się zjawiasz.
- No pewnie. Bo widzę, że masz ich mnóstwo, to po co ci jeszcze moje?
  - Jeśli potrzeba ci rady to mów...
- Na razie nie potrzebuję żadnych rad. Żyję aktualnie w prymitywnym... Nawet nie związku, a czymś... Nie wiem, czym? Heh... Jestem w trakcie przyjmowania kandydatów do reklamy. - Wyszczerzył się. - Nie nudzi mi się w pracy. - Uniósł brew. - Potrzebuję tylko towarzystwa brata podczas wspólnej rozrywki. Napić się z nim piwka. Popierdzieć w kanapę i po naśmiewać się z ludzi tak jak kiedyś.
- Więc wpadnę wieczorem, zostawię Lisę z nianią i przyjdę.
- W ciągu tygodnia? - Zaskoczył się. - Mówiłem o weekendzie. Ja znów pewnie do wieczora będę tu gnił...
- W takim razie w weekend. - Zgodził się.
- Jednak nie będziesz gnił w papierach? - wypomniał.
- Mogę nie gnić.
- No i zajebiście! - zawołał zadowolony.
- Taa zajebiście - zgodził się z entuzjazmem. - O której mam być?

***

- Co powiecie na to, żeby dzisiaj wybrać się na spacer? Albo do kina, jeśli Scott nadal czuje się niezbyt dobrze, hm?
Amy westchnęła ciężko, słysząc, jak Bill rozpieszcza jej syna.
- Tak! Chodźmy do kina! Do kina! - Ucieszyły się dzieci.
- To chodźmy. - Był gotowy już z miejsca wychodzić, gdyż nawet sam się nie rozpłaszczył. Miał mega dobry humor i zamierzał ten 'święty' dzień święcić. Miał też nadzieję, że Amanda mu znowu go nie zniszczy...
Amy stanęła w drzwiach i spojrzała na Billa. Od rana zupełnie ignorował jej obecność, nie mówiąc już o poprzednich dniach, w jakich się spotykali chyba tylko po to, żeby uprawiać ze sobą seks... Czuła, że to wszystko przez tę czwartkową kłótnię... Chciała z nim porozmawiać... Przeprosić go... Pragnęła, żeby było do końca dobrze, a nie tylko w połowie...
- Idźcie się ubrać - ponaglił dzieci.
Dzieci radośnie pobiegły do pokoju, żeby wyszykować się do kina.
Bill się zaśmiał.
- Wychodzi pan gdzieś? - spytała ostro.
Nie rozumiał, o co jej chodzi.
- Idziemy do kina. - Rozłożył ręce. - Czemu nie idziesz się ubrać? - Zmierzył ją.
- Sądziłam, że nie jestem mile widziana w pana towarzystwie - powiedziała spokojnie. Nawet nie spytał ją o zgodę!
- Co to ma wspólnego z kinem i dziećmi? - Uniósł brew, nadal nie rozumiejąc, o co jej chodzi. - Ja wieeem, że wy lubicie robić z niczego problem, ale weź, chociaż raz zrób jakąś przyjemność dla nas wszystkich i idź się przebierz. - Złapał ją nawet za ramiona, żeby przyśpieszyć tę sytuację.
Nie miał ochoty jej słuchać. Już podejrzewał, że każda z nią rozmowa będzie się kończyć jakąś głupią kłótnią... Chciał iść po prostu się rozerwać, spędzić dzień jakoś inaczej niż zwykle, cóż, że wyląduje na jakiejś bajce, ale to już było coś innego i miłego, ponieważ w towarzystwie swojej królewny. A Amy jak zwykle musiała dodawać swe trzy grosze.
Prychnęła.
- Nie robię problemu z niczego... Chciałabym jednak, żeby ustalał pan wyjścia mojego syna ze mną. Ja pana córki bez zgody z domu nie wyciągam - powiedziała spokojnie. - Ale wrócimy do tego później - stwierdziła, idąc również się szykować.
Kaulitz westchnął i pokręcił głową, mierząc jej tył.
Zajrzał do Lisy, czy czasem się nie zgubiła w szafie i żeby ewentualnie jej pomóc.
Dziewczynka była już prawie gotowa. Odkąd spędzała czas z Amy, jej styl stał się skromniejszy. Bill stwierdził, że również zmieni koszulę, gdyż nie chciał się czuć jak w pracy. Włożył jedną z modniejszych, choć odchodzących od stylu 'sądowego' koszulkę, przez co zmienił też spodnie na jeansy, a potem jeszcze adidasy, ponieważ musiał mieć wszystko dopasowane.
Amanda włożyła swoją najlepszą sukienkę, która zasłaniała tyle, ile powinna, jednocześnie pozwalając męskiej wyobraźni lawirować tu i tam. Do tego włożyła szpilki i zrobiła lekki makijaż. Spięła włosy w wysokiego koka, który odsłaniał jej smukłą szyję po czym wróciła do apartamentu Billa.
Dziewczynka złapała jego dłoń i sprowadziła go na dół.
- Tatusiu... Ciocia ładna... - Wskazała paluszkiem kobietę, która poprawiała synowi włoski.
- Taaa... - Zmierzył kobietę z iskrą w oku. - Ładniejsza od mamy, nie? - stwierdził, zapominając, że mówi to do córki.
- Mama tak ubiera się dla sąsiada - stwierdziła rezolutnie. - A ciocia dla Ciebie - dodała, puszczając jego dłoń i zeskoczyła po schodach na dół, wołając kolegę.
Uniósł brwi i zmarszczył czoło, zerkając na swą córkę.
- Świetnie. Wolałbym tego nie wiedzieć Liso... - mruknął pod nosem. Wcale się tym nie zaskoczył. Już dawno podejrzewał swą żonę o zdrady i zawsze pragnął o tym nie myśleć...
- Chodź tatusiu! - zawołała, machając do niego.
Amanda dopiero teraz odwróciła się twarzą do Billa, ukazując zalotne oblicze.
- Nie przesadziłam? - spytała go swobodnie.
- Trochę. To nie randka - przypomniał jej, zerkając jej w oczy.
Przeszedł obok niej obojętnie i wyszedł z apartamentu, trzymając wszystkim drzwi.
- Randka może nie, ale kto wie, czy nie znajdę w tym kinie fanatyka samotnych matek - odgryzła mu się, łapiąc syna i dziewczynkę za dłonie.
Gdy wyszła, oczywiście, że musiał rzucić okiem na całą jej osobę w tym kuszącym wydaniu. Uśmiechnął się pod nosem i zamknął drzwi, ruszając za nimi.
- Z dziećmi chodzisz na podryw? - rzucił tonem, jakby mówił to od niechcenia. - To twoja taktyka?
- Nie. Ale nie wiadomo nigdy, czy się kogoś nie spotka. Chcę być gotowa na każdą ewentualność - stwierdziła spokojnie. Irytowała ją ta dociekliwość...
- Cóż. Może tak. Nigdy nie wiadomo, gdzie się spotka Tę osobę - odrzekł, poprawiając swoją koszulkę, gdy zerkał w swe odbicie w lustrzanej windzie.
- Ja już ją spotkałam - stwierdziła spokojnie. - Pracuje teraz tylko nad tym, jak ją zdobyć - stwierdziła jakby nigdy nic.
- Doprawdy? Miło, że się dzielisz ze mną takimi wrażeniami - odrzekł nie w sosie.
Jak ona mogła mu się przyznawać do takich rzeczy, jeśli z nim sypia!?
- Nie bądź zazdrosny. - Spojrzała mu w oczy przez odbicie w lustrze. Chciała go trochę podrażnić...
- Nie jestem zazdrosny. Ja już zdobyłem, to co chciałem. A raczej sobie wziąłem. Od 'zdobywania' to szło szerokim łukiem - odgryzł się, również zerkając jej w oczy w odbiciu.
Spuściła wzrok. Poczuła się jak zwykła dziwka. A ona głupia chciała się z nim pogodzić... Chciała dać mu siebie... Swoje serce i miłość...
Wysiedli z windy i ruszyli w kierunku wyjścia, mijając kolejnych dobrze ubranych, młodych ludzi. Brad podstawił na podjazd jego auto, dlatego wszyscy się do niego zapakowali.
Zastanawiał się teraz, o kim mówiła, bo o nim na pewno nie. Może ma jakiegoś fagasa na tych swoich slumsach...?
Zastanawiała się, jak powinna pokazać mu, że coś dla niej znaczy... Nie mogła mu powiedzieć wprost, choć w sumie już się przyznała do tego, że traci zmysły przy nim... To chyba wystarczający dowód...?
- Masz coś za uszami i się nie chcesz przyznać. O niee... Ja się już nie dam wrobić w te wasze kłamstwa... - mówił w myśli, zerkając na jej nagie nogi, spoczywające obok niego na miejscu pasażera. - I na te nogi... I w ten słodki uśmiech...
Jego wzrok magnetyzował i paraliżował ją... Wrosła w siedzenie... Miała ochotę złożyć na jego ustach pocałunek... Nigdy nie zrobiła tego pierwsza... Może czas pokazać rogi?
Spędzili razem cudowne popołudnie. Bo takie właśnie było. Miłe i radosne, mimo tego, że w kinie oglądali bajkę z dziećmi. Teraz maluchy spały zmęczone w sypialni Lisy, a Amanda kręciła się po kuchni, szykując kolację. Miała szansę... Pierwszą i być może jedyną. Wyjrzała z pomieszczenia i spojrzała na Billa.
- Napije się pan wina? - spytała, poprawiając na sobie fartuszek.
Chciało mu się zaśmiać, iż zaproponowała mu jego wino, ale oczywiście nie zrobił tego z kultury osobistej.
- Nie zamierzam wdawać się z Tobą w żadne dyskusje, ponieważ źle one się kończą, jak już pewnie zauważyłaś - odmówił w miarę grzecznie.
Choć propozycja wydawała się naprawdę kusząca, widząc jej ciało, znając jej ciało i smak, które z chęcią, by posmakował jeszcze raz, tak chęć dobrych relacji pozwoliła mu podjąć właśnie taką decyzję, a nie inną.
- Pytałam, czy do kolacji podać wino - poprawiła, widocznie źle sformułowane pytanie. Jakaż głupia była! Chciało jej się śmiać samej z siebie...
Zerknął na nią z uniesioną brwią. Stwierdził, że dobrze wybrnęła z tej sytuacji, co mu się spodobało nawet.
- To do kolacji wino, czy nie? - Ponowiła pytanie, nie usłyszawszy jednoznacznej odpowiedzi.
- Z chęcią... Jeszcze nie dawno mówiłaś mi na 'ty', co się stało, że znowu przeszłaś na 'pan'? - zauważył z lekkim opóźnieniem, ale to przez jej ciało.
- Chyba tego oczekuje się od pokojówki, prawda? - Spojrzała na niego swobodnym wzrokiem i wzięła głęboki oddech. - Kolację podać w kuchni, czy w salonie?
- W salonie. - Włączył sobie program z wiadomościami wieczornymi.
Pokiwała głową i przyniosła smacznie wyglądający posiłek wraz z talerzem, sztućcami i kieliszkiem wina dla niego. Nie została przez niego zaproszona, więc nie zamierzała się pchać... Nie ważne, że chciała go lepiej poznać... Podziękować mu... Pokazać jak wiele znaczy...
- Smacznego - powiedziała i odwróciła się z zamiarem odejścia. Bez potrzeby robiła z siebie idiotkę.
- Dziękuję - odrzekł, zabierając się za podane jedzenie, skupiając wzrok w ekranie telewizora.
Poczuła się właśnie tak, jak wtedy, gdy ojciec Scotta wystawiał ją za drzwi... Jakby uderzył ją w twarz. Wzięła głęboki oddech i zniknęła w kuchni, żeby czymś się zająć. Obiecała sobie, że już nigdy więcej jej nie tknie... Zdjęła ten cholerny fartuszek i cisnęła nim o blat kuchenny. Przestawała się dziwić Marice, że znalazła sobie kochanka... Wróciła do salonu i spojrzała na niego.
- Na mnie już pora. Zabiorę Scotta i wrócę do siebie - zakomunikowała.
- Dobrze - odrzekł, nie widząc żadnego problemu.
- Spojrzysz w końcu na mnie, czy zamierzasz traktować mnie nadal jak intruza? - Zirytowała się. Nienawidziła jego obojętności! Tyle dni wytrzymała i się poniżała, że musiał nadejść tego ostateczny koniec i to właśnie teraz.


CDN

Rozdział 14

Znowu przepraszam za nieobecność... Mistyczna posiada problemy techniczne z komputerem, a ja żywnie nie miałam do tego głowy ze względu na przeprowadzkę. Zakończyłam już Astral Love (zapraszam ;) ) więc będę miała więcej czasu na to opowiadanie :) Mam nadzieję, że pocieszyłam choć trochę xD W każdym razie zapraszam w końcu na rozdział :)


~14~


"OMG! OMG! OMG! " - Odczytała wiadomość, od swojej współlokatorki Debby. Już podejrzewała, co się stało i z uśmiechem odpisała.
"Dostałaś się!?"
"DZWONILI DO MNIE! IDĘ DZIŚ NA ROZMOWĘ WSTĘPNĄ! MUSISZ IŚĆ ZE MNĄ, INACZEJ PADNĘ TAM I ZOSTANĘ WYCIERUSEM DO PODŁOGI A NIE MODELKĄ DO REKLAMY!"
Carolina aż otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tonem wiadomości. Aż strach jej było odmówić w takim momencie satysfakcji przyjaciółki.
"Pracuję!" - przypomniała.
"Rozmowę mam na 15:30! Hello! Ja też pracuję! Na inną godzinę bym się nie wyrobiła! Ale wyrwę się szybciej z roboty, żeby się OGARNĄĆ! Musisz jechać ze mną! Caro nie rób mi tego w takim momencie! ;("
"Ja nie mogę się wyrwać szybciej, żeby się ogarnąć. Inaczej bd śmierdzieć tłuszczem! Nie pokażę się taka w Luxie! Na głowę upadłaś"
"Wezmę ci jakieś ciuchy i przyjadę po ciebie. Ogarniesz się, ja ci pomogę! Byle, tylko żebyś tam pojechała ze mną! Nie masz pojęcia, jak mi się ręce trzęsą! Nie wyrobię dzisiaj w tej pracy... Chyba zaraz się pójdę zwolnić. Powiem, że dostałam jelitówki xD"
"Chciałabym takie coś powiedzieć u siebie... xD" - Zazdrościła. Parę razy próbowała coś podobnego wykręcić, ale jej szefowa wtem stawiała jej jeden warunek.
- Bierzesz tabletkę i siedzisz albo wychodzisz i więcej cię tu nie widzę. - Tak to mniej więcej brzmiało...

***

Wszedł do apartamentu stęskniony za swą królewną. Uśmiech zadowolenia nie schodził mu z twarzy. Powiodło mu się dzisiaj w sprawach, dlatego z tej okazji przed przyjazdem do hotelu zaopatrzył się w duże bombonierki dla dzieci i podał im z miejsca, obydwie małe główki czochrając.
- Czekoladkiii!!! - zawołała radośnie Lisa, gdy Scott nieco zmieszany prezentem obserwował zarówno ją, jak i jej ojca. - Pokaż! Masz takie same? - Lisa zerknęła w jego ręce na kolorową okładkę.
- Tak. Macie takie same - wyjaśnił Bill.
- Widzę, że komuś humor dopisuje - zagadnęła Amanda, czując się nieco olana. Nawet się z nią nie przywitał!  Może dlatego, że miała na sobie zwykłe krótkie spodenki i koszulkę z dekoltem w serek. Nie wyglądała jak zwykle dla niego.
- Tak. - Uśmiechnął się. - Mój pozew został przyjęty i od zaraz policja wszczęła śledztwo. - Przysiadł na kanapie i wyciągnął telefon.
Lisa od razu wykorzystała ten fakt i wdrapała się na jego kolana, zajmując się rozpakowywaniem dużej bombonierki. Zawsze wygodniej było na rodzicielskim kolanie, niż obok na wolnym miejscu kanapy i większość stęsknionych dzieci może to potwierdzić. Nawet jeśli wrzynające się chude kolana rodzica, były dość niefajne, przez co się wierciło...
- Gratuluję! - zawołała, szczerze się ciesząc z powodzenia tego zimnego faceta.
- Nie ma czego. To stare brudy, które nie są aż tak ważne, dlatego mi się przeciągnie wszystko... - To był jedyny powód, przez który mógł załamywać ręce, aczkolwiek i tak miał dobry humor.
Pierwsze co miał na myśli odblokowując swojego iPhona, to napisanie wiadomości do swojej żony. Czuł się niebo lżej niż jeszcze wczorajszego dnia. Nie było trzeba się dziwić, że miał na myśli swoją żonę. Tryskał energią i pragnął się tą energią podzielić z kimś mu bliskim. W takich sytuacjach zazwyczaj dawał się nieco wykorzystywać Marice, bo na siłę odsuwał problemy i jej występki na bok, chcąc czuć po prostu szczęście. To co, że było chwilowe i złudne. Zawsze miał tę nadzieję. Gdyby nie miał, nie byłby z nią tak długo...
"Mam nadzieję, że nie długo do nas wrócisz :* Jak się bawisz? " - Wysłał bez zastanowienia się.
Pragnął ją widzieć przy sobie. Choćby miała się do niego nie odzywać. Po prostu chciał, żeby była w zasięgu oka, by tylko móc na nią zerknąć i mieć poczucie, że jest. Ponad pięć lat się z nią męczył i trudno było się od takiego kogoś odzwyczaić... Jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości popełnia ogromny błąd tymi uczuciami. Nie chciał tego wiedzieć i nic rozpamiętywać. Chciał żyć po prostu przy niej chwilą i napawać się tymi ulotnymi, dobrymi minutami, by nabrać siły znowu na kłótnię.
Znowu wdał się w grę z dziećmi i Amandą. Tym razem był to Chińczyk, ale i tak znowu ciągle zerkał na wyświetlacz telefonu. Odpowiedź nie przychodziła tak szybko, jak tego oczekiwał, przez co tłumaczył sobie, że może bierze kąpiel albo jest w przymierzalni w jakimś butiku, a może i robi paznokcie i zaraz się na pewno odezwie.
Amanda westchnęła i wyjęła mu telefon z dłoni.
- Praca poczeka. Teraz Lisa oczekuje pełnej atencji - szepnęła i kontynuowali grę.
Ciśnienie mu wzrosło w setną sekundy. Jak ona śmie wyciągać z Jego dłoni, Jego telefon i jeszcze stawiać go do pionu!? Spojrzał w jej oczy zabójczym, morderczym i wściekłym wzrokiem, mając na ustach tyle bluźnierstw, że nie wiedział, które ma wypowiedzieć.
Wziął znacząco swą własność w dłoń i odrzekł w miarę spokojnie.
- Jak śmiesz mnie pouczać? Nie życzę sobie tego. W ogóle - zaznaczył ostro.
Amanda uśmiechnęła się do niego słodko, wskazując jego córkę i puściła mu oko. Nie zamierzała przejmować się jego humorami, aczkolwiek i tak odpowiedziała.
- A ja nie życzę sobie telefonów podczas zabawy z dzieciakami. Chcesz, żeby Twoja córka pytała, kim jest pan zza telefonu? - spytała, ignorując wszelkie formy grzecznościowe.
Spojrzał na nią, nie mogąc wyjść z zaskoczenia jej stosunkiem do jego osoby. Złapał pewnie za jej chude ramię, pociągnął, by wstała z kanapy i wciągnął ją do osobnego pokoju, zamykając za nimi drzwi.
Czuła, że teraz rozpęta się piekło, ale nie mogła znieść tego, że głupi telefon był tak ważny.
Stanął nad nią i wyciągnął w jej stronę palec, co najmniej jakby pouczał swą córkę.
- Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem!? - krzyczał cicho zdenerwowany na maxa. - Lisa jest Moją córką i jestem u Siebie, i będę robić to, co mi się podoba, nie Tobie - syczał z jadem. - Jeszcze raz się tak do mnie odezwiesz, to pożałujesz - zaznaczył śmiertelnie poważnie.
- Co mi zrobisz? No, słucham? Powiedz to... Głośno i wyraźnie - wypowiadała każde słowo, patrząc prosto w jego oczy. Czekała na to, co powie...
Miał wrażenie, że zaraz eksploduje! Jak ona mogła go stawiać w takiej sytuacji!? Miał ochotę się rozpłakać z bezsilności. Wszystko było NIE TAK.
- No więc? Sprawisz, że wylecę? Tak pozbywa się problemów pan Kaulitz?
- Twoja praca dobiegła końca na dzisiaj. Zabieraj się stąd i widzę cię jutro przed ósmą - warknął wściekły i wyszedł. Nie chciał się z nią kłócić, ale też nie zamierzał znosić jej zachowania.
Wyszła z pokoju i ledwo powstrzymując łzy, podeszła do syna. Jak miała mu wyjaśnić, że dla każdego są nikim? Że nie są mile widziani?
- Scott, skarbie... Musimy już iść - powiedziała, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Lisa, wychodzimy. Chodź się ubrać. Jutro się pobawicie.
- Nie, tatusiu... Mieliśmy grać! Wszyscy razem! - powiedziała smutno.
- Przykro mi, musimy iść. Jutro dokończycie grę. - Ponaglił, wyciągając do niej dłoń.
- Chcę, żebyśmy zostali z ciocią i Scottem - upierała się.
Naprawdę miał wrażenie, że zaraz nie wytrzyma i się rozklei przy nich wszystkich. Znowu czuł się jak idiota. Całe to szczęście było tak złudne, że aż śmieszne i irytujące.
- Proszę cię ostatni raz - odrzekł stanowczo i niemiło, powstrzymując swój wybuch emocji.
- Tatusiu, proszę... - W oczach dziewczynki były krokodyle łzy.
Zacisnął zęby, nabierając siły.
- Jeśli mama Scotta się zgodzi, żeby został, to możecie grać dalej...
- Ale wy mieliście grać z nami. Ty i ciocia też. - Nie dawała za wygraną.
Chciał po prostu zniknąć... To była jedyna kobieta w jego życiu, przed którą się tłumaczył, przed którą nie umiał dotrzymywać swojego stanowczego zdania. Marika czasem też na tym wychodziła z korzyścią, ale to bardzo rzadko.
- Lisa. Pani Amanda musi iść. Ma swoje życie, nie może z nami siedzieć całe dnie. Jak widzisz, jest w pracy. Przyjechałem już do ciebie i jej praca dobiegła końca. Też chce pobyć ze swoim synem. Rozumiesz? - Uniósł się trochę, mówiąc ostatni wyraz.
Amanda westchnęła ciężko. Jakie ona miała życie? Nie miała żadnego...
- Ciocia nie ma chłopaka... Scott może zostać... Chcesz, żeby ciocia siedziała sama? - spytała cichutko.
- Lisa. Koniec w ogóle dyskusji - oburzył się Bill. - Chodź się ubrać - warknął zły.
Jego nerwy wisiały na włosku. Czuł, że jeszcze jedno zdanie Lisy i nie wytrzyma, a nie chciał się na niej wyżywać.
- Tatusiu chcę zostać. W domu nie mam kolegów ani koleżanek... Mama wszystkim zabrania się ze mną bawić... Proszę... - Wychlipała.
- Przykro mi, nie tym razem. Scott jutro do ciebie przyjdzie. Przyjdziesz do Lisy, tak? - Zwrócił się do chłopca. - Powiedział, że przyjdzie. - Wziął ją na ręce, nie czekając, aż ten odpowie.
Dziewczynka zaczęła płakać. Nie chciała iść... Chciała zostać z ciocią i ze Scottem...
Chłopiec stał oszołomiony. Nie wiedział, co się dzieje.

***

Oczywiście punkt piętnasta godzina, a Debby się zjawiła w fast foodzie. Zniknęły w toalecie i tam się zaczęło.
- Oszalałaś!? - zawołała, zerkając na rudowłosą koleżankę, trzymając w dłoni czarną, obcisłą sukienkę. - Zrobiłaś to specjalnie! - zarzuciła.
Rudowłosa się wyszczerzyła słodko.
- W końcu raz możesz założyć coś eleganckiego, a nie chodzisz w tych swoich długich sukniach, jak hipis jakiś...
- Nie założę tego. Dupę będzie mi w tym widać. - Opuściła dłonie.
- Nie będzie! Wybrałam najdłuższą, jaką mam! - zapewniła. - No pośpiesz się, proszę! Zostało mi dwadzieścia pięć minut! - Skakała w miejscu, zerkając na zegarek.
Carolina westchnęła. Mogła się spodziewać, że ta odwali jej taki numer. Nie miała nigdy żadnego 'ale' do kusych sukienek, ale zawsze uważała, że takie rzeczy wyglądają lepiej na innych dziewczynach. Ona wolała luźne rzeczy i wyciery. A jedynymi sukienkami, jakie posiadała w swej garderobie, to właśnie sukienki do kostek, przypominające te hipisowskie, choć wcale takie nie były. Chociaż tak, mogła się poczuć, jak na wakacjach, gdyż mijały ją ślepo już drugi rok.
Włożyła na siebie sukienkę, szpilki i pomalowała usta czerwoną szminką. Włosy rozpuściła i w końcu ruszyły do miejskiego autobusu, by po dziesięciu minutach znaleźć się przed wysokim, szklanym budynkiem, zapraszającym do wejścia czerwonym dywanem i złotymi słupkami. Na ich straży stali dwaj mężni mężczyźni w czerwonych marynarkach, które już z progu zawstydziły studentki.
- Widzisz... Głupio byś wyglądała w takim miejscu w swoich sukniach... - zawiadomiła Debby.
Gdy znalazły się na wielkim, przesadnie bogatym, choć gustownym holu, rozejrzały się i zerknęły na siebie. Wymieniły się podekscytowanymi uśmiechami i ruszyły do równie przystojnego recepcjonisty. Po drodze minęła ich jakaś grupka, ekscytujących się ludzi. Od razu stwierdziły, że to kolejni potencjalni kandydaci do reklamy.
- Z reklamy - stwierdził Jaden, znudzony już swoją długą, witającą regułką gości na rozmowy kwalifikacyjne.
Dziewczyny skinęły głowami, a ten od razu wskazał głową i ręką konkretne drzwi do biura. Powędrowały tam obydwie mocno podekscytowane. Jak tylko przemknęły przez czarne drzwi ozdobione złotym, prostym napisem "BIURO", na długim korytarzu, pokrytym dywanem o stonowanym kolorze, napotkały wysokiego, przystojnego mężczyznę z jakimiś dokumentami w dłoni.
Tom zerknął na tę pierwszą i od razu się uśmiechnął.
- Po umowy? - Zaczepił.
Carolina chciała się zapaść pod ziemię, widząc mężczyznę. Jej serce tak mocno zabiło na jego widok, że wsunęła się bardziej za koleżankę, pragnąc stamtąd uciec.
- Na rozmowę - poprawiła rudowłosa z nie przesadzonym uśmiechem, chcąc wyjść na normalną. Ponadto miała dziwne wrażenie, jakby już go gdzieś widziała.
- Na rozmowę? - Zaskoczył się lekko. - Na zdjęcia chyba chciałaś powiedzieć. - Uśmiechnął się. - Chodźcie za mną. - Wrócił się, by zaprowadzić dziewczyny do konkretnego pokoju.
- Czemu tak późno? - zagadnął po drodzę. - W sumie nawet dobrze dla was. Nie będziecie musiały czekać godzinami na korytarzu, jak inni z rana - przyznał całkiem na luzie.
- To przez pracę - wyjaśniła radośnie Debby. - Będę dzisiaj, od razu wiedzieć, czy się dostałam, czy będziecie dzwonić? - Ciekawiła się.
- Będziemy dzwonić. Musicie przejść przez wybitnie krytyczną komisję sędziowską, która wybierze najlepsze z najlepszych - odrzekł z żartem.
- Serio? Kto siedzi w komisji? - Debby jeszcze bardziej się zaciekawiła i podekscytowała.
- Ja. - Uśmiechnął się pod nosem do dziewczyny.
Debby dopiero teraz zrozumiała, że to był żart i się roześmiała.
-Dooobreee! - zawołała. - Ja chyba cię już gdzieś widziałam.
Tom się uśmiechnął krzywo, a Carolina nadal chciała zapaść się pod ziemię. Żałowała, że weszła do biura z Debby. Każde uniknięcie spojrzenia jej wymarzonego przystojniaka, kończyło się odwrotem głowy w stronę przeciwną do jego, czyli w biura.
- Ta? Możliwe. - Wcale go to nie interesowało. Już dzisiaj się nasłuchał takich sztuczek od innych dziewczyn, by tylko wyrobić sobie ścieżkę. Otworzył w końcu konkretne drzwi i zaprosił je do środka.
- Ed? Zajmij się dziewczynami - zawołał do kumpla, siedzącego z nosem w monitorze, porządkując zdjęcia kandydatek.
- Chodźcie - zawołał miłym tonem, wstając natychmiast z miejsca.
Tom, dopiero gdy się wycofywał, mógł ujrzeć przez sekundę twarz, skrywającej się farbowanej blondynki. Aż się zatrzymał, gdy ich wzrok się spotkał. Wiedział już, czemu jej nie poznał od razu. Zawsze ją widział w końskim ogonie, dzisiaj jej włosy były rozpuszczone.
- Caroline? - zapytał nie pewnie, marszcząc brwi.
Dziewczyna poczuła duszność w tym momencie. Nie mając żadnej drogi ucieczki do bunkru, w którym mogłaby być bezpieczna, musiała z siebie w końcu coś wydusić. Niestety nie wydusiła. Skinęła głową, zmieszana, nie wiedząc, gdzie ma podziać wzrok.
Tom nie przypominał sobie, żeby widział jej zdjęcia w aplikacjach, a był pewny, że rozpoznałby ją.
Debby zerknęła na nich zaskoczona. Poczuła w pewnym momencie wściekłość, że koleżanka zataiła przed nią znajomość Takiego faceta! Nie mogła niestety wtrącić się do rozmowy, gdyż Ed porwał ją przed aparat, który miał pokochać jej ciało, bo jeśli nie, nici z reklamą.
- Czemu nie powiedziałaś, że chcesz aplikować? He? - zapytał bardzo miłym tonem głosu i nie ukrywał swojego zaskoczenia i zafascynowania tym, że spotkał się z osobą, z którą wchodził w interakcję, jako pierwszą, każdego dnia od pół roku, w swoim miejscu pracy.
Wyglądała zupełnie inaczej, niż w oknie budy, w którym ukazywała mu się w tej szarej, beznadziejnej firmowej koszuli i daszku. Aż oniemiał. Czuł się, jakby poraziły go piękne promienie słońca, widząc ją w tej sukience; ją całą, a nie tylko popiersie.
- Ja nie aplikowałam... - wydusiła z siebie. - Przyszłam z koleżanką... - wyjaśniła nerwowo.
- Ah... - Zerknął na Debby. - A ty? Nie chciałaś? - Zainteresował się.
- Nie... - Pokręciła głową, speszona do granic możliwości.
Uśmiechnął się do niej, widząc jej zawstydzenie. Była taka słodka! Nie mógł oderwać od niej oczu. To było dopiero dziwne. Lata już się tak nie czuł!
- Szkoda... - wyznał szczerze. - Mogłabyś dostać rolę... - To było to, czego właśnie zapragnął i chyba bardziej od niej samej.
Zaskoczona dziewczyna zagryzła wargę i się poruszyła nerwowo, nie mogąc powstrzymać swego nerwowego uśmiechu.
- Naprawdę? - zapytała, nie mając pojęcia, jak zareagować.
- Tak - odrzekł pewnie, jakby to było logiczne. - Widzę cię... W pięknej sukience z kieliszkiem wina w dłoni, przechadzającej się po... Królewskim apartamencie - wyznał z piękną, ogromną, nieznającą granic wyobraźnią, by tylko ją zachęcić do pozostania w jego miejscu pracy na dłużej.
Carolina zachichotała cicho, czując tę paskudnie wredną dla niej atmosferę, z którą nie potrafiła sobie poradzić.
- A Debby, gdzie widzisz? - To było genialne, tak uważała. Nie było innego, lepszego zdania, by odwrócić od siebie jego uwagę i móc choć trochę zaczerpnąć powietrza.
- Debby? Debby widzę na imprezie nad basenem. - Zerknął na rudowłosą. - Więc jak? Zgodzisz się na zdjęcia? - Ponownie skupił na niej wzrok.
Wzruszyła niewinnie ramieniem, zerkając w jego czekoladowe tęczówki, które tak bardzo ją onieśmielały.
- Mogę spróbować... - wyznała cicho.
- Świetnie. Jeśli dasz z siebie wszystko, na pewno masz tę rolę. Jeśli zostaniesz wybrana, poinformuję cię. - Wyciągnął telefon i zerknął na nią. Już dawno nie czuł tak mocno bijącego mięśnia na widok dziewczyny.
Caroline podała mu swój numer telefonu, stąpając z nogi na nogę.
- Świetnie - powtórzył. - Rozluźnij się trochę. - Uśmiechnął się na pocieszenie. - Ja muszę iść, będę dzwonić. Powodzenia. Ed! Tę panią też proszę sfotografować! - zawiadomił, a kumpel tylko skinął głową.
- Dzięki... - Pożegnała go niepewnym wzrokiem.
Tom wyszedł z biura i spuścił z siebie powietrze. Już długo nie przeżył tak sztywnej rozmowy. Pokręcił głową, twierdząc, że pewnie jej minie. Poza tym uśmiechnął się do siebie. Posiadł się jej numeru telefonu i wkręcił ją w zdjęcia. Ruszył zadowolony przez korytarz, by w końcu załatwić swoją sprawę. Nie sądził, że będzie miał taki dobry koniec dnia pracy.

***

Rozkleił się. Klucha stanęła mu w gardle, a oczy zaszły łzami. Miał wrażenie, że ostatnio wszystko robi źle. Praca szła w zwolnionym tempie, pomimo że osiągał celu. Jego małżeństwo się rozpadało, nienawidził żony, choć wypisywał do niej tak, jakby był w niej zakochany. Pokojówka robiła mu pod górkę. I jeszcze zarzuciła, że źle się zajmuje córką, przez co teraz ona płacze. Ręce zaczynały mu opadać. Nie wiedział, co ma w końcu robić. Zgłupiał.
Przytulił się mocno do ciałka swej córki. Pożegnał się ze Scottem, mówiąc 'do zobaczenia jutro' i powędrował z nią na rękach do jej pokoju. Tam usiadł z nią na jej łóżku i schował twarz w jej bluzkę, dając bezkarnie i bez świadków naocznych, upust swoim emocjom. Nigdy nie zdarzyło mu się rozklejać przy swej córce, ale nie miał już siły. Zaczynał naprawdę wierzyć w to, że to On jest tym złym.
Dziewczynka tuliła tatusia do siebie.
- Tato? - zaczęła po chwili.
- Hmm...? - Nie mógł się teraz od niej odczepić, nie chciał, by widziała jego łzy.
- Czemu mamusia nas nie kocha?
Zaskoczył się. Nim coś powiedział, odchrząknął cicho.
- Kto ci powiedział taką bzdurę?
- Ja sama to widzę, tato. Nie jestem małym dzieckiem... Wiem, kiedy jest źle... Mama woli tamtych panów i telefon. Nawet nie chciała się z nami pożegnać... A ciocia ciągle siedzi ze Scottem. Pytałam ją dzisiaj, czemu to robi... Powiedziała, że to dlatego, że bardzo go kocha.
Jego łzy znowu wypłynęły spod powiek, nawet gdy je zacisnął mocno, nie powstrzymało ich nic.
- Mamusia cię kocha. Jesteś jej córeczką...
- Nigdy mi tego nie powiedziała. Jak byłam chora, to zostawiała mnie u babci... Nigdy się ze mną nie bawiła tak jak ciocia Amy ze Scottem...
- Kochanie... Twoja mama czasami robi głupoty jak każdy inny człowiek... Jej się zdarza to często... - Westchnął. - Chcę, żebyś pamiętała o tym, że Ja cię bardzo kocham i jesteś dla mnie najważniejszą dziewczyną na świecie. Ważniejszą od twojej mamy, czy mojej mamy. Od wszystkich innych na świecie... Jesteś moją królewną i chcę dla ciebie jak najlepiej... Przepraszam cię, jeśli powiedziałem coś, przez co płakałaś... Tak bardzo cię kocham, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, byś była tylko szczęśliwa... Tak bardzo... - Tulił ją mocno do siebie, mówiąc powoli i z trudem, gdyż gardło mu się mocno ściskało.
- Chcę zostać tutaj... Z Tobą... Nie chcę być z mamą... Ona nigdy nie słucha, co mówię i ciągle chce chodzić na te głupie zakupy - mówiła. - Też Cię Kocham tatusiu... Niech mama sobie żyje w telefonie... Ja nie chce...
Uśmiechnął się szczęśliwy. Otarł palcami łzy, przetarł mocno oczy i spojrzał w końcu na nią, głaszcząc po policzku.
- Kochanie... Jesteś mądrą dziewczynką... Dlatego chcę, żebyś wiedziała, że ja i twoja mama... Możemy już więcej ze sobą nie mieszkać... Ale to też nie znaczy, że Ty, nie będziesz jej widzieć... - Postanowił w końcu odważnie.
- Chcę być z Tobą i z wujkiem Tomem. Tutaj... Tutaj mam kolegę i fajną ciocię... Nie chcę do domu...
- Dziękuję ci... - Uśmiechał się do niej lekko, mrugając nerwowo, by pozbyć się do końca swych łez. Ta mała istota właśnie dała mu mnóstwo siły i nawet o tym nie wiedziała. Pocałował jej czółko i  uśmiechnął się do niej ponownie. Był jej wdzięczny za to, co dla niego zrobiła w tym momencie.
- Kocham Cię tato... - szepnęła cichutko. - Idź spać... Jutro znowu masz pracę... - Powiedziała rezolutnie.
Zaśmiał się.
- Chodź ze mną.
Podniósł się z Lisą na rękach i poszedł do swojej sypialni. Ułożył ją na swym łóżku, siebie tuż obok niej i włączył telewizor. Podczas bajek jego oczy zaznały chwili odpoczynku, kimając na czuja.
Wybudził go jednak dźwięk wiadomości.
"Szampańsko, dlatego nie wiem, kiedy wrócę"
Skwasił się. Nie dosyć, że tak późno Marika mu odpisała na wiadomość, to jeszcze takim tonem...
Wybrał do niej numer telefonu i zadzwonił.
- Co chciałeś? - spytała zła, że zawraca jej głowę.
- Lisa chciała ci coś powiedzieć - zawiadomił i wziął na głośnik. - Lisa, powiedz mamie to, co mi powiedziałaś.
- Cześć mamo! Ja chcę być z tatą, wujkiem i ciocią! - zawołała radośnie.
- Bill!? O co tu chodzi? Co to za Nie śmieszny żart? Czemu nastawiasz małą przeciw mnie?
- Nie nastawiam. Nawet nic nie mówiliśmy takiego o tobie. Lisa sama to powiedziała. - Zerknął na Lisę.
Tak podejrzewał, że wyjdzie z tego bagno, ale musieli przez to przejść.
- Wrócimy do tego tematu, jak wrócę z wakacji - mruknęła.
- Obawiam się, że już nie będzie tutaj twoich rzeczy. Także możesz wrócić do domu i spakować się. - Wyłączył głośnik.
- Ty chyba na głowę upadłeś! Módl się, żebyś po rozwodzie miał co do gara wsadzić! - warknęła. Zepsuł jej wakacje...
Kaulitz się uśmiechnął i rozłączył. Od razu wszedł na konta, by sprawdzić, czy oby na pewno są zablokowane, ale były. Także nie miał się, o co martwić. I cieszył się, że nie podpisali intercyzy. Po sprawdzeniu kont zajrzał do szuflad jego żony, by wydobyć pozostawioną, drogą biżuterię, która teraz jego zdaniem kompletnie się jej nie należała i w ogóle na nią nie zasługiwała. Po czym zadzwonił do swojego przyjaciela z Los Angeles, który zajmował się sprawami rodzinnymi i poprosił o takie pismo rozwodowe. Oraz ściągnął obrączkę z palca i rzucił ją Lisie. Miał dziwne wrażenie, że Lisa otworzyła mu drzwi od jego celi. Dlatego jeszcze raz ją pocałował, mówiąc:
- Dziękuję ci kochanie. Bardzo ci dziękuję.
- Tatusiu kocham Cię - szepnęła cicho i przytuliła się mocno do taty.
- Ja ciebie też kocham. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką znam. - Również ją przytulił. Wycałował ją całą i wygniótł przy tym też...
Po burzy zawsze wychodzi słońce. To jest fakt i nic tego nie zmieni.


CDN