Cześć :)
Czas na trójeczkę, która niezmiernie mi się podoba i mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu ;)
Nie przedłużam i zapraszam :*
Czas na trójeczkę, która niezmiernie mi się podoba i mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu ;)
Nie przedłużam i zapraszam :*
~3~
Przyjechał specjalnie z Los Angeles do Nowego Jorku, by zająć się sprawą kolejnego wysoko usytuowanego człowieka, który został oskarżony o zabójstwo swojej własnej żony, jak się wczorajszego dnia dowiedział. Policyjne akta, które miał przed sobą, za dużo mu nie mówiły, a dowody naprawdę wskazywały na to, że właśnie on pozbawił jej życia. Zdjęcia poturbowanych zwłok kobiety spowodowały jedyną w nim myśl.
- Kto by zabijał tak piękną kobietę? - Zerkał na jej długie zgrabne nogi, gdy jej klatka piersiowa zalana była czerwoną mazią.
Westchnęła ciężko, wjeżdżając windą na odpowiednie piętro. Odetchnęła kilka razy i zapukała do drzwi pokoju pana Kaulitz. Denerwowała się okropnie, ponieważ od dziś miała zajmować się głównie tym gościem.
- Proszę. - Zawołał, wcale się tam nie patrząc.
Otworzyła drzwi i weszła, stawiając na podłodze środki czystości.
Akta mówiły mu wszystko to, co było oczywiste, nie skupiając się na żadnych...
- Dzień dobry. - Zaczęła niepewnie.
Nienawidził, gdy ktoś mu przerywał pracę. Przełknął głośno łyk kawy i wrócił do dokumentów.
- Szef powiedział mi, że mam przyjść, umyć okna i mam zrobić to teraz, bo nie lubi pan, jak serwis przychodzi podczas pana nieobecności. - Powiedziała.
Miała na sobie skąpy strój pokojówki jak wszystkie inne kobiety pracujące w tym hotelu.
- Jeśli tak powiedziałem, to znaczy, że tak jest. - Odrzekł zniecierpliwiony, przewracając kolejną stronę z akt.
Pokiwała głową i bez słowa zajęła się sprzątaniem. Musiała dobrze umyć te okna. Starała się skupić na swojej pracy, choć mężczyzna był nieziemsko przystojny i przyciągał wzrok.
- Że niby w południe? - Zawołał do siebie w myśli, mocno się kwasząc. - Kto morduje swoje żony w południe we własnym apartamencie!? Ugh... Coś czuję, że nie spędzę tu paru tygodni, tylko parę miesięcy. - Oparł się o oparcie wygodnego fotela, biorąc w dłoń kubek z kawą i w końcu zwracając na pracowniczkę hotelu wzrok.
Ten widok o mało co nie sprawił, że nie trafił kubkiem do ust i by się oblał. Odchrząknął. Jej długie, nagie nogi również jak ofiary, były bardzo zgrabne i pociągające. Zwłaszcza w tym wdzianku... Już nie raz miał okazję widzieć pracowniczki tego hotelu, ale ta była jakaś inna. Jakaś... Bardzo seksowna. Aż się obejrzał za siebie, sądząc, że to jego brat robi mu psikusy, wysyłając do jego pokoju modelkę, udającą pokojówkę. Niestety powątpił.
- Coś się stało? Jeśli przeszkadzam, mogę przyjść później. - Odwróciła się, przyłapując go na przyglądaniu się jej.
Kaulitz uniósł brew. Nie sądził, że ot, tak da mu do zrozumienia, że się w nią wgapia. Spodobała mu się ta zadziorność z jej strony.
- Skądże. Kto powiedział, że mi przeszkadzasz? - Patrzył jej prosto w oczy.
Uśmiechnął się krzywo, choć bardzo nie chciał. Niestety jej uśmiech, tak na niego właśnie zadziałał. Aż się sam sobie dziwił...
Zajął się ponownie pracą, ogarniając w myśli. Niestety jego wzrok mimowolnie kierował się w krzątającą się młodą kobietę. Kompletnie nie mógł zebrać myśli. Każdy jej ruch go rozpraszał. A to, gdy się pochylała w tej krótkiej spódniczce, było niczym tortura. Aż rozpiął guzik pod szyją. Wziął kubek, by znowu zanurzyć usta w kawie, ale okazało się, że napił się powietrza. Rozejrzał się dookoła. Mariki nie było. Wyszła z Lisą na spacer. Westchnął. Oparł się znowu o oparcie fotela i skupił na jej szczupłej talii swój wzrok, splatając palce u rąk na swym płaskim brzuchu.
- Długo tu pracujesz? - Zaczepił, nie mogąc się opanować.
Zastanowiła się przez chwilę, co mu odpowiedzieć. Zdecydowała się nie kłamać.
- Pierwszy tydzień. - Odparła nieco skrępowana i zgaszona. - Czyżby okna były nierówno umyte? - Spytała już nieco bardziej zadziornie, wskazując idealnie umyte okno.
Chciało mu się śmiać, widząc po jej słowach, jak zabrzmiało jego pytanie, ale zdał się tylko znowu na lekki uśmiech.
- Nie, raczej nie widzę żadnych smug z tego miejsca... - Podniósł się zmotywowany, biorąc pusty kubek i pewnie podchodząc do dziewczyny.
Zerknął w jej oczy już z bliska, po czym na szybę. Pokiwał głową i przejechał po niej palcem, zostawiając na świeżo wyczyszczonej szybie mało widoczną smugę.
-Jest prawie perfekcyjna. - Skomentował, znowu się do niej zwracając.
Obadał z bliska jej nieskazitelnie czystą twarz pewnym wzrokiem i uniósł wrednie brew, by zaraz odejść w celu zrobienia sobie drugiej kawy.
Westchnęła ciężko i bez komentarza wyczyściła ponownie tę szybę, po czym przeszła szybko do pozostałych.
- Moja praca już skończona. Czy czegoś jeszcze panu trzeba? - Spytała.
Postanowiła przestać się przejmować jego docinkami.
- Pewnie. Możesz odkurzyć, wziąć ręczniki do prania, przynieść nowe, umyć podłogę i moje biurko, naprawić roletę w mojej sypialni, zmienić w niej kolor ścian i zwiększyć moc żarówek, a na deser możesz zamówić mi obiad. - Wyrecytował, a na koniec się do niej w końcu normalnie, szeroko uśmiechnął.
Przyglądał się jej chwilę, nie chcąc przegapić jej reakcji. Choć przeszkadzała mu bardzo swoją osobą w pracy, tak nie chciał, by wychodziła jeszcze z apartamentu. Przez tyle spędzonych nad dokumentami godzin, doszedł do tego, że ofiara kontaktowała się od miesiąca ze swoją fryzjerką i to aż dwadzieścia dwa razy, a chyba nie zmieniała fryzury w ciągu miesiąca aż tyle... Choć... Sądząc po Marice, wszystko było możliwe.
Uśmiechnęła się anielsko.
- Wedle życzenia. Pod warunkiem, że zmianę koloru ścian bierze pan u szefa na swój kark. - Powiedziała, patrząc mu w oczy. Musiał wiedzieć, że nic ją nie zaskoczy.
- Jak często chodzisz do fryzjera? - Pogłaskał się po swym lekkim zaroście.
- Ja? - Zaskoczył ją tym pytaniem. - Raz na cztery miesiące. - Odparła. - To ma związek z moją pracą? - Uniosła brew ku górze, przygryzając seksownie wargę. Nawet obrączka na jego palcu nie zniszczyła jej uwodzicielskiego nastroju.
- Raz na cztery miesiące? - Zaskoczył się bardzo. Marika chodziła najrzadziej, dwa, trzy razy w miesiącu, twierdząc, że nie może sobie robić zdjęć ciągle w jednym, czy dwóch układzie włosów. Musi być ciągle świeża - jak zaznaczała...
Widok jej zaczepnych ruchów, wcale mu nie pomagał. A sądził, że może, jak zapyta, to pozwoli mu się zagłębić w temat...
- Tak. - Odpowiedziała mu zgodnie z prawdą. - Raz na cztery miesiące. Nie mam potrzeby chodzić częściej.
- Sądzisz, że można się zaprzyjaźnić z osobą, która robi ci włosy?
- Zaprzyjaźnić się? Zależy. Jeśli chodzi się często to owszem. W moim przypadku to nie możliwe i bez sensu, ale niektórzy chodzą na kawę z fryzjerami albo zdradzają z nimi żony, czy mężów... - Odparła i zaczęła szykować wodę do mycia podłóg. Chciał mieć czysto, to będzie miał.
Kaulitz pokiwał głową.
- Tu może tkwić sedno... Choć dziwne, że nikt tego nie sprawdził... - Odrzekł już ostatnie pod nosem. - A może ja coś przeoczyłem. - Dodał już w myśli, przeglądając jeszcze raz akta od początku i ciężko wzdychając.
Wzruszyła ramionami, próbując rozgryźć te dziwne pytania. Wzięła mop i zaczęła myć podłogę, pochylając się lekko.
Oczywiście, że przeoczył. Westchnął ciężko jeszcze raz. Zerknął na zegarek. Przez myśl mu przeszło, że już cztery godziny minęły od wyjścia Mariki i Lisy z domu. A wzrok nadal mu mimowolnie kierował się w stronę pokojówki. Niezmiernie go interesowała jej czynność, którą wykonywała, a raczej ruchy i gesty, jakie przy tym robiła.
- Gdzie pracowałaś wcześniej, jeśli po tygodniu obsługujesz już apartamenty gości?
Jakoś bardziej interesowała go ona niż zamordowana ofiara, a co lepsze, czystość męża tej ofiary.
- Byłam pokojówką w prywatnym domu. Przywykłam do wykonywania różnych niejednokrotnie dziwnych wymagań pracodawcy. - Odparła.
Kaulitz nie mało się zaskoczył, ponieważ przez myśl przeszedł mu rząd różnych 'dziwnych' wymagań. Jego ciało oczywiście w parze z myślami, stosunkowo dobrze podążyło.
Czuję się zagubiony w sobie.
Jest we mnie obcy.
Kim jesteś?
Kim ja jestem?
- Co masz na myśli, mówiąc 'różne dziwne' wymagania? - Zainteresował się jeszcze bardziej, by uspokoić swoje emocje. Zapragnął właśnie sam wydać jej 'dziwne' nieetyczne zawodowo polecenie...
- Masaże, robienie zakupów, podawanie leków... A pan ma jakieś takie... Wymagania? - Spytała jakby nigdy nic.
-Pewnie, że mam. - Uśmiechnął się krzywo, unosząc prowokująco brew. -Niestety nie jest odpowiednie, bym mówił je na głos. -Zmierzył powoli jej klatkę piersiową z błyskiem w oku. - Dlatego zostawię je dla siebie. - Dodał, lekko skwaszony, choć zerkał jej w oczy, by wyczytać jakąkolwiek reakcję na jego słowa.
Uśmiechała się zalotnie zupełnie niewzruszona.
- Nawet gdyby pan zechciał kiedykolwiek wypowiedzieć je na głos... Musiałby pan się obejść smakiem... - Puściła mu oko i wróciła do mycia podłogi wokół.
Zrobiło mu się nieco cieplej, słysząc jej wypowiedź. Mało tego, jej puszczone oczko i słowa spowodowały powstanie wyzwania. Wyzwania, któremu dziwnie bardzo miał ochotę sprostać.
- Doprawdy? Co, jeśli bym sobie sam je wziął?
Ta dziewczyna zaczynała wyprawiać z jego myślami i ciałem dziwne rzeczy. Zaczynał się czuć jak nie on. To było bardzo obce jego uporządkowanemu życiu. Czuł się, jakby właśnie podrywał najpiękniejszą dziewczynę w szkole, która jest marzeniem każdego w niej chłopaka. Nie było mu to znane. Zresztą, bardzo rzadko ubiegał się o dziewczynę. Raczej nigdy nie miał z nimi problemu, ponieważ same do niego lgnęły. Tutaj czuł ten dziwny dystans, który zaczął mu się podobać i jeszcze bardziej kusić.
Mógłbym podpalić cały świat
tylko, by zobaczyć, jak tracisz nad sobą kontrolę.
Upadam, ale czuję się jakbym latał
ku światłu dnia.
Zachichotała.
- Nie wypada sięgać samemu po nie swoją własność. - Szepnęła, odwracając się do niego plecami. Nie wiedziała, czemu zaczęła go kokietować... Podobał się jej... Bardzo...
Pochyliła się, by podnieść wiadro.
- Kurze też zetrzeć?
- Kurze się raczej zmiata, zanim się umyję podłogę. Widzę, że podwajasz sobie sama pracę. - Uniósł brew, nie spuszczając z niej wzroku.
- Na meblach - Uściśliła, sięgając po zmiotkę do kurzy. - Podłogę mogę umyć jak okna. Dwa razy. - Uśmiechnęła się zadziornie, a on odwzajemnił uśmiech.
- Co do własności mam odmienne zdanie na ten temat. - Zerknął na jej dłonie, by upewnić się, że nie jest mężatką, ale nie dostrzegł żadnej obrączki, więc kontynuował. - Własność można przejąć w dość naturalny sposób i bezproblemowo dla obu stron.
- Jaki to sposób? - Spytała niewinnie, słodkim głosem. Była ciekawa tego, co zrodziło się w jego głowie.
- Zgoda. - Wyjaśnił, jakby to było logiczne, choć uśmiechał się do niej tak samo zadziornie, jak ona.
Prychnęła.
- Bardzo mi przykro proszę pana. To wcale nie jest takie proste. - Spojrzała wymownie na jego dłoń, choć szczerze mówiąc, wcale ją ta ozdoba nie obchodziła.
Zerknął na swą błyszczącą, w chuj drogą małą obręcz, po czym znowu na nią.
- Jest proste, gdy rzeczy materialne nie mają wpływu na emocje.
- Chyba że te materialne rzeczy mają wpływ i związek z uczuciami i emocjami. - Sprostowała.
- Są trzy znaczenia tej rzeczy. Pierwsza - miłość, druga - stan związku, trzecia - konsekwencja po decyzji z przeszłości, czyli tak zwane znaczenie 'papieru' i 'formalności'. A więc rzecz podejścia do sprawy.
Uniosła, zaskoczona brew ku górze. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Zdecydowała się przemilczeć sprawę. Zmieniła jednak zdanie po chwili pracy w skupieniu.
- Nie pozwoliłabym sobie na ślub przez papier... Moje podejście już pan zna. Żonaty mężczyzna jest dla mnie nieosiągalny. A raczej ja dla niego. - Uśmiechnęła się zadziornie, pochylając, by przetrzeć biurko.
Ściągnął obrączkę i odłożył na bok, zerkając przy okazji w jej wyeksponowany specjalnie dla niego w tym momencie, dekolt.
- Jeśli ma to na ciebie taki wpływ... Nie jestem już żonaty. - Wyjaśnił, rozkładając ręce, po czym założył ją z powrotem. - Teraz znowu tak. Na tym polega ta rzecz materialna.
- Myli się pan. Nadal pan jest. Tylko żeby osiągnąć założony wcześniej cel, okłamuje pan otoczenie. Rzecz materialna ma znaczenie tak długo, jak długo otoczenie ma świadomość jej istnienia.
- Poznałem twoje zdanie, teraz poznaj moje. Dla mnie żadna rzecz materialna nie jest w stanie odzwierciedlić uczucia. A to. - Wskazał na obrączkę. - To wymysł kościoła. Zwykła pieczątka, która w każdej chwili może zniknąć. Uważasz, że gdybyś była zakochana, nie dostałabyś obrączki, to by znaczyło, że tego kogoś nie kochasz? Nie. To jest czysta formalność. Chciałbym, żebyś dostrzegła różnicę od pojęcia 'żonaty' a 'zakochany'. - Zerkał jej w oczy.
Naszło go na sentymenty, wspominając swój ślub z Mariką. Był to szczęśliwy dzień, jednak nie taki, o jakim zawsze marzył. Zresztą. Całe życie, odkąd Marika się w nim pojawiła, nie jest takie, jakie chciał mieć. Miał ochotę się jej wyżalić z tego bólu, który musiał znosić każdego dnia.
- Oczywiście. Jednak jest to symbol tego uczucia. Przypieczętowanie najpiękniejszym dniem w życiu każdej pary... - Spuściła wzrok. - Zakochany... Między zakochanym a kochającym jest równie ogromna różnica. Niech pan powtórzy sobie własne słowa jeszcze raz i zastanowi się, w jakim świetle stawia swoje uczucia. Żonaty, czyli nie zawsze zakochany, prawda? - Patrzyła mu w oczy, dedukując, jak detektyw. - Można dojść do wniosku, że ślub pana z żoną, był tylko formalnością, związana zapewne z pojawieniem się w życiu Państwa dziecka, a nie aktem pokazania światu, jak wielkie uczucie państwa łączy.
- Dokładnie tak. - Odrzekł spokojnie, już nie z taką charyzmą, jak wcześniejsze wypowiedzi, słuchając każdego jej słowa z wielką uwagą. Miał ochotę tyle powiedzieć, że aż wszystko stawało się bez sensu.
Westchnął pod nosem i wstał z miejsca, chcąc się ukryć przed jej wzrokiem na chwilę. Trzecia kawa. Właśnie tak...
Gdzieś tam, na zewnątrz.
Zgubiłeś się.
Marzysz o końcu,
aby zacząć jeszcze raz od początku...
- Najpiękniejszy dzień w moim życiu, to nie był ślub. Tylko narodziny mojego dziecka. - Odrzekł po chwili z wyczuwalnym, pierwszy raz, uczuciem w jego głosie.
Nie patrzył już na nią, skupiał wzrok na przyrządzaniu kawy i zaglądaniu do lodówki.
- Zupełnie jak w moim. - Pomyślała.
- Kawa w zbyt dużych ilościach szkodzi na serce. Lepiej, żeby mi pan zawału nie dostał na zmianie. - Puściła mu oko, wyjmując śmieci spod zlewu, znajdującego się w aneksie kuchennym luksusowego apartamentu mężczyzny.
- Więc będziesz musiała mnie uratować. - Uśmiechnął się pod nosem, słysząc to kiepskie zdanie.
- Po co więc być z kimś, kogo się nie kocha? Jaki sens mają wspólnie spędzane noce, gdy przed oczami widzi się kogoś zupełnie innego? - Zastanawiała się na głos, próbując przypomnieć sobie, co jeszcze miała dla niego zrobić. - Czy warto ranić tak wielu ludzi? - Westchnęła.
- Z nadziei? - Odpowiedział, choć wcale nie musiał. - Wszystko jest warte dla szczęścia dziecka...
Wyciągnął z lodówki wczorajszą pizzę i wrzucił do mikrofali.
- Z nadziei? Czyjej? Własnej, czy cudzej? Dla dobra i szczęścia dziecka? - Roześmiała się histerycznie. - Myśli pan, że dziecko jest szczęśliwe, gdy patrzy na rodziców, którzy się nie kochają i łącza ich tylko finanse i ono? A co z kobietami, które potrafią się postawić i być na tyle silne, by samemu chować pociechę? Są gorsze? Mniej warte, niż pary, które męczą się ze sobą?
- Myślę, że moja córka jest szczęśliwa, widząc nas oboje razem. Gdyby nie ono... Tak... - Westchnął. - Byłoby inaczej. - Skrócił. - I nie uważam, że samotne matki są gorsze. Gdyby jej nie było, sam bym był samotnym ojcem, ponieważ nie pozwoliłbym, żeby Lisa z nią była. I nie łączą nas tylko finanse. - Uniósł brwi, skwaszony jej podsumowaniem jego związku.
Nie chciał wierzyć, że łączą ich tylko finanse. Przecież czasem gotowała mu, robiła czasami mu masaż pleców. Dawali sobie czasem buziaki na pożegnanie i przywitanie...
- Doprawdy? Dlaczego więc szuka pan przygody u boku pokojówki? - Podsumowała go, uśmiechając się ironicznie. - Związek opierający się na miłości jest też związkiem pełnym namiętności i pasji...
- O ile opiera się na miłości. - Zaznaczył, po czym się uśmiechnął do niej. - A przygody w mojej głowie to tylko i wyłącznie Twoja sprawka. - Zarzucił.
- Moja? - Spytała lekko i przetarła ściereczką blat. - To pan, zadając mi masę pytań o życie prywatne, naraził się na mój charakter. Sam pan jest sobie winien. - Poprawiła na sobie spódniczkę i fartuszek, niby przypadkiem eksponując górne partie zgrabnego ciała. Dawno nie miała mężczyzny. Brakiem rozrywki tłumaczyła sobie to zachowanie.
Uśmiechnął się szerzej, widząc, co robi.
- Jesteś po prostu kusicielką, która boi się jawnie do tego przyznać.
Bardzo mu się podobała. Już szukał w myśli, żeby dać jej coś jeszcze do sprzątania. Jednak, gdy zabrzęczała mikrofalówka i wyciągnął z niej pizzę, zapytał najzwyczajniej w świecie.
- Zechcesz skosztować mojego specjału? - Zaprezentował jej posiłek, otwierając kartonik, do tego uśmiechając się słodko.
- A pan, panie Kaulitz jest nieszczęśliwy i dlatego szuka przygody u kusicielki, która nie chce się przyznać, że nią jest, samemu nie umiejąc się przyznać do obu faktów dotyczących jego osoby. - Odparła żarliwie i uśmiechnęła się. - Pod warunkiem, że następnym razem pan spróbuje mojego specjału. Gwarantuję zdrowie po zjedzeniu mojego obiadu. - Uśmiechnęła się.
Położył kartonik na blacie półwyspu, dzielący salon i kuchnie. Wyciągnął talerzyk dla pokojówki, a sam jadł w powietrzu, nawet nie siadając.
- Do wszystkich jesteś taka żarliwa? Czy tylko mi tak pyskujesz, he? - Zapytał po chwili zaciekawiony. Nie dawało mu to spokoju.
- Nie pyskuje. Mówię, jak czuję. Pan chyba nie lubi owijania w bawełnę i oszukiwania, mam rację? - Spytała domyślnie.
Wiedziała, że nie powinna tyle u niego siedzieć, ale całe osiem godzin miała tylko dla niego i jego wymagań...
- Nie lubię. Tak. Masz rację. - Przyznał, wyciągając jeszcze kolejną kofeinę, czyli pepsi i szklanki. - Więc jutro czekam na pyszny obiad. - Zerknął na nią zaciekawiony.
- Pan usiądzie i zje na spokojnie. - Pozwoliła sobie posadzić go na kanapę. - Jak się je na stojąco, to idzie w biodra. - Puściła mu zalotnie oko. - I napoje też ja wybiorę. - Zastrzegła. - Miałby pan więcej energii po świeżych sokach. - Rzuciła.
Zaśmiał się, słysząc komentarz o biodrach. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Świeże soki są dla mojej córki. - Zawiadomił, lekko zaskoczony jej stanowczością.
Ta kobieta nie przestawała go dzisiaj zaskakiwać. Wywierała na nim coraz większe wrażenie. Zaczynała mu się naprawdę szalenie podobać i to z każdej strony, pomimo że prawie nic o niej nie wiedział. Jak może ktoś zawrócić w głowie komuś; ktoś, kto wcale nie dał się jeszcze poznać? To było coś ekscytujące, jego zdaniem.
- Gdyby nie fakt, że jestem w pracy, zaproponowałabym coś zdecydowanie bardziej odpowiedniego na mój obiad. - Uśmiechnęła się. - Sądzi pan, że zmusi mnie do zmiany przekonań i zwyczajów? - Patrzyła na niego dłuższą chwilę, mierząc go wzrokiem.
- Oczywiście, że tak. - Prychnął. - Jestem adwokatem. - Zawiadomił ironicznie, po czym się zaśmiał.
- A ja pokojówką. Równie uparta. - Spojrzała na Billa, uśmiechając się słodko.
Przyglądał się jej chwilę ze zmrużonymi oczami, jakby chciał wyczytać z jej twarzy zamiary.
- Ewidentnie czuję z twojej strony kolejną kuszącą prowokację. - Zawiadomił. - Zastanawiam się tylko nad tym, czy, jeśli naprawdę mnie skusisz do tego stopnia, że już nic nie będzie miało znaczenia, nawet rzeczy materialne i formalności, to, co zrobisz wtedy? Będziesz dalej taka pewna i prowokująca? - Mówił poważnie, choć zaczepnie.
Tak zwane 'prawdziwe ja' wzywa cię do odpowiedzi.
I gdy ambicja to jad, co w tobie głęboko siedzi?
CDN