~2~
Weszła do hotelu od strony pracowniczej. To był jej drugi dzień. Dziś miała sprzątać biura. Według Raya, jej szefa, musiała poznać całą strukturę budynku, zaczynając od biur, poprzez puste pokoje, po apartamenty zamieszkiwane przez klientów.
Mam na dzisiaj inne plany
Nie potrzebuję na nie zgody
Bo oto stoję mimo wszystko
Z plecami przy ścianie
Gotowa przeszła do biurowej części budynku i zapukała do gabinetu Raya Stevenssona. Był to siwiejący mężczyzna na oko w średnim wieku. Jego znakiem rozpoznawczym była wysportowana sylwetka, brak uśmiechu i pewność siebie, którą emanował we wszystkie strony wszędzie, gdzie tylko się pojawił.
- Dzień dobry. - Powiedziała, wchodząc do środka, po usłyszeniu głuchego zaproszenia.
Ray był jednym z tych ludzi, którzy sprawiali wrażenie mądrzejszych, niż w rzeczywistości byli. Wtykał nos wszędzie, gdzie tylko się mieścił, a jego wnikliwe, bystre spojrzenie nie pozwalało blefować.
- Dzień dobry. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem na wąskich, bladych ustach. - W czym mogę pomóc?
Przywodził jej na myśl osobę, z którą nigdy nie chciałaby się zadawać.
- Miałam się dziś stawić u pana do sprzątania biur. - Zaczęła mówić, ale nie dał jej skończyć zdania.
- Zajmiesz się tym przez dłuższy czas. Musisz się wprawić, więc mam nadzieję, że będziesz się starała. Chodź. Pokażę ci, gdzie i od czego zaczniesz. - Jego głos był nieustępliwy i chłodny. Idealnie uzupełniał jej zdanie o szefie.
***
Dzień w pracy zleciał mu nie miłosiernie szybko. Siedziałby pewnie nadal nad papierami, gdyby koleżanka o imieniu Janett, pracująca biurko obok, nie zapytała.- Nocujesz dziś tutaj?
Oczywiście zaprzeczył, ale wyjaśnił, że musi jeszcze zostać. Kiedy miał plan w głowie, nie mógł zostawić go na później i w miarę szybko musiał zacząć nad nim pracować, żeby zrealizować cele. Jako że był cholernie dokładny, więcej mu czasu to zajmowało. Zresztą! Bardzo rzadko wychodził z pracy o godzinie szesnastej, tak, jak inni pracownicy biur. Zazwyczaj siedział do późna, gdy jego prywatne życie nie wyciągało go z hotelu.
Jednakże musiał zrobić sobie, choć paro minutową przerwę. Poszedł na ulubione zwiady. Musiał rozprostować kości, a przy okazji poplotkować z ulubionymi pracownikami. Były to dwie młode kobiety, pracowniczki restauracji hotelowej, u których czuł się jak młody Bóg. Może było to spowodowane tym, że wiedziały, że ma bardzo dobry kontakt z Mikiem, choć on osobiście wolał sobie tłumaczyć ich zachowanie, nijako, że jest taki zajebisty i nie potrafią mu się oprzeć, co wnioskował po mało jawnych flirtach z ich strony. Tom również osobiście ubóstwiał takiego rodzaju rozmowy, dlatego bywał w tym miejscu dość często.
- Gdybym miał was w domu, to bym wyglądał jak gruba świnia. - Skomentował, widząc nadzwyczaj wielki kawałek, tuczącego, ale i przepysznego ciasta na swoim talerzyku.
- Gdybyś miał mnie w domu, to raczej Ty byś gotował Mi, a nie ja tobie. - Odrzekła z żartem, pewna siebie Stefanie.
- Pewnie. - Zironizował z uśmiechem. - Śniadania i kolację do łóżka. - Zerknął na kobietę prowokująco.
- A żebyś chciał wiedzieć. - Figlowała za barem.
- Pewnie, ale coś za coś. - Uniósł jedną z brwi, kontynuując swą prowokację. - Na takie śniadanka i kolację, trzeba sobie zasłużyć. - Uśmiechnął się cwanie, a dziewczyny zachichotały.
- Cóż. Na Takie desery też trzeba sobie zasłużyć. - Zmierzyła go, podłapując prowokacje.
- Ja całe życie na to zasługuję. - Zaśmiał się pod nosem.
- Hah! Kto to mówi? Przepraszam, bo nie widzę tu żadnego faceta, który by sobie na to zasługiwał. - Rozejrzała się ślepo po wnętrzu, choć już jej zawodowe oko, wyłapało puste talerze na najbardziej oddalonym od baru stoliku. Natychmiast więc wzięła szmatkę, zdobną tacę w ręce i ruszyła spełnić swe obowiązki pracownicze.
Tom miał dobrą okazję napoić wzrok, pięknymi kobiecymi kształtami, które jak na Toma gust, Stefanie miała idealne. Niemniej jednak przypomniała mu się bardzo ważna sprawa.
- Nie znacie może jakiejś fajnej pokojówki?
- Potrzebujesz niani? - Zaśmiała się druga z dziewczyn. Tom wcale się nie złościł, że sobie tak z niego żartują. Kiedy było trzeba, potrafiły być poważne.
- Tak. Nie ma mi, kto smoczka w nocy podawać, jak wypadnie. Czuję się taki samotny...
- Ohh... Biednyyy... - Rozczuliła się.
- Nie. Mówię serio. Znacie kogoś takiego, kto by się zajął sprzątaniem mojego mieszkania? - Szamał ulubione ciasto.
- Nie mam, ale mogę popytać.
- A ty?
- Też nie... - Pokręciła z przykrością Sami. - Ale też mogę popytać znajomych. Hej. Weź sobie jedną z hotelu. - Zaśmiała się.
Tom się wyśmiał, ale po chwili spoważniał.
- To by było nawet dobre. - Pokiwał głową z żartem.
- Przyszła parę dni temu nowa.
- Wiem. Sprząta moje biuro. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Taa... Widać, że nie jest raczej doświadczona. Niezbyt dobrze wyglądała na rozmowie.
Tom pokręcił głową. One wszystko wiedziały.
- Nie zauważyłem. Zwinnie jej to wszystko idzie, no i świetnie wygląda w uniformie. - Uniósł brew na wspomnienie, wyglądy dziewczyny. - Jest miła i lubi pożartować. - Dodał.
- Już ją poznałeś? - Zaciekawiły się, choć to nie było dla nich coś nowego.
- Jasne. Jak bym mógł nie uciąć sobie z nią pogawędki? - Odrzekł, jakby to było logiczne.
Dziewczyny pokręciły głowami, wymieniając się spojrzeniami i uśmiechami.
- No dobra. To dajcie mi znać, jak byście kogoś znalazły.
- Spoko. Aż tak bardzo potrzebujesz miłości? Mogę cię przytulić, jeśli chcesz. - Bajerowała nadal Stefanie.
- Pewnie. Dawaj. - Rozłożył ręce.
Dziewczyny się zaśmiały, ale Stefanie naprawdę do niego podeszła i się przytuliła do siedzącego chłopaka. Sam Tom był zaskoczony jej pewnością siebie. Niezmiernie mu tym zaimponowała, choć już od dawna wiedział, że te dwie razem wzięte to istne wariatki. Najlepsze było w tym to, że nigdy nie mógł się zdecydować, która, od której jest ładniejsza. Na obydwie mógłby śmiało polecieć. A że Mike miał słabość do kobiecego piękna, w restauracji, zwłaszcza gdy miały non stop kontakt z klientem w twarz, musiały nienagannie wyglądać. Tom tylko mógł cieszyć oko i spędzić miło czas na pogaduszkach.
Jej żywiołem ogień, daje ciepło co dzień,
Rozpala ciało i emocje,
Ale muszę uważać, by nie poparzyć się.
- Mm... Jakbym miał taką mamę, to chyba wylądowałbym w więzieniu, za chore emocje.
Stefanie poruszyła do chłopaka brwiami i odeszła od niego.
- Weź to. - Przypomniał o pustym już talerzyku i wstał. - Nara. Zgorszyłem się jeszcze bardziej, niż byłem zgorszony.
- Osz ty! Już więcej tu nie przychodź! - Zawołała Stefanie, a on na odchodnym przez ramię puścił jej oczko, na co brunetka zareagowała już swoim, naturalnym uśmiechem.
Wyszedł z restauracji, kierując się z lekkim uśmiechem na ustach z powrotem do biur. Przemierzając oszklony korytarz, zauważył w jednym z biur ową 'nową' sprzątaczkę, a on nie ośmielił się do niej znowu nie zagadać.
- A co ty robisz tu jeszcze? - Zerknął na zegarek, który pokazał mu, że jest godzina 16:35. - Nadgodziny? Czy się nie wyrabiasz, he? - Uśmiechnął się do blondynki rozbawiony.
Spojrzała na niego zawstydzona. Kiedy wychodził z biur, już w nich buszowała, ucząc się odkurzania sprzętów i wszystkich innych przydatnych rzeczy, które wiedzieć musiała o swojej pracy. Teraz kiedy on po ośmiu godzinach spotkań, wytężonego wysiłku umysłowego i plotek z barmankami, wracał do siebie, ona wciąż tkwiła nad jego biurem. Najbardziej bała się za nie brać, więc nieszczęśliwie zostawiła je na sam koniec, przez co utkwiła na dobre nad delikatnym sprzętem w jego sacrum.
- Pierwszy raz sprzątam biura. Zwykle zajmowałam się mieszkaniami. Daj mi się wdrożyć. Następnym razem już mnie tu o tej porze nie będzie. - Puściła mu oko i uśmiechnęła się uroczo.
- Nie powiedziałaś tego na rozmowie? - Uśmiechał się do niej, choć próbował być poważny. Jednakże jej radosna twarz była imponująca, po tak ciężkim dniu, jak sobie wyobrażał jej pracę, zwłaszcza że była 'nowa'. - Mogli cię dać na apartamenty, nie na biura. - Przyglądał się jej uważnie.
Wzruszyła ramionami.
- Szukali kogoś do biur. Było mi obojętne, czy będę myła okna tu, czy 10. pięter wyżej. Ale zdecydowanie sprzątanie tego wszystkiego różni się od sprzątania domu.
- Nie chciałabyś iść na apartamenty?
- Kto by nie chciał? Łatwiej się sprząta miejsce przypominające dom. - Szepnęła. - Ale tam nie byłoby Twoich żartów, więc pewnie bym się nudziła - Puściła mu oko, kończąc wycierać biurko.
- Możesz sprzątać apartament mojego bliźniaka. On też ma poczucie humoru. - Miał ochotę się zaśmiać, mówiąc o swoim sztywnym bracie takie coś, ale powstrzymał sie. - Mogłabyś go poniekąd rozluźnić swoimi żartami, jest adwokatem także... Wiesz na pewno, o czym mówię, Amy. - Uśmiechnął się znacząco, próbując nie parsknąć. - Jeśli będziesz chciała, mogę pogadać i cię przeniosą. - No! Chyba że chcesz przyjść do mnie sprzątać moje mieszkanie. Też by mi się przydała taka cudowna pomoc. - Uśmiechnął się do niej zaczepnie.
- A idź Ty czarusiu! - Trzepnęła lekko jego ramię ścierką. Lubiła Toma. Był naprawdę zabawny. - Ale jeśli to nie problem, to chętnie bym i jego apartamentem się zajęła. U ciebie wystarczy raz na dwa dni posprzątać i codziennie śmieci wynieść... Czysto tu masz. - Stwierdziła.
Tom się zaśmiał.
- Mówię o moim apartamencie. Biuro nie jest moim mieszkaniem... No może trochę... - Skwasił się.
- Trochę? Siedzisz tu dłużej niż inni. - Zauważyła spokojnie. - Żeby u ciebie sprzątać, musiałabym najpierw ocenić szkody, jakie sobie tam wyrządzasz. - Rzuciła pewna siebie, uśmiechając się szeroko i zaczepnie.
Tom się uśmiechnął i pokręcił głową.
- Mój brat potrzebuje takiego kogoś, jak ty. Jeszcze dzisiaj pójdę pogadać z kadrową. O ile jest jeszcze w pracy. - Zauważył.
- Co masz na myśli, mówiąc "kogoś takiego jak ja"? - Spytała, mierząc go uważnym wzrokiem. - Kadrowa wyszła dziś wcześniej. Ma jakieś szkolenie. Słyszałam, jak dziewczyny w bufecie mówiły...
- Kogoś takiego jak ty - z poczuciem humoru. - Wyjaśnił nadal z namalowanym uśmiechem. - Dobra, bo w końcu zostanę tu do jutra. - Zażartował. - Mów, czy chcesz, żeby cię tam przenieśli.
- Pod warunkiem, że mogę wziąć cię pod pachę, żeby nie umrzeć z nudów. - Przy nim zawsze miała nastrój do żartów.
- Hahaha! Z chęcią. - Zawołał rozbawiony i puścił jej oczko. - Niestety moje drugie mieszkanie znajduje się w biurze...
- Będę w takim razie odwiedzać mojego ulubieńca. - Uśmiechnęła się, ciągnąc go zalotnie za brodę.
Tym razem on się do niej uśmiechnął czarująco.
- Rób tak dalej, a ci tego nie załatwię. - Poruszył do niej brwiami.
- Więc twój brat już zawsze zostanie nieszczęśliwym mrukiem. Daj mu szansę zmienić podejście do życia. Musi być okropnie nudne. - Zachichotała cicho.
- Czy nudne? Nie powiedziałbym. - Odrzekł pewny swoich słów. - Jednak myślę, że na pewno coś mu się zmieni w tym podejściu do życia. - Przyznał. - Dobra! - Odsunął się od niej. - Zagadujesz mnie tu i nie mogę pracować. Nie chcę tu spędzić całego dnia. Idź już. - Zawołał z grymasem, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- To ty zacząłeś. - Posłała mu karcące spojrzenie, ale uśmiechnęła się szeroko. - Idę w końcu. Czasem trzeba wcześniej wrócić do domu.
- Bye! - Zawołał.
Pomachała mu i odwróciła się, po czym odeszła kręcąc biodrami.
***
Budzik zadzwonił o godzinie piątej trzydzieści. Miała dziś kolejny ciężki dzień przed sobą. Mimo wszystko cieszyła się, że udało się jej dostać pracę w tym luksusowym hotelu. To była szansa na lepsze życie dla małego Scotta. Uszykowała synowi śniadanie do szkoły i poleciała szybko do apteki, odebrać leki dla niego. Z żalem wydała ostatniego dolara, by ułatwić siedmiolatkowi życie.
Jest 5 rano, ale to nic
Wskakujmy z powrotem do samochodu
Zgubmy się w nowym miejscu
- Skarbie... Syneczku... Wstajemy. Niedługo musimy iść do szkoły. Dziś też zostaniesz z ciocią Sarą. - Wyjaśniała Scottowi, który pocierał rozespane oczy.
- I znowu nie będzie cię tak długo? - Dopytywał chłopiec.
- Będę w domu koło siedemnastej. Musiałam zmienić pracę, kochanie. Muszę wypaść świetnie, jestem na umowie próbnej. Nie mogę wychodzić z pracy wcześniej ani się spóźniać. Będziesz grzeczny, prawda?
- Tak, mamo. Oczywiście, że będę. - Obiecał jej.
- A teraz wstawaj i biegiem do łazienki, bo się spóźnisz! - Zawołała, zaczynając syna łaskotać.
Bawili się krótką chwilę, walcząc o wspólną więź, jaka między nimi była.
Miała sobie za złe, że tych siedem lat temu dała się Johnowi wystawić za drzwi... Była wtedy młoda i głupia, a przez pewne fakty nawet rodzina nie chciała mieć z nią nic wspólnego...
Gdy Scott gotowy wszedł do kuchni, by zjeść śniadanie, odetchnęła. Syn był jej największą miłością i dumą.
Odprowadziła go do szkoły, upewniając się kilkakrotnie o czystości jego ubrań i posiadaniu leków w plecaku.
- Pani Anno. - Zaczepiła nauczycielkę chłopca. - Sąsiadka dzisiaj też odbierze Scotta. Nie dam rady po niego przyjść. - Powiedziała z góry. Musiała wcześniej takie sprawy załatwiać.
- Dobrze. Ta sąsiadka, co zawsze?
- Tak, Sara. Mały bardzo ją lubi i zna ją, więc nie ma problemu. - Obiecała.
***
Może dzisiaj będzie to udany poranek. W drodze do pracy dostała piękną różyczkę od jakiegoś nieznanego mężczyzny na ulicy. Co prawda była to jakaś promocja drogerii, ale sam fakt, że została zauważona - choć nie mogło być inaczej, gdyż go mijała - to i tak się cieszyła z tego miłego gestu. Wzięła sobie nawet kubek z kuchni i wstawiła kwiatka do wody, zastanawiając się, czy wytrwa z nią te osiem nudnych godzin w pracy.Czarne Audi pojawiło się na horyzoncie, a ta już zawołała głośno.
- GDZIE TA KAWA!? SPRĘŻAJCIE SIĘ! - Po czym szybko zamilkła, gdy ujrzała przed sobą tę promienną twarz najprzystojniejszego mężczyzny na świecie. Od razu się uśmiechnęła zakłopotana, gdy jego pewny, przepełniony słodką czekoladą, wzrok objął jej popiersie.
- Oh. Masz wielbiciela? - Zaczepił, zerkając na bordowego kwiatka.
Serce jej zabiło mocno, a uśmiech się poszerzył mimowolnie.
- Niee... - Wydusiła z siebie, cicho.
- Nie? Sama sobie kupujesz kwiaty? - Zażartował. - Też dobrze, czemu nie? - Uśmiechnął się krzywo, a dziewczyna się zaśmiała cicho, chcąc się zapaść pod ziemię.
- Nie kupuję... -Dostała zamówienie, które od razu mu wręczyła. - Sobie sama kwiatów... - Dokończyła, zażenowana.
- To jeszcze lepiej. - Skwitował, puszczając jej oko i odjeżdżając.
-Ohhh... - Westchnęła głośno, zerkając na tył odjeżdżającego auta. Jej wzrok, myśli i cała osoba zatrzymała się w obecności jego wzroku. Chyba tylko dzięki tej chwili nigdy nie spóźniła się do pracy. Nie miała pojęcia, kim on był, jak miał na imię, gdzie mieszkał, ale jedno wiedziała na pewno. Mogłaby całe życie topić się w jego spojrzeniu, zawstydzać przy jego słowach i zamierać, gdy ich palce dłoni czasem się musnęły. I cicho marzyła, żeby kubek kawy, który ich łączył, zamienił się w najpiękniejszy sen.
Wejdź, ja pokażę Ci, co czują ptaki,
Szybując wysoko nad oceanami.
Co jastrzębie oko ze szczytu dostrzega
I co czuje zwierzę, gdy przed nim ucieka.
Bardzo ją ciekawiło jego życie prywatne. Nie miał obrączki, ale podejrzewała, że kogoś ma. Jak taki przystojny mężczyzna mógłby nie mieć kobiety? Na pewno mieszkał w jakimś nowoczesnym, złotym apartamencie, w którym, jeśli czegoś się dotknęło, to już było brudno. Jego notebook i papiery na siedzeniu pasażera mówiły tylko o pracy w biurze. Może był jakimś maklerem? Może jakimś handlowcem? Może jakimś wysoko usytuowanym urzędnikiem? Na pewno coś w tym stylu. Inaczej by nie jeździł takim autem i nie nosił okularów przeciwsłonecznych za parę tysięcy na dekolcie, tylko po to, by lepiej wyglądać. Na pewno było to, to. Nowojorskie drapacze chmur nie pozwalały na zbyt wielkie promienie słońca na ulicach. Zapewne miał piękną kobietę o wyglądzie modelki, która była dobra w łóżku i w gotowaniu. Nie. Nie w gotowaniu. Na pewno mieli swoją kucharkę, pokojówkę i kamerdynera. A ich dziecko to mały york, który nie zostawiał swej mamy na krok. Pewnie mieli jeszcze specjalnego człowieka od wychodzenia z nim na spacery. Albo może miał własną toaletę... W każdym razie na pewno miał dobrą pracę. Jego pewność siebie mówiła jej tylko o tym, że ma wiele więcej powodzeń w życiu, niż smutku i porażek.
Wyobrażała sobie siebie, chodzącą boso po perfekcyjnie czystym, białym, puchatym dywanie, otuloną jedwabną podomką, podchodzącą do oszklonej ściany sypialni, marudząc na brak zdecydowania, czy ma ochotę zjeść na śniadanie budyń waniliowy, czy może czekoladowy.
Uśmiechnęła się do siebie, podpierając podbródek na dłoni i zerkając w górę.
Nieba błękit jak płótno czyste, wyleję na nie myśli jak "słoneczniki" Van Gogh.
Zacinam słowa, choć tak gładko myślę, statek po Wiśle a na pętlach paradoks.
A on heros, Bóg i władca, książę niepokalany, pragnienie wszystkich kobiet, podchodzi właśnie do niej i obejmuje jej talię swymi pociągającymi dłońmi, mówiący jej do ucha: "Pragnę zjeść cię na śniadanie", dzięki czemu jej problem już nie był problemem, dokonując najlepszego wyboru...
- HALO!!! - Wrzasnął damski głos zza okienka, przez co aż się wzdrygnęła. Natychmiast ściągnęła brodę z podparcia i wyprostowała się mocno.
- Kawę i dwie porcje frytek!!! Nie wszyscy mogą siedzieć jak ty! JA nie mam czasu! - Zawołała wrednie, rozkładając ręce.
Carolina obróciła oczami i zgłosiła zamówienie dalej, wracając do zadumy.
Z chęcią podsiadłaby jego komputer, by mógł ją wozić ze sobą dzień i noc. Pragnęła utknąć z nim w paru godzinnym korku na ulicach Manhattanu. To na pewno nie byłby zmarnowany czas. Na pewno rozmawialiby na ciekawe tematy... Na pewno był wykształcony i na pewno by mówił o pracy.
Skwasiła się.
Aczkolwiek chyba nawet to, by mogła przeżyć za cenę samego bycia w jego towarzystwie.
- Długo jeszcze!? - Niecierpliwiła się kobieta.
Carolina westchnęła, ruszając na kuchnię po zamówienie, a po chwili pozbyła się denerwującej klientki.
Westchnęła głośno po raz drugi i musnęła krwistoczerwone płatki kwiatka.
Znów suszy mi gardło apatia, nie działa aparat, ta kadrów na pęczki.
Na klęczki padam nie pierwszy raz, lęk we krwi blokuje przepływ szans.
Zależało jej na studiach bardziej, niż na swojej godności, dlatego musiała składać każdego centa, by w miarę normalnie żyć w niedalekiej przyszłości. Jej współlokatorzy na pewno nie pozwoliliby umrzeć jej z głodu. Co to, to nie, jednak wolała mieć coś w swej skarpecie na naprawdę czarne dni.
Studiowała na wydziale sztuk pięknych. Uczyła się renowacji dzieł sztuki i zabytków. Nie do końca jej się to widziało, wolała zajęcia z tworzenia bardziej od odtwarzania. Kochała trzymać w dłoni cokolwiek, co pozwalało na zostawianie śladu na płótnie, czy brystolu. Duplikowanie dzieł dawnych mistrzów, również się jej podobało, jednak bardziej przypadało jej do gustu malowanie swoich portretów. Jak łatwo było się domyślić, popiersie przystojniaka z samochodu, które mogła oglądać każdego dnia roboczego, nie było malowane tylko w tle auta, a też na wyimaginowanym podłożu ekskluzywnego apartamentu. I nie tylko na jednym płótnie. Oczywiście nie tylko on był jej inspiracją na swe obrazy, jej współlokatorzy, czy zwykli przechodnie również... Jednak jego perfekcyjna twarz, była dla niej czymś niesamowitym.
Praca w tej mało znanej kawiarni, nuda jaka ją tam ogarniała, posiadała jeden największy plus - pozwalała jej na zapełnianie swojego szkicownika, który robił za wizualny pamiętnik.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitamy :) Nam miło widzieć komentarz ^^ Wszystko będzie wyjaśnione już w następnych rozdziałach i mogę zapewnić, że będzie się co nieco dziać ;)
UsuńRównież pozdrawiamy ślicznie :*
Ps. Jest sporo aktualnych opowiadań ;P
Kurczę... Mącicie mi strasznie w głowie. Wszyscy mają dzieci, Tom jest rozchwytywany przez kobiety, a w tym rozdziale brakowało mi Billa. Jestem ciekawa czy Tom załatwi bratu pokojówkę na wyłączność. :D
OdpowiedzUsuńMuszę napisać jeszcze jedno. Tylko nie myślcie sobie, że się czepiam, jednak nie daje mi to spokoju i zawsze zwrócę na to uwagę: w hotelach preferuje się określenie 'gość' zamiast 'klient'. To pierwsze brzmi bardziej profesjonalnie i elegancko. A wiem, co mówię. ;)